— To informacja tajna, nawet dla mnie — oznajmiła Michi — ale z aluzji, które otrzymuję z kręgu moich znajomych, wnioskuję, że pańska dawna Czternasta Eskadra będzie na rajdzie podobnym do naszego. Nie otrzymałam żadnych wskazań, że Do-faq i Kangas są kierowani do ataku, więc prawdopodobnie nie będą robić nic więcej, tylko utrzymywać się między Konwokacją a Naksydami.
Pod stołem Martinez zacisnął pieść. Gdyby tylko Zarząd Floty nie nalegał, żeby opuścił „Koronę”, to właśnie on prowadziłby Czternastą Eskadrę do walki z wrogiem.
— Zarząd zostawił mi sporą swobodę działania — powiedziała dowódca eskadry. — Mam nie podchodzić blisko Naxasu, Magarii czy Zanshaa, ale poza tym pozwolono mi wybierać własne cele. — Powiedziała kilka słów do displeju wideo i na mapie wormholi pojawiła się oznaczona na czerwono trasa. — Wstępnie wybrałam taką trasę. Pańskie komentarze są mile widziane, gdy będzie pan miał szansę ją przestudiować.
— Tak jest, milady.
Oczy Martineza już śledziły trasę. Protipanu, Mazdan, Koel, Aspa Darla, Bai-do, Termaine… Pierwsze trzy układy były mało znane lub prawie niezamieszkane, ale potem trasa zbaczała ku serii układów wysoce uprzemysłowionych i bardzo zaludnionych. Bogactwo Aspy Darli pochodziło z dwóch małych, gęstych planet bogatych w metale ciężkie i z podobnie bogatych asteroidów; pierścień akceleracyjny Bai-do mieścił ogromne stocznie, które prawdopodobnie zwiększały moc naksydzkiej floty; Termaine produkowała… Martinez nie był pewien, co produkowała, jego lekcje astrografii odbywały się dawno temu, ale wiedział, że układ jest bogaty.
— Chciałabym, żeby uwzględniając te cele, zorganizował pan ćwiczenia… nie, zdaje się, że używanym obecnie słowem jest „eksperymenty”. — Michi uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo, a Martinez czuł wrastającą ekscytację. Michi sięgnęła po filiżankę kawy. — Chcemy jak najskuteczniej zakłócić wysiłek wojenny Naksydów, unikając wyrządzania poważniejszych szkód ludności cywilnej. Zakładamy, że większość ludności jest lojalna, i nie chcemy wpędzać ich w ramiona Naksydów.
— Słusznie — powiedział Martinez, choć w istocie niezbyt się liczyło, co myślała ludność. Bez względu na swoje przekonania co do tej wojny, cywile będą się w końcu musieli podporządkować każdej flocie, do której należy niebo nad ich światami.
Michi chmurnie patrzyła na displeje.
— Chcę także, by ćwiczenia zakładały, że w tych układach napotkamy opór. Nie wiemy, gdzie są wszystkie jednostki floty Naksydów, w szczególności osiem statków, które znajdowały się w Protipanu, a przecież Naksydzi mogą za nami wysłać eskadry, kiedy wywnioskują, co chcemy zrobić. Proszę, by zaprojektował pan ćwiczenia uwzględniające wszystkie opcje.
— Tak jest, milady — powiedział Martinez. — Zacznę nad tym pracować natychmiast. — Takie zadania wykonał z łatwością i w jego umyśle już brzęczały wszystkie diaboliczne komplikacje, które zamierzał wprowadzić w swoich scenariuszach.
Odwróciła się do niego.
— Czy ma pan jakieś pytania?
— Kiedy chce pani rozpocząć pierwsze ćwiczenia?
— Chyba powinnam dać panu dzień na wypoczynek i jeszcze następny dzień na przygotowania, prawda? Powiedzmy, za trzy dni.
— Jestem wystarczająco wypoczęty, milady. Powiedzmy, za dwa dni.
Michi w zamyśleniu kiwnęła głową.
— Bardzo dobrze, kapitanie. Jeśli jest pan pewien swojej oceny. Jeszcze jakieś pytania?
Martinez myślał chwilę, zanim odpowiedział.
— W tej chwili nie, milady. — A potem coś mu się przypomniało. — Nawiasem mówiąc, co się stało z moim poprzednikiem? Przypuszczam, że nie opuściła pani Harzapidu bez oficera taktycznego.
Przez twarz lady Michi przemknął wyraz smutku.
— Porucznik Kosinic nie znajdował się na statku, gdy wybuchła rebelia. Był w tej części stacji pierściennej, którą trafił promień antyprotonowy. Został ranny — kilka urazów głowy, złamane żebra, złamana ręka — ale kiedy opuszczaliśmy Harzapid upierał się, że wyzdrowiał i może do nas dołączyć. Niestety, umarł. — Michi odwróciła wzrok. — Przykra historia. Nawet lubiłam tego młodego człowieka.
Martineza ogarnęło na chwilę przedziwne poczucie winy. Sula uznała go kiedyś za największego szczęściarza we wszechświecie, ale nigdy nie przypuszczał, że uśmiech losu będzie związany ze śmiercią jakiegoś obcego człowieka.
Kolacja zaraz się zakończyła i Martinez wrócił do swej kabiny, gdzie czekał na niego Alikhan z filiżanką kakao.
— Co sądzisz o „Prześwietnym”? — spytał go Martinez.
— Dobrze utrzymany statek — odparł Alikhan — i dobrze wyszkolona załoga. Podoficerowie znają swoją pracę. Ale w ogóle nikt nie rozumie kapitana.
Martinez rzucił Alikhanowi chytre spojrzenie.
— Czy oficer nie powinien utrzymywać nastroju tajemniczości?
— Naprawdę, milordzie? — Alikhan, szczotkując kurtkę mundurową Martineza, dawał wyraźnie do zrozumienia, że żaden oficer nigdy nie był dla niego żadną tajemnicą. — Kapitan to dla załogi kompletna łamigłówka. I nie sądzę, by go zbytnio lubili.
Ciężki zapach kakao rozszedł się po pomieszczeniu. Martinez sięgnął po filiżankę.
— Gdyby pomalował wszystkie ich kwatery w małe skrzydlate bobaski — powiedział Martinez — rozumiałbym ich uczucia.
* * *
Pewnego poranka Sula zabrała swój zespół na zakupy odzieży. Chodziło jej o ubrania mniej pasujące do stylu dzielnicy, w której umieściła ich flota, stroje nieco bardziej wulgarne, bardziej podniszczone. Nie znała dostatecznie dobrze środowiska Zanshaa i niezbyt dokładnie wiedziała, czego szukać, ale sądziła, że rozpozna właściwe ciuchy, gdy je zobaczy.
Najpierw poszli na długi rekonesans do terrańskiej dzielnicy, która kończyła się basenem ze starymi łodziami i barkami. Remontował je zakład o nazwie Stocznie Sima. Wkoło rozlegał się przeraźliwy hałas młotów pneumatycznych i nitownic. Domy mieszkalne były stare, zbudowane z prefabrykatów; ulice zatłoczone. Po zniszczonych chodnikach chodzili ludzie, którzy najwidoczniej sypiali na ulicy, a niektórzy wyglądali tak podejrzanie, że Macnamara postanowił iść bliżej Suli.
Jeśli nie liczyć strojów, wszystko bardzo przypominało fabsy na Spannanie, gdzie wychowała się Sula. W fabsach modne były pończochy, filcowe buty, masywna ceramiczna biżuteria i grube kurtki z naszytymi rzędami małych srebrnych dzwoneczków. Tutaj stylowy strój składał się z jaskrawej koszuli z kołnierzem, wyłożonym na krótki, ściśnięty pasem w talii żakiet, dzwonowatych spodni, ozdobionych ćwiekami, oraz butów na grubych drewnianych platformach z wyrytymi ornamentami.
Sula weszła do sklepu z używaną odzieżą i zaczęła przeglądać wieszaki. Macnamara z powątpiewaniem patrzył na strój, który Sula dla niego wybrała.
— Nie wiem, czy będę mógł to nosić — powiedział. — Pochodzę z Kupy. Z gór. Zarabiamy na sportach zimowych, a w lecie zajmuję się wypasem owiec wuja.
— Widziałam cię w głupszym ubraniu — zauważyła Sula.
Macnamara uznał, że Sula wygrała spór, i poszedł do przebieralni. Gdy stamtąd wyszedł, wyglądał jak pasterz o bardzo dziwnym guście.
Sula westchnęła.
— Włóż zwykłe ubranie. Będziesz musiał grać rolę mojego kuzyna — buraka ze wsi, zanim się przyzwyczaisz do noszenia czegoś w tym rodzaju.
Na twarzy Macnamary odmalowała się ulga. Sula pamiętała, jak swobodnie czuł się w zbroi bojowej po długiej wędrówce przez błotniste pola, i teraz uznała, że trzeba mu tylko wprawy.
Читать дальше