— Chociaż Konwokacja, zgodnie z porządkiem obrad dzisiejszego popołudnia, miała debatować o jednolitej strukturze taryf w imporcie lużanu z Antopone i Elvash, chciałbym skorzystać ze swego osobistego przywileju i poruszyć inną kwestię.
Maurice, lord Chen podniósł wzrok znad swego pulpitu. Przeglądał właśnie listę gości na przyjęcie w Pałacu Chen. Ograniczenie liczby osób do dwudziestu dwóch stanowiło zarówno prowokację, jak i utrudnienie, gdyż niektórych osób nie można było zaprosić, co pociągało za sobą ryzyko, że uznają to za obrazę. Nie będzie taryf? — pomyślał z roztargnieniem. Jego klan uczestniczył w imporcie lużanu z Elvash i byłby szczęśliwy, gdyby taryfy Antopone utrzymywały się na wysokim poziomie. Każde odroczenie głosowania pracowało na jego korzyść.
Akzad, lord senior, wstał z fotela. Brzegi jego srebrnej, brokatowej szaty ciągnęły się po ziemi, kiedy z największą powolnością i majestatem, na jakie pozwalała mu naksydzka fizjologia, przechodził na przód podium, gdzie ujął w obie dłonie miedziano-srebmą pałeczkę niczym dzidę wycelowaną w zgromadzonych.
— Chciałbym omówić sprawę dotyczącą przetrwania samego Praxis — oznajmił Akzad — ponieważ wielu osobom wydaje się, że samo Praxis jest w niebezpieczeństwie.
Lord Chen zdziwił się. Zagrożenie Praxis?
— Kiedy po raz pierwszy objawiono chwałę Praxis — ciągnął Akzad — było jasne, że początkowo nie wszystkie gatunki dojrzały, by docenić jej głębokie prawdy. Praxis pojmowali z początku jedynie Shaa, którzy w swej mądrości postanowili narzucić wizję doskonałości całemu istnieniu, najpierw mojemu gatunkowi, potem innym. Praxis bowiem opiera się przede wszystkim na odwiecznej zasadzie podporządkowania, na absolutnej przejrzystości wszelkich hierarchii władzy i odpowiedzialności. Shaa zrozumieli to jako pierwsi. Shaa byli nad nami wszystkimi, ale Shaa nadal służyli Praxis.
Lord Chen, przytakując tym trywialnym uwagom, zaobserwował ruch wśród naksydzkich konwokatów. Kilkunastu z nich opuściło swe miejsca i posuwało się na przód sali charakterystycznym, zatrzymywanym w powietrzu, krokiem. Lord senior ciągnął przemowę:
— Ale wraz z odejściem Wielkich Panów ten idealny układ został zastąpiony mniej idealnym. Zamiast ideału, w którym pierwsza otwarta na Praxis rasa narzucała swą wolę innym, mamy obecnie równorzędność ras przemawiających w Konwokacji.
Kolejni Naksydzi ustawiali się przed podium lorda seniora. Lord Chen spojrzał na boki i zobaczył zaintrygowane miny na twarzach kolegów.
— Gdzież jest podstawowa zasada podporządkowania? — pytał Akzad. — Gdzie hierarchie władzy? I dlatego, kiedy stało się jasne, że ostatni Shaa wkrótce umrze, założono na Naxas Komitet Ocalenia Praxis.
Lord Chen siadł prosto. Zdumionym umysłem niechętnie analizował implikacje tego, co przed chwilą usłyszał. Inni byli szybsi: stary lord Said już zerwał się na nogi ze wściekłym grymasem na krzywonosej, wąsatej twarzy. Jako najstarszy reprezentant starego, głęboko konserwatywnego klanu, nie zamierzał milczeć, gdy wprowadzano tak radykalne innowacje, jak samozwańczy Komitet Ocalenia Praxis — przecież Praxis oddano pieczy samego Saida i innych lordów konwokatów.
— Czy to spisek? — ostro zapytał Said. Jego słowa rozbrzmiewały wyraźnie w wielkiej sali.
Akzad zignorował ten głos.
— W celu ocalenia Praxis musimy odtworzyć zasadę podległości! Miejsce Shaa muszą zająć ci, którzy najdłużej i najmocniej obcowali z czystym Praxis!
— Spisek! Spisek! — wołał Said. Inni powtarzali za nim. Jeden z delegatów Tormineli wskoczył na pulpit i zaczął wymachiwać futrzastą pięścią. Teraz przed podium stali już wszyscy naksydzcy konwokaci — sto pięćdziesiąt kilka osób. Pozostali zgromadzeni jakby osłupieli, część z nich stała, część sztywno siedziała w fotelach.
— Nie ma pan głosu! — odparł Akzad, kierując pałeczkę na Saida. Chcąc przekrzyczeć hałas, dotknął jednego ze srebrnych pierścieni na pałeczce, zwiększając wzmocnienie swoich słów.
— Dziś, w całym imperium, lojalni obywatele działają na rzecz ocalenia Praxis zgodnie z instrukcjami Komitetu! — oznajmił. — Okręty, stacje pierścienne i inne instalacje zostały przejęte! — Półkolistym ruchem pałeczki ogarnął lordów konwokatów. — Macie wyraźny obowiązek usłuchać rozkazów Komitetu Ocalenia Praxis! Zajmijcie miejsca i poddajcie się mojemu dowództwu! To rozkaz!
— Dość tego! — Wytrenowany w przemówieniach głos Saida zahuczał nad zgromadzeniem nawet bez wspomagania wzmacniaczy. — Nie wiem, co myślą inni, ale ja wiem, co mam robić, kiedy widzę zdrajcę!
A potem, mimo swych osiemdziesięciu paru lat, siwogrzywy konwokat podniósł krzesło i wywijając nim nad głową, skierował się do przejścia.
— Śmierć zdrajcom! — ryczał.
Zgodnie z planem lord senior Akzad powinien przedstawić swoje żądania przy powszechnej wiedzy, że ma wsparcie setek pocisków z antymaterii w wyposażeniu latających w pobliżu eskadr Elkizera i Farniaiego. Akzad i jego zwolennicy wykazali wielką odwagę, wypełniając instrukcje Komitetu, mimo że dwie przyjazne eskadry były oddalone o cztery dni lotu w przeciążeniu i zmierzały w niewłaściwym kierunku, a wszystkimi pociskami nadal dysponowała flota.
Pozbawiony przewagi wojskowej lord Akzad mógłby uzbroić siebie i swoich zwolenników, ale o broni instrukcje Komitetu nie wspominały, a Komitet wcale nie zamierzał masakrować konwokatów. Oczekiwał posłuszeństwa. Myśl, że lordowie konwokaci mogą opierać się im siłą, w ogóle nie zaświtała im w głowach.
Akzad stanął więc przed Konwokacją uzbrojony tylko w odwagę i miedziano-srebmą pałeczkę. Kiedy lord Said pomaszerował przejściem i rzucił krzesłem w lorda seniora, Akzad stracił panowanie nad sytuacją.
— Żądam, byście wracali na miejsca! — wołał. — Ci, którzy nie usłuchają, zostaną ukarani!
Ale niewielu go słuchało. Za pierwszym krzesłem poleciały dalsze. Sam lord Chen, choć przez dłuższą chwilę miał poczucie nierealności, wziął swoje krzesło, pomaszerował pod trybunę i cisnął je na Naksyda w brokatowej szacie, tego, który stał na podium, machał pałeczką i bezskutecznie przywoływał do porządku. Nawet Naksydzi, stojący przed podium w geście solidarności ze swym przywódcą, nie wiedzieli, jak reagować — stali w milczeniu, nieruchomo, równie jak inni niezdolni pojąć, co się dzieje.
Lord senior wydawał rozkazy i nie słuchano ich. Żaden z Naksydów nie widział wcześniej niczego podobnego. Nie wiedzieli, co robić.
Przez czysty przypadek to właśnie krzesło lorda Chen trafiło lorda seniora w głowę i powaliło go na kolana. Wielu konwokatów zaryczało z aprobatą i lojaliści napłynęli na proscenium.
Na tę groźbę Naksydzi w końcu zareagowali. Lord Chen, który stał z przodu amfiteatru i gapił się, zaskoczony własnym sukcesem, nagle został powalony na ziemię przez szarżującego Naksyda i tratowany przez tego czworonoga, poczuł mielące uderzenia naksydzkich butów. Bardzo boleśnie przygryzł sobie język.
Poczucie nierealności zniknęło. Smakując w ustach własną krew, lord Chen zaczął walczyć o życie.
Choć przynajmniej połowa konwokatów pozostała na swych miejscach lub uciekła, lojaliści nadal przeważali liczebnie nad Naksydami. Krzesła to broń nieskuteczna, lepsza jednak niż gołe ręce Naksydów.
Lord Chen omal się nie udławił przytłaczającym fetorem gnijącego ciała, choć rzeczone ciało należało do wywijającego krzesłem Daimonga, który strącił Naksyda z lorda Chen. Było słychać krzyki, uderzenia, drapanie rozwścieczonego Torminela, podniecone kuranty głosów Daimongów. Lord Chen z trudem się podniósł, a potem napierające ciała pchnęły go ku podium.
Читать дальше