— To nie ma nic wspólnego z twoim kontraktem. Wyjaśnię ci wszystko w drodze. — Kobieta z Bieguna bębniła palcami po framudze drzwiczek auta.
Dura czuła na sobie uporczywe spojrzenia pozostałych członków szczepu, którzy milcząco oczekiwali na podjęcie przez nią jakiejś decyzji. Na krótko dziewczynę ogarnęło egoistyczne zniecierpliwienie. Pomyślała, że są równie bezradni jak dzieci. Chciała wracać do Parz. Wmawiała sobie, że tam z pewnością dowiedziałaby się więcej o położeniu Farra i Addy, niż gdyby została tutaj razem z Istotami Ludzkimi jako kolejny nadpływo-wiec-uchodźca. Usprawiedliwiała się sama przed sobą, że na dłuższą metę jej powrót okazałby się bardziej użyteczny dla wszystkich Istot Ludzkich. Skoro Miasto wysłało po nią kogoś takiego jak Deni Maxx, najwyraźniej spodziewano się, że jest w stanie dokonać czegoś bardzo ważnego. Być może, dziwnym sposobem, mogłaby wywrzeć jakiś wpływ na wydarzenia…
Philas szarpnęła ją za ramię jak dziecko pragnące, by zwrócono na nie uwagę. Dura wyrwała rękę ze złością i natychmiast pożałowała impulsywnego zachowania.
Przyznała w duchu, że w gruncie rzeczy odczuwa ulgę, mając dobrą wymówkę i powód, aby móc się wydostać z tłamszącego towarzystwa Istot Ludzkich. Ale przepełniało ją tak ogromne poczucie winy…
Szybko podjęła decyzję.
— Pojadę z tobą — oznajmiła. — Ale nie sama. Lekarka zachmurzyła się.
— Co?
— Zabiorę te dzieci. — Dura rozpostarła ramiona, pokazując piątkę dzieci — najmłodszy był bobas Mura, Jai — a dorastająca dziewczynka najstarsza.
Deni Maxx zaczęła głośno narzekać.
Dziewczyna odwróciła się do niej plecami i patrzyła na Istoty Ludzkie. Przyciągały do siebie dzieci w osłupiałym milczeniu, utkwiwszy w niej wybałuszone oczy. Rozgniewana przejechała ręką po włosach. Powoli, cierpliwie, zaczęła tłumaczyć swoim współplemieńcom, na co mogą liczyć dzieci w mieście Parz. Jedzenie. Schronienie. Bezpieczeństwo. Z pewnością udałoby się jej zmusić Tobę Mixxaxa, żeby znalazł tymczasowe domy dla małych nadpływowców. Uznała, że wszystkie dzieciaki są wystarczająco młode, żeby przypaść do gustu społeczności Miasta (zdumiewał ją jej własny cynizm). Tłumaczyła, że za kilka krótkich lat będą w stanie wyzyskać siłę nadpływowych mięśni, najmując się do jakiejś dobrze płatnej pracy.
Uświadomiła sobie, że przeznacza swoim małoletnim współ-plemieńcom życie na Dole. Zawsze było to lepsze niż przymieranie głodem tutaj albo ryzykowna podróż z dorosłymi przez zniszczone zagłębie. Przekonywała oszołomionych rodziców, że w końcu i oni dotrą do Parz, gdzie będę mogli się połączyć ze swoim potomstwem.
Dorośli byli zbici z tropu i wystraszeni. Usiłowali zrozumieć coś, co przekraczało granice ich wyobraźni. Powoli, z ulgą i wstydem, Dura uświadomiła sobie, że zaczynają jej ufać. Po kolei oddawali swoje dzieci.
Deni Maxx spoglądała spode łba na brudne ciałka gramolących się do auta pasażerów. Córka Logue'a zastanawiała się, czy nawet w takim momencie kobieta z Miasta wyrazi srogi sprzeciw. Jednak gdy lekarka zobaczyła, że Dura kładzie małego Jai'a — przerażonego i wyrywającego się do swojej mamy — na ręce najstarszej dziewczynki w tyle samochodu, wyraźnie złagodniała.
Wreszcie uporano się z załadunkiem. Dura zebrała osamotnionych dorosłych i przekazała im dokładne instrukcje, jak mają się dostać do Bieguna. Słuchali jej z powagą. Potem uścisnęła wszystkich po kolei i wsiadła do auta.
Deni chwyciła lejce i zaprzęg świń powietrznych ruszył w drogę, córka Logue'a patrzyła zaś przez duże okna na Istoty Ludzkie. Pozbawione dzieci, wydawały się zagubione, zdezorientowane, niepotrzebne. Dia i Mur przywarli do siebie. Zabrałam ich przyszłość, uświadomiła sobie Dura. Ich rację bytu.
Albo może ocaliłam ich przyszłość.
Kiedy straciła z oczu Istoty Ludzkie, położyła się w jednym z luksusowych kokonów auta, starając się nie zważać na ciągły płacz przerażonych, oszołomionych dzieci. W jej duszy nadal toczyła się walka między ulgą i poczuciem winy.
* * *
Lekarka kierowała wprawnie samochodem wzdłuż samoregenerujących się linii wirowych.
— Miasto przyjmuje rannych z zagłębia. Nikomu z nas nie jest łatwo.
Dura pomyślała, że pani doktor zupełnie nie przypomina radosnej, dość protekcjonalnie zachowującej się kobiety, która leczyła Addę. Oczodoły Deni Maxx były otoczone ciemnymi obwódkami i zaropiałe. Twarz jakby zapadła się do wewnątrz i przybrała posępny wyraz. Lekarka pochylała się nad lejcami, napinając żylaste mięśnie.
Dura zerkała melancholijnie przez wielkie okna na Skorupę. Przypomniała sobie, jak bardzo zachwycił ją schludny wygląd farm sufitowych i ogrodów w rejonie zagłębia, gdy widziała je po raz pierwszy wraz z Tobą Mixxaxem. Teraz z kolei była przerażona zniszczeniami wyrządzonymi przez Zaburzenie. Całe szeregi farm zostały zmiecione ze Skorupy; zostało po nich tylko gołe sklepienie korzeniowe. Tu i ówdzie kulisi nadal cierpliwie pracowali na zdewastowanych gruntach, ale odsłoniętego sufitu nie ożywiał już naturalny las; bezwstydnie odarty z prostokątnych poletek przypominał otwartą ranę.
Deni usiłowała jej tłumaczyć, że Skorupa reaguje na Zaburzenie dzwonieniem. Segmenty Skorupy wibrowały zapewne w obrębie całej Gwiazdy. Zniszczenie nadeszło uporządkowanymi falami, z zabójczą, wręcz obraźliwą schludnością. Dura prawie nie zwracała uwagi na potok słów lekarki, który niewiele dla niej znaczył.
— Zniszczenia występują w całym zagłębiu — mówiła Deni.
— Co najmniej połowa farm sufitowych przestała funkcjonować, a pozostałe działają tylko w ograniczonym zakresie. — Zerknęła na dziewczynę z nadpływu. — Rozumiesz, Parz nie dysponuje dużymi zapasami żywności. Miasto egzystuje dzięki codziennym dostawom z farm sufitowych. Wiesz, co się mówi…
— Co takiego?
— Każde społeczeństwo dzieli od rewolucji zaledwie jeden posiłek. Hork już wprowadził racjonowanie żywności. Wątpię, żeby to wystarczyło na dłuższą metę. Jednakże na razie wydaje się, iż ludzie pogodzili się z problemami i, zgodnie z rozkazami Komitetu, cierpliwie czekają w kolejce na opiekę medyczną, przepuszczając kulisów. Sądzę, że w końcu zaczną obwiniać rządzących za swoje niedole.
Dura wzięła głęboki oddech.
— Tak jak ty obwiniasz mnie?
Deni odwróciła się do niej, wytrzeszczając oczy.
— Dlaczego tak mówisz?
— Chodzi mi o ten twój ton. I sposób, w jaki odnosisz się do mnie od chwili, gdy przyleciałaś autem, żeby mnie zabrać.
Lekarka potarła nos. Kiedy ponownie spojrzała na Durę, na jej wargach błąkał się uśmieszek.
— Nie obwiniam cię, moja droga. Ale denerwuje mnie bycie przewoźnikiem. Czeka na mnie tylu pacjentów… W tej chwili mam coś ważniejszego do roboty niż…
— To dlaczego po mnie przybyłaś?
— Z polecenia Muuba.
— Muuba? Och, to ten administrator.
— Uważał, że jestem jedyną osobą, która zdoła cię rozpoznać.
— Prychnęła. — Stary głupiec. Ostatecznie na farmie sufitowej Qosa Frenka nie ma aż tylu nadpływowców.
— Mimo wszystko, nadal nie rozumiem, dlaczego tu się znalazłaś — rzekła córka Logue'a.
— Ponieważ nalegał na to ten twój przyjaciel. — Deni zmarszczyła brwi. — Adda? Najgorszy pacjent na świecie. Ale jaką cudowną robotę wykonaliśmy, żeby naprawić jego naczynia pneumatyczne!
Dura miała wrażenie, że Powietrze gęstnieje jej w ustach.
— Adda żyje? Nic mu nie zagraża?
Читать дальше