Z pewnością nie mógł przeznaczyć armii uczonych do zbierania i uzupełniania fagmentów legend o pochodzeniu człowieka. I nie mógł czekać latami, aż jakaś gałąź wiedzy, w rodzaju anatomii porównawczej Muuba, przedstawi efekty badań na ten temat. Musiał wyznaczyć sobie priorytety i starać się uzyskać najłatwiej dostępne korzyści.
Spojrzał ostro na Addę.
— Powiadasz, że te istoty — Koloniści — zabrały ze sobą do Morza Kwantowego Złącza i inne magiczne maszyny, tak że znalazły się poza zasięgiem naszych Poławiaczy. Zatem nie mamy powodu wierzyć, że te urządzenia zostały zniszczone?
Wiekowy nadpływowiec spojrzał w górę. Pijawka żerująca przy jego oku przestraszyła się i prześlizgnęła po policzku.
— Nie ma też żadnych dowodów, że się zachowały. Muub prychnął.
— Ten stary głupiec ma czelność wspominać o dowodach! A jeśli w tej legendzie o Kolonistach i starożytnych technologiach kryło się ziarno prawdy? Hork doszedł do wniosku, że w takim razie niektóre z opisywanych urządzeń mogą nadal się znajdować gdzieś w głębinach Morza Kwantowego. Warto byłoby mieć Złącze…
— Muub — zagadnął w zamyśleniu. — W jaki sposób moglibyśmy przeszukać Morze Kwantowe?
Nadworny medyk był wstrząśnięty jego sugestią.
— Oczywiście nie możemy, panie. To niemożliwe. — Zmrużył oczy. — Chyba nie zamierzasz gonić za tymi absurdalnymi legendami, marnować środków na…
— Lekarzu, nie będziesz mnie pouczał — warknął Hork. — Potraktuj to jako… eksperyment naukowy. Jeśli nawet nic byśmy nie zdziałali, dowiedzielibyśmy się sporo o Gwieździe i o zakresie naszych możliwości… i, być może, raz na zawsze rozprawilibyśmy się z wszystkimi tymi dziwacznymi legendami o Kolonistach i starożytnych cudach.
Albo, dodał w myślach Przewodniczący, może odkryję skarb, który był stracony dla ludzkości od wielu pokoleń.
— Panie, muszę zaprotestować. Ludzie nadal umierają w całym zagłębiu. Samo Miasto może zostać zalane falą uchodźców.
Musimy przestać fantazjować o tym, co niemożliwe, i skoncentrować się na praktycznych, bieżących problemach.
Hork taksował lekarza spojrzeniem. Muub zesztywniał. Nie mógł opanować drżenia. Nagle irytację Horka przyćmił szacunek dla tego przyzwoitego człowieka. Lekarz musiał mieć dużo odwagi, żeby przemawiać w taki sposób.
— Mój drogi Muubie, jak tylko zakończę to spotkanie, zajmę się praktycznymi, bieżącymi problemami… bólem dziesięciu tysięcy istot ludzkich. — Uśmiechnął się. — Chcę, żebyś kierował tym projektem. Żebyś dotarł do Morza Kwantowego.
— To zadanie jest niewykonalne — wycedził medyk powoli. Hork skinął głową.
— Oczywiście. W ciągu dwóch dni masz mi podać warianty operacji.
Odwrócił się, wyprostował i pomknął przez Powietrze do drzwi i swoich obowiązków.
Dura spała krótko i niespokojnie w ciasnym mieszkaniu Deni, a potem zjawił się u niej wysłannik Komitetu — dość ponury człowieczek w powłóczystej tunice. Jego skóra była cienka i blada; miał tak mocno podkrążone oczy, iż wyglądały jak podbite. Dura pomyślała, że zapewne spędził zbyt dużo czasu, pracując w Mieście, bez dostępu świeżego Powietrza.
Po wyjściu ze szpitala wysłannik prowadził ją ulicami. Minęli Rynek i zaczęli falować do Góry, wzdłuż Pali Mali. Wielka aleja wydawała się teraz znacznie spokojniejsza. Strumienie aut powietrznych poruszały się swobodniej niż poprzednio, a między poszczególnymi samochodami były spore odstępy. Wiele sklepów było pozamykanych, a drewniane lampy świeciły wewnątrz nikłym blaskiem. Dziewczyna zaczęła rozumieć, w jaki sposób klęska zagłębia wpłynęła na gospodarkę Parz.
Mimo to panował tu nieustanny hałas, a nieliczne wiatraki i otwory świetlne nie wystarczyły, by uchronić Durę przed klaustrofobią. A przecież jeszcze kilka dni temu czuła się nieswojo w ograniczonym towarzystwie nadpływowców. Pomyślała ze smutkiem, że niedawne przeżycia uczyniły z niej osobę nieprzystosowaną.
Opuścili Mali w pobliżu końca aretńi bliskiego Góry i niespodziewanie wynurzyli się w rejonie pełnym czystego światła Powietrza. Weszli do wielkiej otwartej komnaty, sześcianu, którego bok miał długość około stu ludzi. Krawędzie kostki były skonstruowane z cienkich belek, a fasady otwierały się ku przejrzystemu niebu — odnosiło się się wrażenie, że do Miasta przywarła w tym miejscu jakaś gigantyczna drewniana pijawka. Jednak Dura stwierdziła ze zdziwieniem, że Powietrze jest niewiele świeższe niż we wnętrznościach Parz, i nie wyczuwa się przewiewu. Przyjrzawszy się sześcianowi dokładniej, uświadomiła sobie, że z pozoru puste ścianki są wyłożone dużymi płytami z przezroczystego drewna. Szybko oszacowała, że to ogromne, przejrzyste, drewniane pudło może pomieścić mniej więcej tysiąc ludzi.
Sześcian robił imponujące wrażenie, ale był też dziwny. Kolejny raz Dura zastanawiała się nad dziwacznością Miasta.
Wysłannik dotknął jej łokcia.
— Dotarliśmy na miejsce. To jest stadion. Oczywiście, dzisiaj nie ma tu nikogo. Kiedy coś się na nim dzieje, jest przepełniony… Tam w górze widać lożę Komitetu. — Pokazał cienki balkon wiszący nad stadionem. Mówił piskliwym, przymilnym głosem. — Ludzie przybywają tutaj, żeby oglądać Igrzyska — nasze imprezy sportowe. Czy macie u siebie, w nadpływie. Igrzyska?
— W jakim celu mnie tu sprowadzono? Filigranowy mężczyzna cofnął się, przymykając podkrążone oczy.
— Dura…
Farr?
Zawirowała w Powietrzu. Jej brat znajdował się zaledwie o jednego człowieka dalej. Był spokojny i sprawiał wrażenie zdrowego. Miał na sobie luźną tunikę. Towarzyszył mu Adda i trzech ludzi z Miasta.
Zobaczyła to wszystko w ciągu uderzenia serca. Natychmiast rzuciła się i objęła brata. Odwzajemnił uścisk, ale Dura uświadomiła sobie, że nie było w nim nic z nieśmiałego dziecka. Otoczył ją ramionami i poklepywał po plecach, jakby chciał dodać siostrze otuchy.
Puściła go i odsunęła się na wyciągnięcie ręki. Twarz Farra była kanciasta i poważna. Wydawał się starszy i bardziej podobny do ojca.
— Czuję się dobrze, Dura.
— Ja też. Myślałam, że mogłeś zostać ranny podczas Zaburzenia.
— Nie byłem w Dzwonach, kiedy nadciągnęło. Właśnie miałem przerwę i przebywałem w Porcie…
— To nie ma znaczenia — rzekła z rozgoryczeniem. — Jesteś za młody, żeby wysyłać cię na dół w takich urządzeniach.
— Nic na to nie poradzę — odparł łagodnie. — W Dzwonach służą chłopcy, którzy są jeszcze młodsi ode mnie. Dura, w niczym nie zawiniłaś… Nawet gdybym odniósł obrażenia, nie byłabyś niczemu winna.
On ją pocieszał. Naprawdę wydoroślał.
— W każdym razie nie byłem w Porcie od dawna — ciągnął Farr. Uśmiechnął się. — Od czasu, gdy Adda kazał Horkowi posłać po mnie. Mieszkałem u Toby.
— Co słychać u rodziny?
— Cris uczył mnie surfówać. — Farr wyciągnął ramiona, jakby balansował na niewidzialnej desce. — Będziesz musiała tego spróbować…
— Dura! Przeżyłaś. Strasznie się cieszę. — Adda zagarniał Powietrze rękami, zbliżając się do nich.
Dura szybko zerknęła na starego człowieka. Jego ramiona, klatka piersiowa i nogi poniżej kolan wciąż były spowite brudnymi bandażami, ale poruszał się dość swobodnie, choć niezdarnie. Ciągnął za sobą obiekt, który przypominał skórę świni powietrznej: pozszywany i nadmuchany, podskakiwał niczym zabawka.
Dura znalazła na twarzy Addy wolne miejsce — oddalone od pijawki — i pocałowała go.
Читать дальше