— Mówisz to, co myślisz, prawda? Bzya poklepał ją po ramieniu.
— Jool, nie powinniśmy się z tego wyśmiewać. Ostatecznie, znamy mnóstwo ludzi — nawet w dolnej części Środka, nie mówiąc już o Górze — którzy uważają wszystkich mieszkańców Dołu za podludzi.
— A o Istotach Ludzkich — nadpływowcach — mają jeszcze gorsze wyobrażenie — dorzucił Farr.
— Ale to bzdury — oznajmił olbrzymi mężczyzna zapalczywym tonem. Chwycił jajo płaszczki leżące w misce i pomachał nim przed oczami młodzieńca. — Z tego, co widzę, ludzie są mniej więcej równi, bez względu na to, skąd pochodzą. Posunę się jeszcze dalej. — Ugryzł miękkie jajko i przeżuwając kęs, ciągnął: — Uważam, że ludzie w obrębie Gwiazdy są inteligentni. To znaczy, bardziej inteligentni niż rasy innych ludzkich światów; może nawet są inteligentniejsi od przeciętnego Ur-człowieka.
Jool pokręciła głową.
— Chłopcze, posłuchaj władcy stu Gwiazd.
— Jednak to, co mówię, jest logiczne. Tylko pomyślcie — mówił Bzya. — Jesteśmy potomkami wyselekcjonowanej grupy — ekipy inżynierów, którzy mieli zmodyfikować Gwiazdę i założyć cywilizację w Płaszczu. Ur-ludzie nie włączyliby głupich osobników do tego zespołu, gdyż to osłabiłoby nas albo utrudniło adaptację do nowych warunków.
— Wiedzę o przedsięwzięciu Ur-ludzi zawdzięczamy głównie specjalistom z zakresu anatomii porównawczej, którzy zbadali, pod jakimi względami jesteśmy bardzo słabo przystosowani do środowiska, w którym żyjemy — powiedziała Jool z wyraźnym ożywieniem. — Interesowała ich nasza niedoskonała forma oparta na prototypie Ur-człowieka. I…
Farr słuchał tej uczonej, pełnej szczegółów rozmowy nieźle już podchmielony i zrelaksowany. Wciąż pogryzał ukradkiem ciasto piwne.
Jool zwróciła się do niego.
— Oczywiście nie wystarczyło nam sprytu, by uniknąć stworzenia sztywnego, podzielonego na warstwy społeczeństwa, w którym wszyscy nawzajem się kontrolują.
— Przynajmniej tutaj, w Parz — odezwał się gość.
— Przynajmniej tutaj, w Parz — ustąpiła. — Wy, Istoty Ludzkie najwyraźniej jesteście zbyt inteligentne, by tolerować tego rodzaju system.
— Byliśmy — potwierdził Farr łagodnym tonem. — Właśnie dlatego odeszliśmy.
— A teraz wróciliście — zauważył Bzya. — Do najniższej warstwy, u podnóża Miasta… Góra, Dół, szczyt, podnóże — wszystkie te określenia są pozostałościami myślenia Ur-ludzi. Wiedziałeś o tym? Jako mieszkańcy Dołu jesteśmy uważani za mniej inteligentnych i rozgarniętych niż reszta. W przeszłości tutejsi ludzie reagowali na takie uwagi. — Na jego dużej, okaleczonej, zamyślonej twarzy malował się smutek. — Fatalnie. Jeżeli traktujesz ludzi jak gorszych, zaczynają się zachowywać tak, żeby zasłużyć na to miano. Przed kilkoma pokoleniami ta część Dołu była slumsem. Dżunglą.
— I nadal nią jest, przynajmniej w niektórych miejscach — zauważyła Jool.
— Ale jakoś wygrzebaliśmy się z tego — rzekł Bzya z uśmiechem. — Samopomoc. Edukacja. Przekazy ustne, nauka liczenia i czytania, jeśli tylko dysponowaliśmy materiałami. — Odgryzł kawałek ciasta piwnego. — Komitet robi cholernie dużo dla tej dzielnicy. Kierownictwo Portu robi znacznie mniej, pomimo że większość z nas pracuje właśnie tam. Ale możemy pomóc sobie samym.
Farr słuchał wielkiego Poławiacza z pewnym zdziwieniem. Pomyślał, że ci ludzie są jak wygnańcy w swoim własnym Mieście. Jak Istoty Ludzkie, zagubieni w tym gąszczu drewna i materii rdzeniowej. Zaczął opowiadać gospodarzom o tym, czego nauczały Istoty Ludzkie — o historii, zarówno plemienia jak i wspaniałej rasy ludzkiej poza Gwiazdą, którą starsi członkowie szczepu opisywali gromadkom dzieci, zawieszonym między liniami wirowymi. Małżeństwo słuchało w zamyśleniu.
Kiedy wszyscy skończyli posiłek, postanowili trochę odpocząć. Potem Bzya i Jool, zapewne nieświadomie, przysunęli się do siebie. Pochylili swoje wielkie głowy tak, że prawie zetknęły się czołami. Wyciągnęli ręce i położyli swoje grube, mocarne palce na krawędzi Koła. Cicho i powoli zaczęli zgodnie recytować uroczystą litanię imion, z których żadne nie było znane chłopcu. Obserwował ich w milczeniu.
Kiedy skończyli, wymieniwszy może sto imion, Bzya otworzył wklęsłe oczy i uśmiechnął się do młodzieńca.
— Miałeś okazję usłyszeć kawałek historii mówionej, mój przyjacielu.
Twarz Jool znowu przybrała chytry, figlarny wyraz. Wyciągnęła rękę nad kolistym stołem i dotknęła rękawa Farra.
— Czy już domyśliłeś się, na czym polega moja praca?
— Och, przestań drażnić chłopca — Poławiacz odezwał się głośno. — Ja ci powiem. Zbiera płatki z ogrodów na Górze i dostarcza je na małe farmy rozsiane wokół Parz — hoduje się tam świnie przeznaczone do ciągnięcia wozów powietrznych kursujących w obrębie Miasta.
— Pomyśl tylko — rzekła Jool. — Ulice Miasta są gorące i zatłoczone. Zamknięte. Tak wiele samochodów. I wszystkie te świnie…
— Płatki mieli się i dodaje do karmy dla świń — tłumaczył Bzya. Farr zmarszczył brwi.
— Dlaczego?
— Żeby łatwiej się z nimi żyło. — Jool pochyliła się do przodu majestatycznie, zgięła kikut nogi, chwyciła swoje szerokie, osłonięte kombinezonem pośladki, rozchyliła je i głośno puściła bąka.
Bzya wybuchnął śmiechem.
Chłopiec spoglądał niepewnie to na niego, to na kobietę.
Potem poczuł w nozdrzach zapach jej wiatrów. Niósł aromat płatków kwiatów.
Wielkolud potrząsnął głową i westchnął.
— Och, nie zwracaj na nią uwagi — to tylko zachęci Jool do dalszych wyczynów. Chcesz jeszcze ciasta piwnego?
Samochodem z Parz kierowała Deni Maxx, lekarka, która opiekowała się Addą. Dura miała ochotę popędzić do niej, żeby wypytać ją o Farra i starego myśliwego.
Istoty Ludzkie — dwadzieścioro, w tym pięcioro dzieci — wynurzyły się ze schronienia w lesie i ruszyły za córką Logue'a.
Deni Maxx zerknęła na Durę przez otwarty właz, a potem obojętnie przyglądała się kręgowi wychudzonych Istot Ludzkich.
— Cieszę się, że cię znalazłam.
— Zadziwiające, że ci się to udało. Nadpływ to ogromna przestrzeń.
Deni wzruszyła ramionami. Wydawała się poirytowana, zniecierpliwiona.
— To nie było takie trudne. Tobą Mixxax dał mi dokładne wskazówki, jak dotrzeć z jego farmy sufitowej do miejsca, w którym natknął się na ciebie po raz pierwszy. Ja musiałam tylko uważnie się rozglądać, aż w końcu odpowiedziałaś na moje wołanie.
Philas zbliżyła się do Dury i przycisnęła wargi do jej ucha. Dura uświadomiła sobie, że z ust wdowy wionie przykry, słod-kawy odór liści i kory.
— Kto to taki? — zagadnęła Philas. — Czego ona chce?
Dziewczyna odsunęła głowę. Wiedziała, że Deni taksuje ją spojrzeniem. Córką Logue'a targały sprzeczne emocje: z jednej strony, była rozdrażniona wielkopańskimi manierami lekarki, lecz z drugiej strony, niezręczne, dziecinne zachowanie Istot Ludzkich wprawiało ją w zakłopotanie. Czy i ona wyglądała tak prymitywnie podczas pierwszego spotkania z Tobą Mixxaxem?
— Wsiadaj do auta — powiedziała Deni. — Mamy przed sobą długą podróż z powrotem do Miasta. Przykazano mi, żebym nie zwlekała…
— Kto ci kazał? Dlaczego znowu się mnie wzywa? Czy ma to jakiś związek z moim kontraktem? Przecież widziałaś farmę sufitową Qosa Frenka — a raczej to, co z niej zostało. Ona przez długi czas nie będzie opłacalna. Qos zwolnił nas i…
Читать дальше