— Och, tak. Kiedy zaczęło się Zaburzenie, był z Muubem. Czuje się całkiem dobrze… a przynajmniej nie gorzej niż przedtem. No wiesz, zważywszy, jakich doznał obrażeń, to prawdziwy cud, że jest w stanie się poruszać. No i…
Dura zamknęła oczy. Wcześniej nie miała odwagi zapytać o swych bliskich, jakby obawiając się, że kusiłaby los.
— A Farr?
— Kto taki? Och, ten chłopiec. Jest twoim bratem, prawda? Nic mu nie jest. Był w Porcie.
— Widziałaś go? Widziałaś, że jest cały i zdrowy?
— Tak. — W głosie Deni wyczuwało się trochę współczucia.
— Dura, nie martw się o swoich. Adda kazał sprowadzić Farra do Pałacu.
— Do Pałacu?
— Tak, najwyraźniej zgodził się pracować z Horkiem tylko pod tym warunkiem.
Córka Logue'a wybuchnęła śmiechem. Czuła się tak, jakby z jej serca zdjęto ogromny ciężar. Ale jak doszło do tego, że Adda panoszył się w Pałacu? Dlaczego tak nagle stali się tacy ważni?
— Od mojego odejścia dużo się zmieniło. Deni skinęła głową.
— Tak, ale nie pytaj mnie o to… Muub wszystko ci opowie, kiedy zadekujemy. Jeszcze jeden lekarz, którego odrywa się od pacjentów — burknęła gniewnie. — Mam nadzieję, że ten projekt Horkajest naprawdę taki ważny, skoro może pochłonąć wiele istnień ludzkich.
Zbliżały się teraz do Bieguna Południowego. Linie wirowe, zwodniczo regularne, zaczynały się zbiegać. Dura przyglądała się Skorupie. Eleganckie, ładne farmy i ogrody sufitu przeważnie ocalały pomimo Zaburzenia, ale dostrzegała coś dziwnego: Skorupa odznaczała się drobną strukturą, jakby pokrywał ją cienki, ciemny meszek — meszek, który falował w powolnym szyku, sunąc do Bieguna.
Dziewczyna pokazała ciemne plamki Deni.
— Co to takiego? Lekarka zerknęła w górę.
— Uchodźcy, moja droga. Z całego zniszczonego zagłębia. Nie mogą dalej pracować na swoich farmach, toteż kierują się do Parz, mając nadzieję na ratunek.
Dura obserwowała niebo. Uchodźcy. Skorupa aż poczerniała od przedstawicieli ludzkości.
Dzieci znowu zaczęły płakać. Córka Logue'a odwróciła się, żeby je pocieszyć.
* * *
Kiedy Hork dowiedział się, że dwoje nadpływowców — chłopak z Portu i kobieta imieniem Dura — zostali odnalezieni i wracają na Górę, wezwał Muuba i tego starego głupca z nadpły-wu na kolejne spotkanie w pałacowej poczekalni.
Adda spoczął w swoim siatkowym kokonie. Unieruchomione nogi starca zwisały absurdalnie. Omiatał komnatę budzącym niesmak, jednookim spojrzeniem w taki sposób, jakby był jej właścicielem.
Hork stłumił irytację.
— Twoim ziomkom nic nie grozi. Znajdują się w obrębie Miasta. A teraz chciałbym kontynuować naszą dyskusję.
Adda wybałuszył oczy i popatrzył na władcę tak, jakby ten był kulisem na Rynku. Wreszcie skinął głową.
— Bardzo dobrze. Przejdźmy do rzeczy. Przewodniczący usłyszał, że Muub wzdycha z ulgą.
— Powracam do mojego ostatniego pytania — rzekł Hork. — Przystaję na istnienie Xeelee. Ale nie interesują mnie mity. Nie zamierzam wysłuchiwać opowieści o ich budzących grozę planach. Pragnę natomiast wiedzieć, co chcą zrobić z nami.
— Już ci mówiłem — odparł spokojnie Adda. — Oni niczego od nas nie chcą. Wątpię, żeby nawet wiedzieli, że tu jesteśmy. Ale zależy im na jakiejś części naszego świata — naszej Gwiazdy.
— Najwyraźniej chcą ją zniszczyć — oznajmił Muub, gładząc ręką swoją łysą czaszkę.
— Jest to oczywiste — rzekł Adda. — Hork, mądrość mojego ludu, przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie od czasu, gdy zostaliśmy wygnani…
— Tak, tak.
— … nie mówi nic o jakimkolwiek celu Gwiazdy. Jednak wiemy, że ludzie zostali sprowadzeni tu, na tę Gwiazdę. A stało się tak za sprawą Ur-ludzi. I zostaliśmy przystosowani do życia w tutejszych warunkach.
Lekarz kiwał głową.
— Nie ma w tym nic zaskakującego, panie. Studia z anatomii porównawczej skłaniają do podobnych wniosków.
— Usiłuję zapanować nad swoją fascynacją — rzekł Hork kwaśno. Niespokojny, sfrustrowany, opuścił swój kokon i zaczął energicznie pływać po pokoju. Obserwował powolne obroty małego — lecz o dużej mocy — wiatraka chłodzącego, zainstalowanego w rogu namalowanego nieba; patrzył na pierścień wirowy uwięziony w kulach z przezroczystego drewna. Oparł się pokusie ponownego rozbicia sfer, chociaż wzbierała w nim złość. Koszty naprawy były ogromne — nie do usprawiedliwienia w obecnych czasach. — Mów dalej. Skoro ludzie zostali tutaj sprowadzeni i przystosowani do życia w Płaszczu, dlaczego nie widzimy wszędzie dookoła dowodów na to? Gdzie są urządzenia, które nas stworzyły? Gdzie są ci „inni" Ur-ludzie?
Adda pokręcił głową.
— Kiedyś dowodów było mnóstwo. Wspaniałe urządzenia, pozostawione przez Ur-ludzi, żebyśmy dzięki nim mogli przetrwać i pracować tutaj. Złącza tunelowe. Broń. Potężne konstrukcje, przy których twoje nędzne Miasto jest zabawką…
— Gdzie są teraz? — warknął Hork. — Tylko mi nie mów, że zostały ukryte albo rozmyślnie zniszczone przez jakąś mściwą administrację Parz z przeszłości.
— Nie. — Adda uśmiechnął się. — Twoi przodkowie nie musieli zatajać namacalnych dowodów… co najwyżej prawdę.
— Co dalej?
— Koloniści.
— Co?
Kiedyś ludzie podróżowali w obrębie całej Gwiazdy. Ich cudowne maszyny pokonywały Morze Kwantowe równie łatwo jak Powietrze. Mogli nawet zapuszczać się bezkarnie w zewnętrzne warstwy Rdzenia. Istniały wspaniałe przejścia zwane Złączami tunelowymi, które pozwalały ludziom także na podróżowanie poza Gwiazdę.
Zgodnie z poleceniami swoich stwórców, Ur-ludzi, ludzie zabrali się do przebudowywania Gwiazdy. A tajemniczy Koloniści, śpiący w swej kwarkowej zupie w Rdzeniu, reagowali na ich rosnącą potęgę z coraz większą wrogością.
Koloniści wynurzyli się z Rdzenia. Nastąpiła seria krótkich, wyniszczających wojen.
Ludzkie maszyny były niszczone albo wrzucane do Morza Kwantowego. Populacja ludzi uległa znacznemu przetrzebieniu, a ci, którzy przeżyli, zostali ciśnięci w bezkres pustego Powietrza i nie mieli dosłownie żadnych środków do życia.
W miarę upływu czasu opowieści o początkach istnienia ludzi na Gwieździe i o Kolonistach stawały się mglistą legendą, barokowym ozdobnikiem w obfitym zbiorze opowieści dotyczących historii rodu człowieczego i niewidzialnych światów za Gwiazdą.
Muub zaniósł się głośnym śmiechem. Jego pociągła, arystokratyczna twarz wykrzywiła się w ironicznym grymasie.
— Proszę wybaczyć, panie — powiedział do Horka — ale ciągle poszerzamy obszar mitów. Jak długo mamy się zajmować tą szaradą? Mam pacjentów, którzy wymagają opieki.
— Zamknij się, Muub. Zostaniesz tutaj tyle czasu, ile uznam za stosowne.
Hork intensywnie myślał. Wiedział, że dysponuje cholernie skromnymi środkami. Musiał zadbać o rannych i tych, którzy wszystko stracili, a w dalszej perspektywie odbudować zagłębie i zabezpieczyć lud przed głodem.
I jeszcze, i jeszcze…
Gdyby — koncentrując wysiłek na nieco innych sprawach — zdołał odsunąć od Miasta, a właściwie od całego świata, zagrożenie ze strony baśniowych Xeelee, mógłby zostać największym bohaterem w dziejach ludzkości.
Hork zdawał sobie sprawę, że ta wizja dowodzi jego próżności i chęci wyniesienia własnej osoby na szczyty. I cóż z tego? Gdyby udało mu się wypędzić Xeelee, ludzkość słusznie by go wywyższyła.
Ale jak do tego doprowadzić?
Читать дальше