* * *
Nie istniał sposób mierzenia czasu. Ciszę przerywał jedynie łomot lin, głuchy łoskot kadłuba statku ocierającego się o Grzbiet oraz nieartykułowane mamrotanie Hoscha. Farr nie otwierał oczu, mając nadzieję, że uda mu się zasnąć.
Po jakimś czasie Dzwon gwałtownie się przechylił, omal nie wyrywając dźwigara z dłoni Farra. Młodzieniec kurczowo przywarł do pionowej belki i rozejrzał się po słabo oświetlonym pomieszczeniu. Czuł, że coś się zmieniło. Ale co? Czyżby pojazd uderzył o coś?
Nie, nadal się poruszał, ale w inny sposób — wskazywały na to sensacje żołądkowe, jakich doznawał chłopiec. Z pewnością sunęli w dół, ale teraz odbywało się to znacznie płynniej, poza tym Dzwon przestał się zderzać z Grzbietem.
Wydawało się, że drewniana kula swobodnie szybuje w Podpłaszczu.
Bzya położył ciężką rękę na ramieniu młodzieńca.
— Nie ma czego się bać — powiedział życzliwie.
— Nie boję się…
— Uwolniliśmy się od Grzbietu, ot i wszystko. Farr zrobił wielkie oczy.
— Dlaczego? Coś się zepsuło?
— Nie. — Małe lampy drzewne łagodnie oświetlały wgłębienie uszkodzonego oka Bzyi. — Wszystko przebiega planowo. Posłuchaj: Grzbiet oddala się zaledwie o metr poniżej Miasta. To głębiej, niż zdołałby dotrzeć ktokolwiek, falując bez wspomagania. Ale my musimy zejść o wiele głębiej. Teraz nasz Dzwon opada, nie korzystając z prowadnic Grzbietu.
Liny i kable łączą nas w dalszym ciągu z Parz. A prąd, który przewodzą kable, będzie chronił i nas, i liny, przed tutejszymi warunkami, póki nie przerwiemy opadania. Ale…
— Ale dryfujemy. A nasza lina może się zaplątać albo zerwać. Bzya, co by się stało, gdyby pękła?
Olbrzym spokojnie wytrzymał spojrzenie Farra.
— Jeśli pęknie, nie wrócimy do domu.
— Czy to się czasem zdarza?
Bzya odwrócił twarz w stronę lampy.
— Kiedy do tego dochodzi, ci w górze, w Porcie, od razu o tym wiedzą — powiedział. — Liny i kable są luźne. Natychmiast wiadomo, że stało się najgorsze. Nie musisz czekać na powrót pustej końcówki…
— A my? Co stałoby się z nami? Hosch wysunął chudą twarz do przodu.
— Zadajesz mnóstwo głupich pytań. Pocieszę cię odrobinę.
Jeśli lina pęknie, nawet się nie zdążysz zorientować. — Zacisnął rękę w pięść i mignął nią przed nosem Farra. Młodzieniec uchylił się.
— Może powinniście mi powiedzieć, co jeszcze może mnie zabić. Przynajmniej będę przygotowany…
W tym momencie rozległ się łoskot i Farra odrzuciło od dźwigara. Dzwon zakołysał się, pokonując gęstą ciecz Podpłaszcza.
Chłopiec uświadomił sobie, że grzęźnie w dusznym Powietrzu Dzwonu. Bzya musiał jeszcze raz wyciągnąć ręce i przyciągnąć go do umieszczonego w środku kabiny dźwigara.
Poławiacz położył palec na swoich ustach, na znak, żeby chłopak milczał. Hosch rozglądał się groźnie.
Farr wstrzymał oddech.
Coś drapało zewnętrzną warstwę kadłuba. Dźwięk przypominał skrobanie paznokci po drewnie. Trwał kilka uderzeń serca, a potem ucichł.
Pasażerowie milczeli przez kilka minut, kontynuując niespokojną, pełną wstrząsów podróż. Farr wyobrażał sobie metry liny w górze, splątanej w supły wielkości człowieka.
— Co to było? — Zerknął na okna, które niechętnie wpuszczały rozproszone, fioletowe światło. — Czy jesteśmy w Morzu Kwantowym?
— Nie — odparł Bzya. — Nie, od Morza dzielą nas jeszcze setki metrów. Zamierzamy spenetrować tylko górne warstwy Podpłaszcza. Ale jesteśmy już kilka metrów poniżej końca Grzbietu.
— Tak — potwierdził Hosch, utkwiwszy wzrok w młodzieńcu. — A był to Kolonista, który z martwych powstał, żeby się przekonać, kto składa mu wizytę.
Farr poczuł, że opada mu szczęka.
— To berg materii rdzeniowej — wyjaśnił Bzya spokojnie. — Materia rdzeniowa. Nic nadzwyczajnego.
Hosch skrzywił się pogardliwie; jego spojrzenie błądziło po kabinie.
Farr wiedział, że Hosch naigrawa się z niego, ale słowa nadzorcy pobudziły jego wyobraźnię. Zawsze przepadał za opowieściami o Wojnie Rdzeniowej, lubił patrzeć na nieosiągalną taflę Morza Kwantowego i straszyć samego siebie wizjami prastarych, odmiennych istot grasujących w jego głębinach. Jednakże owe historie o Wojnie, o klęsce rasy ludzkiej, wydawały się tak odległe od codziennej rzeczywistości, że nie miały żadnego znaczenia.
Ale przecież Dura opowiadała o rzeźbie fraktalnej, którą widziała na Uniwersytecie w Parz — Ito twierdziła, że rzeźba przedstawia postać Kolonisty. A teraz syn Logue'a sam opadał w kierunku Podpłaszcza, chroniony tylko przez kiepską, prawie niezrozumiałą technologię.
Przywarł do dźwigara i popatrzył na fioletowe światło w oknach.
* * *
Znowu coś zaszurało o kadłub. Kolejny raz Dzwon zakołysał się, przyprawiając Farra o mdłości.
Jednak tym razem Hosch i Bzy a nie wydawali się zaskoczeni. Nadzorca odwrócił się i przycisnął twarz do okna, a olbrzym przestał kurczowo ściskać dźwigar i zgiął palce.
— Co się dzieje teraz? — szepnął Farr.
— Chyba zahaczyliśmy o berga…
Jądra — skupiska protonów i neutronów — nie były w stanie przetrwać pod powierzchnią Morza Kwantowego. Jeszcze głębiej zaś, w ciemnym brzuchu Morza, gęstości stawały się tak duże, że dochodziło do bezpośredniego kontaktu samych nukleonów. W wyniku ich zderzeń mogły powstawać hiperony, egzotyczne kombinacje kwarków, które czasami tworzyły stabilne wysepki gęstej materii — bergi materii rdzeniowej. Potrafiły one przetrwać z dala od olbrzymich gęstości środka Gwiazdy, w których się rodziły. Miotane prądami Morza Kwantowego bergi dryfowały w górę, na wyższe poziomy, gdzie Poławiacze odzyskiwali je i przekazywali Parz.
— Przywiera do zewnętrznego pancerza Dzwonu — powiedział Bzya. Zademonstrował za pomocą pięści, w jaki sposób berg uderzył o kadłub. — Widzisz? Jest przyciągany przez pole magnetyczne Dzwonu, wytwarzane przez obręcze z materii rdzeniowej. I berg zostaje przy nas, unieruchomiony przez Magpole powstałe w jego własnym wnętrzu.
Hosch znowu uśmiechnął się pogardliwie. Cuchnęło mu z ust.
— Dobry Połów. Mieliśmy szczęście. Jesteśmy najwyżej cztery metry poniżej Parz. A teraz patrz, chłopcze. — Zamaszystym gestem przekręcił dwa przełączniki na małej płycie kontrolnej.
Farr wstrzymał oddech, ale wydawało się, że nic nie uległo zmianie. Dzwon w dalszym ciągu niepokojąco się kołysał w środowisku Podpłaszcza; właściwie obracał się dookoła własnej osi, być może pod wpływem uderzenia berga — tak przynajmniej podpowiadał Farrowi żołądek.
— Przesłał za pośrednictwem kabli sygnał do Portu — cierpliwie wyjaśnił Bzya. — Że jesteśmy gotowi do wciągnięcia na górę. Nadzorca wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Właśnie dlatego tu jesteśmy, chłopcze. Właśnie po to zamykają ludzi w tych klatkach i spuszczają do Podpłaszcza. Wszystko po to, by przekręcić te małe przełączniki. Rozumiesz? W przeciwnym razie obsługa Portu nie wiedziałaby, kiedy wciągnąć Dzwony na górę.
— Dlaczego jest nas trzech? Nie wystarczy jeden Poławiacz?
— Podwójne zabezpieczenie — odparł Hosch. — Gdyby coś przytrafiło się misji, jeden z nas mógłby przeżyć wystarczająco długo, żeby przekręcić przełączniki i przywieźć cenną materię rdzeniową. — Straszenie Farra sprawiało mu wyraźną przyjemność.
Młodzieniec usiłował się odgryźć.
— W takim razie powinieneś był powiedzieć mi, co się działo poprzednio. A gdyby stało się coś złego i nie wiedziałbym, co robić?
Читать дальше