— A więc jesteś nadpływowcem — rzekła z jękliwym akcentem osoby urodzonej w Mieście.
— Tak.
— Słyszeliśmy, że masz się zjawić. Cieszyliśmy się. Czy wiesz, dlaczego?
Dura wzruszyła ramionami obojętnie.
— Ponieważ wy, nadpływowcy, jesteście silni… Będziesz pracowała ciężko, żeby pomóc nam wyrobić normę. — Prychnęła. — Jeśli nie spróbujesz nas wykiwać, będziesz szanowana.
— Rozumiem. — Dura uświadomiła sobie, że kobieta usiłuje ją ostrzec. — Dzięki, Rauc.
Kuliska prowadziła ją pod złocistymi polami sufitowymi w kierunku kompleksu budynków w centrum farmy, tam gdzie Dura wysiadła po przyjeździe. Po samochodzie Qosa Frenka nie było śladu. Dziewczyna doszła do wniosku, że wrócił do swojej ciepłej, dusznej siedziby w Mieście. Mijała właśnie połowa zmiany i małe chatki, drewniane domki w kształcie skrzynek, zawieszone na linach z obciętych łodyg drzew Skorupy, sprawiały wrażenie opuszczonych. Dura zauważyła małe, zaniedbane stado świń. Rauc powiedziała, że stado hoduje się nie na handel, ale po to, by zapewnić kulisom mięso a także skórę do wyrobu ich koszul i kapeluszy. Pokazała Durze małe magazyny ubrań, toreb powietrznych i narzędzi. Znajdowała się tu także piekarnia, której wewnętrzne ściany poczerniały na skutek wysokich temperatur. Właśnie tutaj wypiekano podstawowy artykuł spożywczy dla kulisów — chleb. W ciemnym pomieszczeniu pracował duży, otyły mężczyzna. Na widok obu kobiet burknął coś pod nosem. Rauc zrobiła błazeńską minę.
— No, chleb jest świeży — oznajmiła. — Ale tylko tyle dobrego da się o nim powiedzieć… Tu trafia pszenica najgorszej jakości, prawie same plewy. Najlepszy towar jest wysyłany do Parz.
W ciasnym pomieszczeniu przeznaczonym do spania znajdowały się rzędy kokonów. Mniej więcej połowa z nich była zajęta. Jakaś kobieta uniosła zaspaną twarz, żeby spojrzeć na przybyszy, a potem znowu zasnęła; jej usta były otwarte, a włosy zwisały w dół. Rauc zauważyła pusty kokon, w którym mogłaby ulokować swoją nową towarzyszkę.
Jednakże Dura nie potrafiła sobie wyobrazić spania w takich warunkach, wśród cudzych, chrapliwych oddechów i wiatrów, skoro zewsząd otaczało ją świeże Powietrze Płaszcza. Uświadomiła sobie z przykrością, że nie pasuje do tego otoczenia tak samo, jak nie pasowała do Parz. Ostatecznie większość kulisów urodziła się w Mieście, i to głównie w Dole, gdzie zatłoczenie było większe od przeciętnego. Dlatego kulisi, którzy akurat mieli wolne, pakowali się do tego cuchnącego pudła, słuchali nawzajem swoich oddechów i udawali, że nie są osamotnieni w Płaszczu, że podoba im się sposób życia o granicach wyznaczonych przez Parz.
Rauc uśmiechnęła się do niej.
— Myślę, że jakoś się dogadamy, Dura. Możesz mi opowiedzieć o swoim ludzie. A ja pokażę ci, jak sobie radzić w tym środowisku.
— Frenk chyba jest w porządku. Rauc wydawała się zaskoczona.
— Och, jest całkiem przyzwoity. Ale to nie ma znaczenia. Przynajmniej nie w codziennych kontaktach. Przedstawię cię nadzorcy naszego odcinka, Leeh. Z nią to co innego… Ale nie iest aż tak ważna, jak sobie wyobraża. Robis — człowiek prowadzący składnicę — ten ma prawdziwą władzę. Wystarczy go skłonić, żeby się do ciebie uśmiechnął i świat od razu robi się lepszy.
Dziewczyna z nadpływu zawahała się.
— Frenk mówi, że kiedyś mogłabym zostać nadzorcą.
— Mówi to wszystkim — odparła kuliska lekceważąco. — Chodź, znajdziemy Leeh. Prawdopodobnie jest gdzś w polu… — Teraz to ona zawahała się i uważnie popatrzyła na Durę. Potem rozejrzała się, żeby mieć pewność, iż nikt ich nie obserwuje, pogrzebała w kieszeni koszuli i wyciągnęła mały przedmiot. — Masz — powiedziała, wkładając go do ręki córki Logue'a. — To ci pomoże.
Było to małe Koło o pięciu szprychach. Takie samo, jakie Dura widziała na szyi Toby Mixxaxa… Model urządzenia, na którym dokonywano egzekucji na Rynku.
— Dziękuję — wycedziła. — Chyba rozumiem, co to oznacza.
— Naprawdę? — Rauc spojrzała na nią ze zdwojoną czujnością.
— Nie martw się — szybko uspokoiła ją Dura. — Nie zdradzę cię.
— W Parz Koło jest nielegalne — powiedziała kuliska. — Teoretycznie jest nielegalne wszędzie, w całym Płaszczu… w zasięgu kusz strażników. Ale my znajdujemy się daleko od Miasta. Koło jest tolerowane na farmach sufitowych; przynajmniej daje nam trochę radości. Ten stary głupek Frenk twierdzi, że ze względów ekonomicznych jest korzystne, abyśmy mogli praktykować naszą wiarę.
Dura uśmiechnęła się.
— To do niego podobne.
— Ale nigdy nic nie wiadomo. Czy nadpływowcy czczą Koło?
— Nie. — Córka Logue'a przyglądała się kobiecie. Rauc nie wyglądała na bardzo zbuntowaną, lecz najwyraźniej cała ta sprawa z Kołem dodawała jej otuchy. — Widziałam Koło, którego użyto do przeprowadzenia egzekucji.
— Tak.
— Wobec tego, dlaczego jest uważane za symbol wiary?
— Właśnie dlatego, że używa się go do zabijania. — Rauc spojrzała jej w oczy, jakby szukała w nich zrozumienia. — Tyle istnień ludzkich odeszło na Kole, że ono samo stało się w pewnym stopniu człowiekiem, a może nawet jest czymś więcej. Rozumiesz? Trzymając Koło blisko siebie, jesteśmy bliżsi szlachetniejszej, odważniejszej cząstki nas samych.
Rauc przemawiała z głęboką żarliwością. Dura dotknęła małego Koła i ogarnęły ją wątpliwości. Doszła do wniosku, że kult musiał się rozprzestrzenić w wielu miejscach. Przecież nawet Tobą Mixxax był jego wyznawcą, chociaż należał do kasty posiadaczy farm sufitowych. Zatem wiara ta miała swoich wyznawców na obszarze całej Gwiazdy i w różnych warstwach społecznych.
Gdyby czciciele Koła znaleźli kiedyś przywódcę, mogliby się stać groźnymi przeciwnikami tajemniczego Komitetu, który rządził Miastem.
Rauc wyglądała na zmęczoną.
— Chodź, odszukamy Leeh, żebyś mogła zacząć robotę.
Kobiety zaczęły falować obok siebie w czystym Powietrzu farmy; nad ich głowami zwisały złociste kłosy pszenicy.
* * *
Farr zauważył, że inni robotnicy odsuwają się i spoglądają na niego chytrze, zadowoleni z jego nieszczęścia. Kloce drzew Skorupy przesuwały się po pasie transmisyjnym i nikt się nimi nie zajmował.
— Nie — warknął ktoś. Chłopiec zorientował się, że to Bzya krąży blisko niego.
Hosch odwrócił kościstą głowę w kierunku Bzyi i zerknął na niego głębokimi, pustymi oczodołami.
— Poddajesz w wątpliwość moje kompetencje. Poławiaczu?
— Ten jest za młody — oświadczył Bzya, kładąc wielką łapę na ramieniu Farra. Nie chcąc narazić przyjaciela, młodzieniec usiłował odepchnąć jego rękę.
— Przecież został zwerbowany do takiej pracy. — Policzek nadzorcy zadrżał. — Jest drobny i lekki, ale ma siłę nadpływowca. A przecież brakuje nam zręcznych…
— Brakuje mu niezbędnych umiejętności i doświadczenia. Poza tym ostatnio mieliśmy dużo strat, Hosch. To zbyt duże ryzyko.
Wydawało się, że policzek nadzorcy żyje własnym życiem.
— Nie proszę cię o radę, ty kochanku Xeelee! — wrzasnął nagle. — A jeśli tak bardzo troszczysz się o to świńskie łajno, to też możesz zejść w dół. Rozumiesz mnie? Rozumiesz?
Syn Logue'a spuścił głowę. Oczywiście Hosch mówił nielogicznie. Skoro on, Farr, miał zjechać w dół z racji swoich rozmiarów, to przecież ich szef nie powinien robić tego samego Bzyi…
Wielkolud tylko skinął głową, najwyraźniej nie przejmując się ani gniewem nadzorcy, ani tym, że nagle zgodził się wykonywać niebezpieczną pracę.
Читать дальше