Pokręcił głową. Rozpaczał nad postępowaniem Istot Ludzkich jeszcze przed narodzinami Farra.
— Chcą wracać — Dura powiedziała monotonnym głosem. — Ale ja będę kontynuowała wyprawę z Philas.
Twarz żony Eska poszarzała; włosy oblepiały jej kanciastą czaszkę. Wdowa spojrzała na Addę, jakby chciała mu powiedzieć, że tak czy owak nie ma nic do stracenia. No cóż, pomyślał, jeśli podróż miała pomóc obu kobietom w polepszeniu wzajemnych stosunków, to znakomicie.
Mimo wszystko, dziwaczna była ta myśliwska ekspedycja.
Uniósł włócznię.
Dura spochmumiała.
— Nie — rzekła. — Nie mogę cię prosić o… Adda wymamrotał łagodne ostrzeżenie, żeby zamknąć jej usta.
Siedzący przy płonącej dziurze w drzewie Farr wstał.
— Ja też pójdę — oświadczył radośnie, zwróciwszy twarz ku siostrze.
Ta położyła mu ręce na ramionach.
— Co za niedorzeczność — odparła tonem stanowczego rodzica. — Przecież wiesz, że jesteś zbyt młody…
Młodzieniec zaczął żałośnie protestować, ale starze przerwał mu zniecierpliwiony.
— Pozwól chłopcu iść — odezwał się. — Myślisz, że będzie bezpieczniejszy w gronie tych zbieraczy liści? A może w miejscu, w którym była Sieć?
Córka Logue'a spoglądała z niepokojem to na Addę, to na swojego brata. W końcu westchnęła i przygładziła włosy.
— Dobrze. Ruszamy.
Zebrali swój prosty ekwipunek. Dura obwiązała się sznurem i zatknęła za pas krótki, ostry nóż oraz skrobaczkę do czyszczenia, do sznura przywiązała zaś małe zawiniątko z żywnością.
Następnie, nic nie mówiąc do pozostałych sześciorga — Adda, Dura, Farr i wdowa Philas — zaczęli powolną, ostrożną wspinaczkę w kierunku ciemnej Skorupy.
Poruszali się w milczeniu.
Z początku Dura nie odczuwała żadnych trudności. Drzewo, po którym się wspinała, miało prawie pozbawioną narośli powierzchnię i powoli robiło się coraz szersze. Pień drzewa rósł zgodnie z kierunkiem Magpola, toteż wędrówka po nim była stosunkowo łatwa, skoro człowiek ustawiał się równolegle do Pola, a nadciekłe Powietrze nie stawiało prawie żadnego oporu. Falowanie właściwie nie było konieczne. Dziewczyna przekonała się, że wystarczy przesuwanie rękami po gładkiej, ciepłej korze.
Spojrzała do tyłu. Odniosła wrażenie, że ulistnione korony drzew wtapiają się w płaszczyznę przesłaniającą świat i odcinającą dostęp czystego Powietrza. Towarzysze Dury sunęli za nią swobodnie: wdowa Philas najwyraźniej nie zwracała uwagi na otoczenie; Farr rozglądał się, wytrzeszczając oczy i rozdziawił usta, ciężko oddychając rozrzedzonym Powietrzem; poczciwy stary Adda wlókł się na samym końcu, trzymając przed sobą włócznię i nieustannie penetrując mrok zdrowym okiem. Wszyscy troje — nadzy, błyszczący od potu, ze sznurami, siatkami i małymi torbami — wyglądali jak małe, bojaźliwe zwierzęta, pokonujące zacienione partie lasu.
Postanowili odpocząć. Dura wyjęła zza sznurowego pasa skrobaczkę i oczyściła nią ręce i nogi z kawałków liści i kory.
Adda poszybował ku niej. Był zaniepokojony.
— Jak się czujesz?
Spoglądając na starca, dziewczyna myślała o ojcu.
Oczywiście brała już udział w polowaniach — podobnie jak większość dorosłych Istot Ludzkich — ale dotychczas zawsze mogła polegać na taktyce Logue’a i innych, na ich doskonałej znajomości Gwiazdy i jej zachowań.
Jeszcze nigdy nie pełniła roli przywódcy. Jej twarz zapewne zdradzała te wątpliwości, gdyż starzec pokiwał głową ze spokojem.
— Dasz radę.
W odpowiedzi prychnęła, a potem, ściszywszy głos. tak żeby tylko Adda ją usłyszał, odparła:
— Być może. Ale na co to się zda? Spójrz na nas… — Wskazała małą gromadkę. — Chłopiec. Dwie kobiety pogrążone w rozpaczy…
— I ja — spokojnie dorzucił starzec.
— Tak — przyznała. — Dziękuję, że zostałeś ze mną. Ale jeśli nawet jakimś cudem ta zbieranina nowicjuszy osiągnie cel. to wrócimy najwyżej z dwiema, może trzema świniami powietrznymi. Nie zdołalibyśmy złapać więcej sztuk. — Przypomniał sobie drużyny myśliwskie — z cudownych lat swego dzieciństwa — złożone z kilkunastu silnych, czujnych mężczyzn i kobiet. które wracały triumfalnie do Sieci z całymi stadami dzikich świń.
— I na co to się zda? Istoty Ludzkie czeka głód, Adda.
— Może masz rację. Ale może nie jest aż tak źle. Może uda się nam znaleźć parę loch, nawet z prosiaczkami… to wystarczyłoby do odnowienia stada. Kto wie? A ponadto, Dura, możesz przewodzić tylko tym, którzy chcą mieć przywódcę. Nie przemęczaj się zbytnio. Nawet Logue dowodził dlatego, bo ogół wyraził zgodę. Pamiętaj, że twój ojciec nigdy nie miał do czynienia z tak trudną sytuacją jak teraz… Posłuchaj mnie. Kiedy ludzie porządnie zgłodnieją, zwrócą się do ciebie. Będą wściekli i rozczarowani, będą obwiniali ciebie, ponieważ nie znajdą nikogo innego, na kogo można by zrzucić odpowiedzialność. Ale to ty ich poprowadzisz.
Uświadomiła sobie, że drży.
— Nie mam wyboru, prawda? Przez całe życie, począwszy od momentu narodzin, zmierzałam do tego punktu. I nigdy nie dano mi wyboru.
Adda uśmiechnął się, chociaż jego twarz zastygła w posępnym wyrazie.
— Nie — odparł surowo. — Ale czy ktokolwiek z nas ma jakiś wybór?
* * *
Wydawało się, że w lesie nie ma żadnych świń powietrznych.
Wędrowcy odczuwali niepokój i znużenie. Kolejne pół dnia upłynęło na bezowocnych poszukiwaniach i Dura zarządziła przerwę na odpoczynek i sen.
Kiedy się przebudzili, wiedziała już, że będzie musiała poprowadzić ich do podpływu. Do podpływu i jeszcze wyżej — głębiej w las, ku Skorupie.
Bliżej Południa — w podpływie — Powietrze było bogatsze, a Magpole silniejsze. Świnie musiały uciec właśnie tędy, poganiane przez Zaburzenie. Niemniej wszyscy wiedzieli, że podpływ to niebezpieczny region dla podróżników.
Istoty Ludzkie podążały za przywódczynią bez szczególnego entuzjazmu.
Las był gęsty. Na widok ludzi sześcionożne kraby skorupowe czmychnęły, porzucając pajęczyny zawieszone między drzewami. Pnie były oblepione grubą warstwą kokonów pijawek i niezidentyfikowanych stworzonek, przypominających blade, opasłe liście.
W pewnej chwili Dura ujrzała ślepą płaszczkę.
Adda syknął, żeby ją ostrzec. Dziewczyna rozpłaszczyła się na pniu i objęła go ramionami. Starała się wstrzymać nierówny oddech. Drzewo, do którego przyciskała brzuch i uda, było twarde i rozgrzane.
Poczuła na plecach lekkie tchnienie Powietrza.
Zerknęła w prawo. Szorstka kora drapała ją w policzek. Śledziła wzrokiem przelatującego obok drapieżcę. Płaszczka była półprzeźroczystym płatem, szerokim na co najmniej jednego człowieka. W pewnym momencie znalazła się na wyciągnięcie ręki. Dura rozpoznała podstawową strukturę, charakterystyczną dla wszystkich zwierząt Płaszcza: ciało stworzenia było rozpięte na cienkim, cylindrycznym kręgosłupie, a dziecinnie wyglądający otwór gębowy w środkowej części płaskiej głowy otaczało sześcioro malutkich, kulistych oczu. Płetwy przekształciły się jednak w sześć szerokich, cienkich arkuszy. Skrzydła, równomiernie ułożone wokół ciała, falowały przy każdym ruchu stworzenia; dookoła przednich krawędzi skrzył się gaz elektronowy. Ciało płaszczki było prawie przezroczyste, stąd skrzydła trudno było zauważyć. Dura widziała kawałki pożywienia, przechodzące przez cylindryczny żołądek zwierzęcia.
Читать дальше