Ale o angielski można się było nie martwić, zdawało się tylko ustny.
Egzaminatorka o wyglądzie starej panny, z upiętym na tyle głowy płowym warkoczem, mrugała bezradnie umalowanymi oczami; jeszcze, króliczka, zsunęła na nos okulary.
Darnowski uśmiechnął się przebiegle i w myślach zaśpiewał: „Patrzę na jasne warkocze, spotykam ufny twój wzrok”.
Głośno zaś powiedział z emfazą:
– Good morning! What a nice day we are having today!
Sieg heil!
Kiedy wrócił z kuchni na korytarz, ojczyma już tam nie było, tylko na linoleum ciemniało kilka kropel krwi.
Rożnow dobrze go wyczuł. Szary miał ochotę dać tej świni jeszcze parę razy po ryju. I przy okazji potrząsnąć łobuzem, czy aby nie schował gdzie trzech rubli albo choćby jednego.
Trzeba było się śpieszyć, żeby zdążyć przed glinami. Podobno w takim pogotowiu psychiatrycznym sanitariusze gorsi są od glin. Jak cię zwiążą, to nawet jęknąć nie będziesz mógł.
O syczowskich strach było choćby myśleć. Idź teraz i tłumacz, że nie chciałeś popchnąć Arbuza. Nie kogoś tam, tylko samego Arbuza! Za niego syczowscy urządzą takie polowanie, że nie wiadomo, czy człowiek wyjdzie z tego żywy.
No i ze swoimi, sondziarzami, niewiele lepiej. Że syczowscy nieźle stłukli Müllera i chłopaków, to gwarantowane. A za to popchnięcie Dronowa dostaną podwójnie. I on za to odpowie.
Szary wzdrygnął się, kiedy sobie przypomniał, jak gruppenführer zrobił sąd nad jednym chłopaczkiem z sonderkommanda. Biedak nic takiego znowu nie przeskrobał. Zgubił po prostu osiemnaście rubli z kopiejkami, a to była ich wspólna forsa.
Rozprawa odbyła się w kotłowni, ze wszystkimi szykanami. Müller usiadł na skrzynce, cały w czerni, chłopaki stanęli za jego plecami. A Worek (tak nazywano chłopaka) sterczał przed nimi sam jeden, na baczność. Błagał o wybaczenie, obiecał, że zdobędzie forsę w ciągu tygodnia.
A Müller tylko się uśmiechał – rola sędziego wyraźnie mu odpowiadała. Ogłosił wyrok i od razu kazał wykonać. Każdy po kolei podszedł do skazańca i napluł mu w twarz, a ocierać się tamten nie mógł. Potem musiał stanąć w drzwiach, nachylić się, a Müller rozpędził się i dał mu kopa, aż tamten wyleciał z kotłowni. I oświadczył pozostałym: teraz Worek jest podczłowiekiem i każdy honorowy chłopak z ferajny, kiedy spotka takiego na podwórzu, może, a nawet musi dać mu w ucho.
Worek nie zniósł takiego życia, po tygodniu najął się na budowę, układać Bajkalsko-Amurską Magistralę.
Szary też zwiałby na jakąś budowę, żeby tylko nie trafić na rozprawę do Müllera. Ale jak to zrobić bez dowodu?
Ogólnie wychodziło, że w którąkolwiek stronę by się obrócił – kanał.
Jedyną nadzieję stanowiła matka. Teraz, kiedy ją wypieprzyli z przedszkola, tymczasowo zatrudniła się w stołówce jako sprzątaczka. Przynajmniej to czy tamto podsunie do zjedzenia, w końcu musi człowiek żreć. To może i pożyczy synowi trzy ruble.
Dronow zabrał z domu wszystko, co można opylić: elektryczną golarkę Rożnowa, album ze znaczkami (do szóstej klasy zbierał, potem rzucił), kij hokejowy z autografem Bałdorisa. Ale kij można było sprzedać tylko komuś ze swoich, którzy widzieli, jak ubiegłej zimy Szary miał takiego farta, że po meczu CSKA – „Dynamo” Ryga dostał się do szatni. Obcy nie uwierzy, udowodnij mu, że nie nabazgrał sam flamastrem.
Z bramy wyskoczył objuczony jak wielbłąd. Na ramieniu kij hokejowy, na nim tobołek z resztą barachła.
Nagle zobaczył, jak na jego widok wstaje z ławki Müller. Kołnierz podniesiony, ręce w kieszeniach. I co najdziwniejsze – czysta gęba, bez siniaków.
– Sieg heil, Szary. Dokąd zasuwasz?
Szary kaput
– W hokeja grać? Zima się chyba skończyła?
Gruppenführer był najstraszniejszy właśnie wtedy, kiedy tak miauczał jak kot i rozciągał grube wargi w półuśmiechu. Wartuje przy bramie! Może i reszta z nim przyszła?
Dronow ostrożnie powiódł oczami dookoła, ale innych chłopaków nie było. Jaką karę obmyślił dla niego Müller za tchórzliwą ucieczkę?
– Ale dałeś! – Gruppenführer pokręcił głową. – Zadziwiłeś mnie.
Szary zwiesił głowę i czekał. Niech już będzie, co ma być. W pierwszej sekundzie chciał rzucić kij i wyrywać przez podwórze, ale nagle oklapł, jak gdyby uszło z niego powietrze.
– Jak to ty tego Arbuza? Co? Musieli go wynosić. Kraba też uszkodziłeś – czysty nokaut. Czego się tajniaczyłeś, że tak możesz przylać?
Natrząsa się z niego, czy co?
Ale nie, we wzroku Müllera nie było drwiny; gruppenführer patrzył na niego z bojaźliwym zachwytem.
Podszedł, pomacał biceps Szarego, wzruszył ramionami.
– Niby zwyczajny. A tak mu jebnąłeś, że nawet się nie spostrzegłem. Normalnie jak Bruce Lee.
– Kto?
– Taki Kitajec, wszystkich kładzie. Stary ma na wideo, jak przyjdziesz do mnie, to ci pokażę.
Szaremu szczęka opadła; tak się zdziwił, że nawet nie spytał, co to jest „wideo”. Żeby gruppenführer kiedy zaprosił kogoś do domu? To się jeszcze nie zdarzyło.
– Nauczyliśmy syczowskich klasa. Popamiętają. – Müller sposępniał i powiedział z zażenowaniem: – Tylko że trochę chujowo wyszło. Bryka, jak spieprzał, to powiedział: „No, sondziarze, za to zapłacicie, jak dorośli. Tylko poczekajcie”. A ja mu: „Baniakiem mnie straszysz? Zetrzemy go na drobnej tarce”. Tak mu powiedziałem.
– Zetrzemy? Baniaka? – przeraził się Dronow.
Syczowski Baniak był największym kozakiem w Basmanowie. Nawet Sztyk, brygadier dworcowców, pierwszej bandy Basmanowa, obchodził go szerokim łukiem. Rzepa miał dwadzieścia lat, ale nie brali go do wojska, bo był po wyroku. Jeszcze jak chodził do zawodówki, jednemu chłopakowi z Klary Zetkin złamał grzbiet w bójce, teraz babka tamtego wozi po ulicy w wózku. A zeszłego Pierwszego Maja Baniak jednemu bykowi z Odincowa odgryzł nos na cacy, kiedy tarzali się po ziemi; potem lekarze próbowali mu przyszyć, ale nie dali rady. Chodzi teraz po Odincowie z bandażem w poprzek ryła. Szary pokręcił głową.
– Jak chcesz go zetrzeć?
– Dlaczego ja? – Müller klepnął go po ramieniu. – Ty. Ja zaraz syczowskim zasunąłem: „Jak wasz Baniak nie nasra w pory, to niech przyjdzie na Nieżdankę i z naszym Szarym się nawala”.
„Toko tak, toko tak, toko tak” – wybuchło stukanie kastaletów. Podwórze dookoła zakołysało się, widać je było jak za mgłą. Kotka biegnąca wzdłuż krawężnika zatrzymała się i dalej szła cichuteńko, skradając się strasznie powoli.
Nie bój nic, próbował Dronow przemówić sobie do rozsądku, i spytał niedbale:
– Niby kiedy?
A gwizdać na to, pomyślał. I tak zwiewam. Teraz skoczę do matki, wyciągnę forsę i na pociąg. Sami się z Baniakiem bawcie.
– Cooo? – zaśpiewał gruppenführer pytająco. Nie dosłyszał.
– Kiedy mam iść? Na Nieżdankę? – powtórzył Szary wolniej.
– Nooo, teeraaaz, zaaraaz. Maasz, łyykniij… Caały jesteeeś blaaadyy.
I powoli wyciągnął ćwiartkę z kieszeni swojej czarnej skóry.
Szary łyknął na zdrowie. I nic, pomogło. Po pół minucie stukanie ucichło, przeszło na zwyczajne „to tak, to tak”.
Miał teraz w dupie cały świat. Co będzie, to będzie. Jeśli Sieriodze Dronowowi od urodzenia pisane było, że kopnie w kalendarz, zanim skończy siedemnaście lat, to widać taki jego los. Niech lepiej Baniak na śmierć go zatłucze, niż miałby mu złamać kręgosłup albo odgryźć nos. Jak można żyć bez nosa?
Читать дальше