Jak to koniuszkiem? Czego koniuszkiem? Języka? Po górnej wardze, tak?
Spróbował.
Głębiej, no, nie rozumiesz?
Rozumiem panią. Wsunął język głębiej, przesunął po jej wardze, ale od wewnątrz, i od razu został wynagrodzony.
No, nareszcie! I tutaj, tutaj. Tak! Lepiej niż Piętka, lepiej! A ręka tam! Tylko nie jak Pietka, wszystko zepsuje. Tam, a nie tam!
To już było trochę trudne. Gdzie niby „tam” i gdzie „nie tam”?
Darnowski na chwilę oderwał się od ust, popatrzył jej w oczy i od razu było jasne, gdzie się pchać w żadnym wypadku nie należy, a gdzie koniecznie trzeba, przy czym tak prędko, jak tylko się da.
„Nie tam” to jest pierś. Widocznie szóstka sprawiała, że wszystkie pietki najpierw łapały za biust, a ona tego nie lubi.
„Tam” to plecy, na to by za Chiny nie wpadł.
Rozpiął guziki na szkolnym fartuchu, pogłaskał gołe ciało nad zapięciem stanika i skóra pokryła się wdzięcznymi mrówkami.
Oj, oj, dobrze. A teraz tam. Nie, nieśmiały, będzie się bał.
Ale Darnowski się nie bał.
Podniósł sukienkę, pogmerał troszeczkę ręką w jakichś jedwabnych łaszkach i gumkach, ale się nie obawiał, że zabłądzi, skoro wewnętrzny głos Reginki podpowiadał, dokąd ma podążać.
Do celu jednak nie dotarł, bo całkiem blisko, za drzwiami, zadudniła jakaś blacha, a po podłodze zaczęła szurać szmata.
– Ciocia Masza! Przyszła sprzątać! – Reginka oderwała się od jego ust i wyswobodziła.
Jej twarz pokrywał rumieniec, wargi miała obrzmiałe i mocno czerwone.
– Przyjdź w sobotę. Starzy pojadą na daczę, a ja zostanę, powiem, że muszę przygotować się do egzaminów – powiedziała lekko ochrypłym głosem, doprowadzając do porządku ukryte pod sukienką szczegóły garderoby. – Przyjdziesz?
Tam nam nikt nie przeszkodzi - dokończyły oczy o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach.
Do domu Rob szedł, lekko się chwiejąc, jak pijany. I naprawdę był trochę upojony.
Po pierwsze, niewiarygodnym, fantastycznym zwycięstwem w gabinecie. Co prawda, upojenie leciutko psuła myśl, że Reginka dostała mu się nieuczciwie, a ponadto owe wszystkie zabiegi lekko obniżyły jej wartość w oczach Roberta. Przedtem była królową, wyrażając się wzniosłym stylem, władczynią marzeń. A zmieniła się w jakiegoś robota z instrukcją obsługi: Nacisnął na guzik numer jeden – piszczy, pogłaskał płytkę numer dwa – mruczy. Że w sobotę posunie tę Lady Chatterley, co do tego nie miał wątpliwości.
No i dobrze.
O wiele mocniej upajała go świadomość, że jego Dar jest sto, tysiąc razy cenniejszy, niż wydawało mu się na początku.
Za pomocą Daru Rob mógł osiągnąć wszystko, czego zapragnie. Był panem świata!
Samoramaszel, albo historyczne znaczenie Rewolucji Październikowej
Jak już mówiliśmy, po ukończeniu szkoły Rob zamierzał najpierw spróbować szczęścia na filologii, a gdyby się obciął, to skoczyć ze spadochronem do Szkoły Pedagogicznej imienia Lenina. Ale panu świata nie wypadało kisnąć na tej siermiężnej uczelni, Darnowski podjął więc śmiałą do szaleństwa decyzję: zdawać do Instytutu Spraw Międzynarodowych, i to wprost na wydział stosunków międzynarodowych, do najbardziej ze wszystkich obstawionej enklawy, gdzie dwie trzecie miejsc zawczasu jest zajęte, a reszta zarezerwowana dla absolwentów szkoły dla wzorowych robotników. Chodziły słuchy, że „z ulicy” do tego carskosielskiego liceum dostawało się najwyżej parę osób, i to tylko z medalami.
To znaczy, że trzeba będzie zdobyć medal, musowo. Problem polegał na tym, że według rozdzielnika na szkołę przypadał jeden złoty krążek, a w równoległej klasie „b” uczyła się Miłka Zajczycka, córka członka Biura Politycznego. Nawiasem mówiąc, też piątkowa uczennica, tak że wcale nie zapowiadało się na medal dla Roba, nawet jeśli historyk Boris Siergiejewicz okaże się człowiekiem z zasadami.
Dawny Darnowski westchnąłby i dał sobie spokój, ale teraz, kiedy nazwisko Roba odkryło swój utajony sens (pochodziło bowiem od słowa „Dar”, tu nie było dyskusji), nie wypadało poddawać się bez walki.
Milka była cichutką okularnicą, przypominała myszkę. Nikt się do niej nie przyklejał; nie dlatego nawet, że taka potwora, ale że się bali tatusia. Nie mówiąc już o tym, że Zajczycką przywożono do szkoły wielkim czarnym samochodem, a potem do końca lekcji w szatni czekał ochroniarz, rozwiązując krzyżówki.
Rob podszedł na przerwie do Miłki i od razu chwycił byka za rogi.
– Słuchaj, na co ci potrzebny ten medal? – zapytał z wymówką w głosie, patrząc w oczy dygnitarskiej myszce.
O czym on?… Jaki medal? - rozległ się ze szczerym zdumieniem delikatny, zacinający się głosik.
– Jaki medal? – zdziwiła się Miłka. Jej głos zewnętrzny, niestety, brzmiał gorzej niż ten wewnątrz.
– Ten, który chcą ci wepchnąć dyrektor i jego zastępca. Żeby się przypodobać twojemu ojcu. A ty i bez medalu dostaniesz się, gdzie zechcesz, wystarczy, że kiwniesz palcem.
Miłka zaczęła szybko mrugać oczami.
O Boże, jaki wstyd, jaki wstyd, naprawdę!
– To pewna sprawa? Z tym dyrektorem i zastępcą?
– Absolutnie pewna.
Po co on to?
– A… a dlaczego mi o tym mówisz?
– Dlatego, że tobie ta pozłacana blaszka na nic się nie przyda. A dla mnie to jedyna szansa, żeby dostać się tam, gdzie chcę. Ale portretów mojego taty nie nosi się na placu Czerwonym, dlatego medal dadzą tobie.
Jest uczciwy. Nie kłamie. Nie taki jak inni. I oczy.
Kiedy Rob usłyszał o oczach, przełknął ślinę. Ja piórkuję, przecież gdybym chciał – byłaby moja. Córka samego Zajczyckiego! Najważniejsze, że dziewucha jest w porządku. Co w sercu, to na języku, pierwszy raz taką widzę.
Ale syknął na siebie: stop, wycofać się. Do bara-bara się nie nadaje. Po pierwsze, szkapa. Po drugie, mogą mi głowę urwać. A o małżeństwie za wcześnie myśleć. To nic, z Darem zaliczę każdą królewnę, mam czas.
– Co… Co mam zrobić? – cicho spytała Miłka. – Powiedz, to zrobię.
Jeśli byłby taki. Tak, właśnie taki…
– Idź do dyrektora i powiedz: bardzo proszę, żeby pan nie dawał mi medalu, tacie się to nie spodoba. Nigdy ci tego nie zapomnę.
I popatrzył na nią wymownie, nawet przenikliwie.
– Dobrze… – Blade policzki głuptaski poróżowiały.
Krótko mówiąc, Rob dostał swój medal. Żaden tam złoty, po prostu lekki metalowy krążek, pokryty mikronową warstwą pozłoty. Ale nieważne, skoro był to klucz do wrót zaczarowanego pałacu. A raczej dopiero pierwszy z kluczy.
Medaliści musieli zdać dwa egzaminy – wypracowanie i angielski – i zdobyć łącznie dziewięć punktów. Ale główna rzeź w instytucie odbywała się podczas tak zwanej rozmowy, jeszcze przed wszystkimi egzaminami. Tam mogli spytać człowieka, o co chcieli, albo po prostu odesłać go bez podania przyczyn. Zostawiali tylko swoich, „z listy”, i jeszcze dla niepoznaki pewną liczbę ofiar, które potem nie przejdą z punktacji.
Nadszedł wreszcie dzień krwi i chwały. W audytorium, do którego wszedł blady i zdecydowany Darnowski, siedziała za stołem trzyosobowa komisja: pośrodku przewodniczący w okularach, z olbrzymią, jak gdyby rozdętą głową i pożyczką na malinowej łysinie; jeszcze dwoje po bokach: chłopak i baba, ale na tych Rob ledwie spojrzał. Było jasne, że decyduje tutaj ów Buldog Pożyczkowicz. To walka Rusłana z Głową Olbrzyma, dodał sobie odwagi Rob, przyglądając się pagórkowatej glacy przewodniczącego.
Читать дальше