Idziemy przez życie coraz wolniej, wspinamy się na coraz wyższe pagórki, szukamy cienia, chociażby pod dziczką w piołunach na miedzy, patrzymy na przemierzone wiorsty i widzimy odległy kwiat pierwszej miłości. Ale zbyt daleko jesteśmy, by po niego wrócić. Zasypiamy ze zmęczenia i śni się nam ta miłość wielokrotnie, a jej piękność stała się nam miarą piękności świata i dobra na świecie.
I do śmierci nie rozumiemy, dlaczego przy gościńcu naszego życia wyrastał taki kwiat tylko jeden...
przeł. Jan Czopik
Касец
Неба распалена да беласці. Усюды, як векам кінуць, гоні.
Вось i жніво прыйшло!
Удыхваю пах хлеба, не спяшаючыся скідаю з плячэй касу i вастру яе. Жаўрук увышыні славіць працавітасць маю аж па суседнія вёскі. Іісршым я выйшаў у поле!
Сівавусыя каласы кланяюцца ў пояс i просяцца: „Ну пажні! Ну пажні! Ну пажні! Жні-пажні! Жні-пажні!"
І я жну-кашу, кашу ды кашу, i аж не думаю ад радасці, што будзе хлеб. Хоць такая карысць ад мяне.
Kosiarz
Niebo rozpalone do białości. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, łan.
Nastał czas żniwa.
Wdycham zapach chleba, nie śpiesząc się, zdejmuję z ramienia i ostrzę kosę. Skowronek na wysokościach sławi moją pracowitość — w sąsiednich wsiach słychać. Pierwszy wyszedłem w pole!
Białowąse kłosy kłaniają się w pas i proszą: Koś, bo czas, koś, bo czas! Kośby czas!
I jest mi tak radośnie od ich dojrzałości.
przeł. Jan Czopik
Увечары на Сакольcкай / Wieczory na Sokólskiej
Увечары на Сакольcкай
Быў у мяне вечар вясёлы, вечар імглісты, калі пад стрэхамі загуменняў Сакольскай вуліцы лавіў я сонных вераб'ёў. Ад поля нядобра паглядваў смутак; сябры не заўважалі ягоных вялікіх вачэй. Ім не было страшна, i мне пры ix...
Вераб'ёў укідалі мы цераз фортку ў майстэрню шаўца Франка Глянцпаперчыка, старога карцёжніка, i яго шайкі. Узнімалася сумятня. Глянцпаперчык прыкідваўся раззлаваным i ў нечаканым замяшанні спрытна мяняў нязручную для яго карту... А потым выбягаў на парог, каб перапалохаць нас, хітра ведаючы, што мы зноў вернемся i будзе яму ад гэтага новы шанц на туза.
Wieczory na Sokólskiej
Wesoły dla mnie był i mglisty był ten wieczór, kiedy pod strzechami gumien na tyłach Sokolskiej ulicy łowiłem śpiące wróble. Z pola patrzył niedobry smutek. Koledzy nie widzieli jego wielkich oczu, nie bali się; i ja przy nich także...
Wróble wpuszczaliśmy przez lufcik do warsztatu szewca: Franka Glancpapierczyka, starego karciarza. Franek grał z kompanami. Z szajką grał. Robił się rwetes, Franek ocykał się wściekły i w zamieszaniu podmieniał sprytnie złą kartę...
Bardziej głupiego dowcipu nie umieliśmy wymyślić.
Przeł. Jan Czopik
У глыбі дзяцінства / W głębi dzieciństwa
У глыбі дзяцінства
Над галавою буйныя яблыкі, чырванашчокія мамінсыночкі, спелыя, напалоханыя пчоламі падаюць у зельішча. Смяецца сонца, як добры валакіта, паміж грады маку i слабее ад нямога рогату. Ломячы праменнямі высокую лебяду, коціцца яно ў Александроўку, у палеткі александроўскія. Заходзіць.
Зялёныя галіны i цёмна-сіняе неба ў сіняках, стомленае. Вечарэе.
Акно пахне варанай бульбай, i свежым малаком, i цыбуляй са скваркамі. Расчыненае акно запрашае. Час вячэраць i спаць. Ногі просяцца ў пасцель, брудныя. Трэба ix памыць. Найгорш перад сном — гэта мыць ногі!
Калі гэта?
Трыццаць гадоў назад, на сорак пятым кіламетры ад Беластока, паўночна-ўсходнім.
W głębi dzieciństwa
Nad głową soczyste jabłka, rumianolice pieszczochy, dojrzałe, przestraszywszy się pszczół padają w zielsko, ach, jak się boją. Słońce się śmieje jak dobroduszny włóczęga zza grządki maku, zanosi się bezgłośnym rechotem. Obłamując promieniami wysoką lebiodę, toczy się nad Aleksandrówkę, na aleksandrowskie poletka. Zielone gałęzie i niebo — granatowe, strudzone, w siniakach. Wieczór. Okno pachnie przysmażanymi kartoflami, świeżym mlekiem, cebulą ze skwarkami. Otwarte na oścież — zaprasza. Czas powieczerzać i pójść spać. Nogi już ciągną do łóżka, brudasy. Muszę je umyć. Najgorsza rzecz przed spaniem to mycie nóg.
Kiedy to było? Przed trzydziestu laty, w głębi dzieciństwa, o czterdzieści pięć kilometrów na północny wschód.
Przeł. Jerzy Litwiniuk
Сыну
Рассохлы парог хаты бацькоў пакінуць, каб ад долі ўцячы, — можаш. Туманны ўсход i пах ліпаў забыць, каб шумным асфальтам прайсціся, — можаш. Усмешку дзяцінствады радасць жыцця пагасіць, каб далёкія мары наблізіць, — можаш. Словапесню сваю ў пыл дарогі шпурнуць, каб хутчэй слупы верставыя міналі, — таксама можаш.
A калі слязамі боль пакоціцца, калыханку матчыну ўспомні.
Do mojego syna
Porzucić niskie, wydeptane progi domu ojca, by losu jego uniknąć — masz prawo.
Zapomnieć omglone wschody słońca i zapachy lipowego kwiatu, by szybciej iść po dudniących asfaltach — masz prawo.
Stłumić wspomnienia ciepłego dzieciństwa, pierwszych radości twego życia, żeby odległe marzenia przybliżyć — masz prawo.
Słowa-pieśń swoją cisnąć w pył gościńca, by słupy milowe szybciej uciekały — masz i to prawo.
Ale gdy z bólu na łzy ci się zbierze — kołysankę matczyną wspomnieć musisz.
Przeł. Leszek Kożuszka
Прыехаў
Глянь, маці, на сына. Ён сумны стаіць, бамбіза, i не ведае, куды падзець рукі. Падымі, маці, вочы. Ён здалёку прыехаў наведаць гаспадарку. Запытай, маці, як жывецца яму. Ён пакінуў цябе адну на загоне запушчаным. Прытуліся, маці, да шчакі! Ён не асмеліцца пацалаваць руку тваю...
Читать дальше