Прыдумваем дзеля штораз іншага існавання. Але існаванню напляваць на ўсё тое, i нават на тое, ці прыдумаем сэнс свету або параскідаем яго ў пылінкі атамаў. Што ні зробім — з'явіцца тым жа існаваннем, як бацькі ў сыне, зямлі ў людзях, матэрыі ў электронах, у нічым. У бясконцасці.
Istnienie
W słonecznym czasie opadania liści — klony i brzozy wśród jodeł niby doczesne przy wiecznym. Pobielała i pożółkła starość obok zieleni. Jak memento. Dlatego wydaje się, że pierwszą porą roku, jaką wymyślił człowiek, była jesień.
Czy dziecko myśli o śmierci?
Żeby żyć intensywniej, wymyślono godziny i minuty. Widzę przesuwające się cyfry w oczach ludzi śpieszących do pracy, do kina, na spotkanie albo do znajomych. Wymyślono wagę i Bóg wie co jeszcze, nie mówiąc już o szklanych ślepiach regulatorów ruchu na skrzyżowaniach naszego stulecia.
Czy można zliczyć wymyślone?
Najpierw wymyślono początek i koniec, wierząc, że będzie to mieć znaczenie w nieskończoności, a nie dlatego, że jest tęsknotą ludzką być pożytecznym. Kto pojął swoją zbędność — umiera... Trzeba jednak powiedzieć od razu, że pożyteczność, to taki sam wymysł, jak pieniądze, maszyny czy bomby.
Wymyślamy sposoby dla coraz innego istnienia. Ale istnieniu nie zależy na tym. Nie obchodzi je równo: czy wymyślimy świat sensowny czy rozbijemy go na atomy. Cokolwiek zrobimy, okaże się, że to ciągle to samo istnienie: ojca w synu, ziemi w ludziach, materii w elektronach, w niczym; w nieskończoności.
Przeł. Jan Czopik
Загоны
На загонах, як у жыцці, — усяго пакрысе. Вось цыбуля, ад якой адны слёзы. Касабочыцца на яе сам не лепшы часнок смуглявы, элегант агідны. A моркаўка, бы дзяўчына пачырванелая, засланілася буйнай зеленню да часу, да пары. Сланечнік, рагатун нястрымны, аж згорбіўся ад уцехі пустой. Яму весела ад ранку да вечара; перадражнівае макаўкі, разадзетыя па-вясельнаму, модніцы бяздумныя, якія мітусяцца адна перад другою ды хіхікаюць. Гарбуз, гультай зроду, разваліўся на ўсю разору, падкаціўшы голаў сваю пад лопух, каб сонца не прыпякала... За такога суседа свайго засаромеўся бурак, безнадзейна раскінуўшы лісце. Бручка грубаскурая, задаволеная сабою, надзьмулася, быццам яна тут найважнейшая... Кроп, малагодак бесклапотны, рослы праз меру, увесь у рабацінні ад беганіны свавольнай з загона на загон. Гуркі ціха стаіліся, быццам шайка дзяцей, што не нацешыліся гульнёю ў схованкі. Капуста прысела ад знямогі, паматчынаму распусціўшы дзіравы прыпол, ды задумалася...
На загонах усяго пакрысе...
Zagony
Na zagonach, jak w życiu, wszystkiego po trochu. Oto cebula —jeno płakać przy niej. Boczy się na nią smukły czosnek — nie lepszy od niej, obmierzły elegant. A marchew, jak spłoniona dziewczyna, zasłoniła się bujną zielenią — do czasu, do pory. Słonecznik — śmieszek niepowstrzymany, aż się zgarbił z wesołej pustoty. Radośnie mu od rana do wieczora; przedrzeźnia makówki: ubrane weselnie bezmyślne modnisie, pstrzące się jedna przed drugą i chichoczące. Harbuz, hultaj z przyrodzenia, rozwalił się na całą grzędę; łeb schował pod łopuch przed prażącym słońcem. Za sąsiada wstydzi się burak: rozłożył bezradnie liście. Nadęła się, jakby była tu najważniejsza, zadowolona z siebie, gruboskóra brukiew. Skwar, niczym niemowlak wyrosły nad miarę, sfalował się od swawolnego biegania z zagonu na zagon. Czają się ogórki, niby dziecięca szajka, która nie nacieszyła się jeszcze zabawą w chowanego. Przysiadła bezsilnie kapusta, rozsunęła po matczynemu dziurawe podołki, zamyśliła się...
Na zagonach wszystkiego po trochu.
przeł. Jan Czopik
Валошка
Кропля блакіту ў спелым жытнёвым узмежку. Заглядаюцца ў яе зайздросныя каласы, натапырыўшы вусы...
Сыплеш смехам, сінявокая, i пошум таемнай надзеі коціцца па гонях, трывожыць надае сілу ў спякотным леце.
Серп пакідае цябе драпежным асеннім вятрам, якія збыткуюць, глумяцца над пялёсткамі тваёй удовінай прыгажосці. Росную свежасць палошчуць сцюдзёныя ліўні... Ад знямогі горбішся ў парудзелым іржэўі.
Ціха паміраеш.
Modrzanka
Kropla błękitu pośród dojrzałego żytniego łanu. Patrzą na nią, nastroszywszy wąsy, zazdrosne kłosy...
Dajesz radość, niebieskooka, i poszum tajemniczej nadziei toczy się po niwie, niepokoi i daje siłę, gdy dopieka los.
Malutki świat siwieje w sklerotycznym odrętwieniu. Sierp śmierci zostawia cię drapieżnym jesiennym wichrom; naigrawają się tłumnie z płatków twojej krasy wdowiej. Rośną świeżość płoszą zimne ulewy...
Garbisz się, bezsilna, nad poryżałą darnią.
I cicha umierasz.
przeł. Jan Czopik
Гасцінец
Жыццё — бы той гасцінец, па якім праходзім вярсту за вярстою.
Губляемся паміж гоняў жытоў каласістых i прыпыняемся, заварожаныя, ля кветкі першага кахання. Спяшаемся далей, не сарваўшы яе, бо здаецца нам, што сустрэнем яшчэ прыгажэйшую. Бачым наўкола далячынь цудна-цудоўную!
Ідзем праз жыццё штораз павальней, адзін пагорак вышэй другога, шукаем цяньку хоць бы пад дзічкаю, на мяжы палыну, азіраемся на пройдзеныя вёрсты — i ўгледзім ўжо далечную кветку першага кахання. Але, аднак, занадта адыйшліся мы, каб вярнуцца па яе. I засынаем ад знямогі. I сніцца яна нам пасля не раз, а прыгажосць яе сталася меркаю прыгажосьці свету i хараства.
І да скону не зразумеем, чаму пры гасцінцы жыцця нашага толькі адна такая кветка была...
Gościniec
Życie, jak ten gościniec, którym idziemy wiorsta za wiorstą.
Gubimy się wśród łanów kłośnego żyta i przystajemy oczarowani kwiatem pierwszej miłości. Spieszymy dalej, nie próbując sięgnąć po niego ręką, gdyż wydaje się nam, że spotkamy jeszcze piękniejszy. A dal dookoła — cudna, przecudna!
Читать дальше