– Ale dlaczego nie można było po prostu powiedzieć kanclerzowi Buschowi o treści ultimatum Rudina? – spytał Munro. – Kanclerz na pewno by zrozumiał, że Traktat Dubliński, który w końcu dotyczy w wielkiej mierze jego kraju, jest ważniejszy niż “Freya”…
– Nie można było i nadal nie można – przerwał Sir Nigel – bo nienaruszalną tajemnicą jest nawet to, że to Rudin jest motorem całej sprawy. Gdyby choć tyle się wydało, cały świat zrozumie, że tu chodzi o rzeczy znacznie większe niż śmierć jednego pilota.
– Panowie, wasze rozważania są bardzo interesujące, wręcz fascynujące – włączyła się Joan Carpenter – ale nie posuwają nas ani o krok naprzód w rozwiązaniu naszego problemu. Rudin postawił prezydenta Matthewsa przed piekielnie trudnym wyborem: albo zgodzić się, aby kanclerz Busch uwolnił Miszkina i Łazariewa, i tym samym utracić swój traktat, albo żądać zatrzymania tych dwóch ludzi w więzieniu, i tym samym skazać “Freyę”, czyniąc sobie przy okazji wrogów w dziesięciu państwach Europy i narażając się na powszechne potępienie.
O ile wiem, prezydent próbował już jakiegoś trzeciego wyjścia. Prosił mianowicie premiera Golena, aby po uwolnieniu “Freyi” na warunkach terrorystów, odesłać tamtych dwóch z powrotem do niemieckiego więzienia. Czy takie rozwiązanie zadowoliłoby pana Rudina? Może tak, może nie. Nie ma to już żadnego znaczenia, bo Benyamin Goleń odmówił. Z kolei my próbowaliśmy trzeciego wyjścia: zaatakować “Freyę” i odbić ją. Teraz, jak widać, i to okazało się niemożliwe. Obawiam się zatem, że nie ma już żadnych możliwości… z wyjątkiem tej, którą, jak podejrzewamy, szykują Amerykanie.
– To znaczy? – spytał Munro.
– Zniszczyć statek i jego ładunek ogniem artyleryjskim – wyjaśnił Sir Nigel. – Nie mamy na to żadnego dowodu, ale działa USS “Moran” wymierzone są prosto we “Freyę”.
– A jednak istnieje jeszcze jedno rozwiązanie, które zadowoliłoby Rudina i załatwiło sprawę – stwierdził nagle stanowczym głosem Munro.
– Czy mógłby pan to wyjaśnić?
Munro spełnił życzenie pani premier. Mówił przez pięć minut; potem zaległa ciężka cisza. Przerwała ją w końcu pani Carpenter.
– To dosyć paskudne rozwiązanie.
– Pani wybaczy, ale tak samo paskudnie postąpiłem pchając mojego agenta w łapy KGB – odparł zimno Munro. Ferndale spiorunował go wzrokiem.
– Czy dysponujemy takimi… piekielnymi rekwizytami? – pani Carpenter zwróciła się z tym pytaniem do Sir Nigela. Ten z uwagą studiował kształt swoich paznokci.
– Sądzę, że nasi specjaliści mogą się o to postarać – bąknął niewyraźnie.
Nagle na panią premier spłynęło zbawcze olśnienie.
– Dobry Boże! – westchnęła z ulgą. – Przecież to w ogóle nie jest mój problem. To problem prezydenta Matthewsa. Myślę, że trzeba mu jak najprędzej przekazać tę sugestię. Ale, oczywiście, w cztery oczy… Panie Munro, czy zgodziłby się pan osobiście realizować ten plan do końca?
– Tak, bez skrupułów – odparł stanowczo Munro. W jego myślach wciąż dominował obraz Walentyny wychodzącej na ulicę i mężczyzn w szarych prochowcach, którzy na nią czekali.
– Mamy mało czasu – kontynuowała pani Carpenter. – Sir Nigel, czy jest jakiś sposób, żeby dotrzeć do Waszyngtonu jeszcze dzisiaj?
– O piątej startuje Concorde. To nowa linia, do Bostonu. Ale myślę, że na specjalne życzenie prezydenta można by skierować samolot do Waszyngtonu.
Pani Carpenter spojrzała na zegarek. Była czwarta po południu.
– No to w drogę, panie Munro. Przekażę prezydentowi Matthewsowi nowiny, które przywiózł pan z Moskwy, i poproszę, aby pana przyjął. Przedstawi mu pan osobiście tę swoją makabryczną propozycję. Jeśli oczywiście udzieli panu tak nagłej audiencji…
Pięć minut po wejściu męża do kabiny Liza Larsen wciąż jeszcze kurczowo ściskała jego dłoń. On pytał ją o dom, o dzieci. Wszystko w porządku – odpowiadała – rozmawiała z nimi dwie godziny temu; jest sobota, dzień bez szkoły, są więc w domu, to znaczy u Dahla. Na pewno niczego im nie brakuje – ciągnęła. – Teraz pewnie pojechały do Bogneset, trzeba przecież nakarmić króliki…
Te pogodne rodzinne plotki nie mogły jednak trwać długo.
– Thor, jak to się skończy? – spytała nagle.
– Nie wiem. Nie rozumiem, dlaczego Niemcy nie chcą uwolnić tamtych dwóch ludzi. Ani dlaczego Amerykanie nie zgadzają się na to. Siedzę tu z premierami i ambasadorami, i oni też nie potrafią mi tego powiedzieć.
– A jeśli tamtych dwóch nie wypuszczą, czy on… zrobi to?
– Być może – odparł Thor po namyśle. – Przynajmniej będzie próbował. Jeśli tak, to ja spróbuję mu przeszkodzić. Muszę.
– A ci wszyscy wspaniali kapitanowie tutaj… dlaczego nie chcą ci pomóc?
– Nie mogą, Susełku. Nikt nie może mi pomóc. Muszę to zrobić sam.
– Nie ufam temu Amerykaninowi – szepnęła. – Widziałam go, kiedy przylecieliśmy tutaj z panem Graylingiem. Nie patrzył mi w oczy.
– Mnie też nie. Widzisz, podejrzewam, że on ma rozkaz… spalenia “Freyi”
– Nie! – krzyknęła głośno. – Nie może tego zrobić! Nie zgodzi się spalić żywcem niewinnych ludzi!
– Zrobi to, jeśli mu każą. Pewności nie mam, ale tak sądzę. W każdym razie działa jego okrętu już są skierowane w naszą stronę. Może to tylko na postrach. Ale jeśli Amerykanie dojdą do wniosku, że muszą to zrobić, on to wykona. Widzisz, spalenie od razu całego ładunku bardzo zmniejszyłoby szkody ekologiczne.
Zadrżała i przytuliła się do niego. Zaczęła płakać.
– Nienawidzę go! – wybuchnęła.
Larsen pogłaskał jej włosy, mała głowa niemal całkiem skryła się pod jego potężną dłonią.
– Nie jego powinnaś nienawidzić. On ma po prostu takie rozkazy.
Wszyscy tutaj wykonują tylko rozkazy. Muszą robić to, co im każą inni – gdzieś daleko, w gabinetach Europy i Ameryki.
– Nie dbam o to. Nienawidzę ich wszystkich! Uśmiechnął się i jeszcze raz pogładził ją po głowie.
– Zrób coś dla mnie, Susełku.
– Co?
– Wróć do domu, do Alesund. Nie siedź tutaj. Zajmij się Kurtem i Kristiną. I niech dom będzie gotów na mój powrót. Bo jak tylko to się skończy, przyjadę do domu. Możesz być pewna.
– Jedź już teraz, ze mną!
– Wiesz przecież, że nie mogę – spojrzał na zegarek. – Muszę już iść, pora wracać na statek.
– Nie idź tam! – błagała. – Zabiją cię…
– To mój statek – odpowiedział, łagodnie uwalniając się z jej objęć. – I moja załoga. Ty przecież wiesz, że muszę tam wrócić.
Delikatnie posadził ją w głębokim fotelu komandora Prestona.
Tymczasem w Londynie samochód wiozący Adama Munro z piskiem opon wyskoczył z Downing Street, minął zwykły w tym miejscu tłumek gapiów, ciekawych, jak też wyglądają w dobie kryzysu możni tego świata, i przez pobliski plac Parlamentu pomknął w stronę Cromwell Road i autostrady wiodącej do Heathrow.
Pięć minut później dwaj marynarze królewskiej floty wojennej, walcząc z wiatrem wywołanym potężnymi śmigłami Wessexa, dopinali klamry uprzęży, w której Thor Larsen poszybować miał z powrotem na swój statek. Komandor Preston, sześciu jego oficerów i czterech dowódców okrętów NATO stało w równym szeregu kilkanaście jardów dalej. Wessex wolno uniósł się w górę.
– Panowie! – padła komenda Prestona. Jedenaście dłoni uniosło się ku czapkom w równoczesnym salucie.
Mikę Manning patrzył, jak helikopter unosi brodatego marynarza coraz wyżej i dalej. Ale mimo dużej już odległości, widział wyraźnie, że Norweg patrzy na niego, tylko na niego.
Читать дальше