Zrobił coś podobnego, przesuwając w jej stronę tekturową teczkę.
– Znajdzie pani tutaj regulamin komisji dyscyplinarnej. Jeśli powiadomi pani wcześniej przewodniczącego, może panią reprezentować prawnik lub inny obrońca.
Jeannie przyszło nareszcie do głowy jakieś sensowne pytanie.
– Kto jest przewodniczącym?
– Jack Budgen – odparł Obell.
Berrington podniósł gwałtownie wzrok.
– To już ustalone?
– Przewodniczący jest wyznaczany na cały rok – poinformował go Obell. – Jack objął tę funkcję na początku semestru.
– Nic o tym nie wiedziałem. – Berrington wydawał się podenerwowany i Jeannie wiedziała dlaczego. Jack Budgen był jej tenisowym partnerem. To dodało jej otuchy: powinien ją sprawiedliwie potraktować. Będzie mogła bronić siebie i swoich badań przed grupą akademików. Nie skończy się na gazetowych sloganach „New York Timesa”, lecz dojdzie do poważnej dyskusji.
Miała poza tym wyniki z FBI. Wiedziała już, jaką przyjmie taktykę. Przedstawi komisji dane z FBI. Jeśli będzie miała szczęście, na liście znajdą się jedna albo dwie pary osób, które nie wiedzą, że są bliźniakami. To zrobi na nich wrażenie. Wtedy wyjaśni, jakie podjęła przeciwdziałania, żeby chronić prywatność badanych.
– To chyba wszystko – oznajmił Maurice Obell.
Odprawiano ją.
– Wielka szkoda, że do tego doszło – powiedziała, wstając z krzesła.
– Sama do tego doprowadziłaś – odparł szybko Berrington.
Przypominał kłótliwe dziecko. Nie miała czasu na bezproduktywne spory. Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i wyszła.
Wracając na wydział uświadomiła sobie ze smutkiem, że nie udało jej się osiągnąć żadnego z postawionych celów. Chciała prowadzić negocjacje, zamiast tego jednak wzięła udział w walce gladiatorów. Berrington i Obell podjęli decyzję, zanim weszła do gabinetu. Spotkanie okazało się czystą formalnością.
Idąc korytarzem, zauważyła z irytacją, że sprzątaczki zostawiły tuż przy drzwiach jej gabinetu czarną plastikową torbę ze śmieciami. Zaraz do nich zadzwoni. Chciała otworzyć drzwi, ale chyba zaciął się zamek. Bezskutecznie wsuwała kilka razy swoją kartę w otwór czytnika. Miała już zamiar zejść do recepcji i wezwać obsługę, kiedy przyszła jej do głowy straszna myśl.
Zajrzała do czarnej torby. Nie było w niej starych papierów i filiżanek ze styropianu. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, była jej płócienna teczka. Było tam również pudełko kleenexow z biurka, Tysiąc akrów Jane Smiley, dwie fotografie w ramkach i szczotka do włosów.
Opróżnili jej biurko i zamknęli przed nią jej pokój.
Była zdruzgotana. Zabolało ją to bardziej od tego, co wydarzyło się w gabinecie Maurice'a Obella. Tamto to tylko słowa. Teraz poczuła, że pozbawili ją czegoś, co stanowiło fragment jej własnego życia. To jest mój pokój, pomyślała; jak mogli go przede mną zamknąć?
– Cholerne skurwysyny – mruknęła pod nosem.
Musieli to zrobić ochroniarze, kiedy siedziała w gabinecie Obella. Oczywiście bez żadnego ostrzeżenia: miałaby wtedy okazję zabrać wszystko, czego naprawdę potrzebowała. Po raz któryś z rzędu zaskoczyła ją ich bezwzględność.
To była prawdziwa amputacja. Zabrali jej osiągnięcia naukowe, jej całą pracę. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, dokąd pójść. Przez jedenaście lat pracowała naukowo: jako studentka, doktorantka, doktor, asystentka. Teraz nagle stała się nikim.
Czując, jak ogarnia ją czarna rozpacz, przypomniała sobie o liście z FBI i zaczęła grzebać w czarnej torbie, nie było tam jednak żadnych dyskietek. Wszystkie wyniki, koronny argument jej obrony, były zamknięte na klucz w pokoju.
Walnęła bezsilnie pięścią w drzwi. Idący korytarzem student, który uczęszczał na jej zajęcia ze statystyki, spojrzał na nią zdziwiony.
– Czy mogę pani w czymś pomóc, pani profesor?
Przypomniała sobie jego imię.
– Cześć, Ben. Owszem. Możesz kopnąć w te cholerne drzwi.
Ben przyjrzał się jej z powątpiewaniem.
– Nie mówiłam serio – mruknęła. – Nic mi nie jest, dziękuję.
Ben wzruszył ramionami i ruszył dalej.
Nie było sensu stać tutaj i gapić się jak sroka w gnat w zamknięte drzwi. Wzięła plastikową torbę i weszła do laboratorium. Lisa siedziała przy biurku, wprowadzając dane do komputera.
– Wylali mnie – powiedziała Jeannie.
Lisa posłała jej zdumione spojrzenie.
– Co takiego?
– Zamknęli przede mną mój gabinet i wrzucili moje rzeczy do tej pierdolonej torby.
– Nie wierzę!
Jeannie wyciągnęła swoją teczkę z torby i wyjęła z niej egzemplarz „New York Timesa”.
– To przez ten artykuł – powiedziała.
Lisa przeczytała dwa pierwsze akapity.
– Ależ to bzdura.
Jeannie usiadła na krześle.
– Wiem. Więc dlaczego Berrington udaje, że bierze to serio?
– Myślisz, że udaje?
– Jestem tego pewna. Jest zbyt sprytny, żeby naprawdę wywarły na nim wrażenie takie brednie. Na pewno chodzi o coś innego. – Jeannie zabębniła piętami o podłogę. – Jest gotów na wszystko, naprawdę nie cofnie się przed niczym… to musi być dla niego rzeczywiście bardzo ważne.
Być może znajdzie odpowiedź w klinice Aventine w Filadelfii. Zerknęła na zegarek. Umówiła się na drugą: musiała wkrótce wyjść.
Lisa nie mogła się pogodzić z tym, co usłyszała.
– Nie mogą cię tak po prostu wyrzucić – stwierdziła z oburzeniem.
– Jutro odbędzie się przesłuchanie przez komisją dyscyplinarną.
– Mój Boże, oni nie żartują.
– Na pewno nie.
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
Było coś takiego, ale Jeannie bała się o to prosić. Przyjrzała się bacznie przyjaciółce. Mimo upału Lisa miała na sobie zapiętą na ostatni guzik bluzkę i luźny sweter: okrywała całe ciało, niewątpliwie reagując w ten sposób na niedawny gwałt. Wciąż była przygaszona, jakby straciła kogoś bliskiego.
Czy jej przyjaźń okaże się równie nietrwała jak Ghity? Jeannie bała się odpowiedzi na to pytanie. Jeśli zawiedzie się na Lisie, kto jeszcze jej pozostanie? Ale musiała poddać ją próbie, mimo że trudno było wyobrazić sobie gorszy moment.
– Mogłabyś spróbować dostać się do mojego gabinetu powiedziała z wahaniem. – Jest tam lista z FBI.
Lisa nie odpowiedziała od razu.
– Wymienili ci zamek czy co?
– To o wiele łatwiejsze. Zmieniają elektronicznie kod i twoja karta jest już do wyrzucenia. Na pewno nie będę również mogła dostać się po godzinach do budynku.
– To wszystko dzieje się tak szybko, że po prostu nie nadążam.
Jeannie nie chciała narażać Lisy na niepotrzebne ryzyko. Szukała gorączkowo w myśli jakiegoś innego rozwiązania.
– Może uda mi się wejść tam samej. Może wpuści mnie sprzątaczka, chociaż mam przeczucie, że ich karty również nie otworzą zamka. Poza tym skoro nie korzystam już z gabinetu, nie trzeba go sprzątać. Lecz mogą tam wejść ludzie z ochrony.
– Nie pomogą ci. Wiedzą, że zmieniono kod.
– To prawda – zgodziła się Jeannie. – Ale ciebie mogą wpuścić. Możesz powiedzieć, że potrzebujesz czegoś z mojego pokoju.
Lisa najwyraźniej się zastanawiała.
– Wolałabym cię o to nie prosić – mruknęła Jeannie.
Wyraz twarzy Lisy nagle się zmienił.
– Do diabła, co mi zależy – stwierdziła. – Dobrze, spróbuję.
Jeannie poczuła, jak coś dławi ją w gardle.
– Dziękuję – powiedziała, przygryzając wargę. – Jesteś prawdziwą przyjaciółką. – Pochyliła się nad biurkiem i uścisnęła jej dłoń.
Читать дальше