– Ale w ten sposób stracimy klienta – zauważyła Helen.
– Niekoniecznie. Już wcześniej zorientowałaś się, że są zainteresowani reklamówkami typu "gadające głowy" z udziałem znanych fachowców. Wielokrotnie mówiliśmy o tym Teresie, ale ignorowała nasze sugestie. Zamierzam bez jej wiedzy zaangażować kilka gwiazd z wyświetlanych właśnie w telewizji seriali "szpitalnych". Będą wiarygodnym dowodem w naszej sprawie. Teresa Hagen wyleci, a my będziemy mogli wejść od razu z gotową kampanią.
– Pomysłowe – powiedziała Helen. Zsunęła się z oparcia krzesła. – Zadzwonię w takim razie do Teresy i niech się lawina potoczy.
Po powrocie do biura kazała sekretarce połączyć się z Teresą. Czekając na rozmowę, pochwaliła samą siebie za przebieg rozmowy z Robertem. Nikt nie wyreżyserowałby tego lepiej. Jej pozycja w firmie wydawała się coraz mocniejsza.
– Panna Hagen jest na dole, w sali projekcyjnej – sekretarka przerwała rozmyślania Helen. – Czy mam tam zadzwonić?
– Nie. Zejdę sama.
Opuściła wyłożone dywanami zacisze działu finansowego. Obcasy wydawały na metalowych stopniach charakterystyczny odgłos, który niósł się po klatce schodowej. Cieszyła się z osobistej rozmowy z Teresą. Tak wolała. Chociaż z drugiej strony zawsze czuła się nieco onieśmielona w jej gabinecie i nie lubiła tam wchodzić.
Zanim weszła do środka, głośno zapukała do drzwi. Teresa siedziała za olbrzymim biurkiem zawalonym rysunkami i jakimiś papierami. Była tam także Colleen Anderson, Alice Gerber i mężczyzna, którego Helen nie znała. Przedstawiono go jako Nelsona Friedmana.
– Mam informacje, o które prosiłaś – zaczęła Helen. Zmusiła się do szerokiego uśmiechu.
– Dobre czy złe? – zapytała Teresa.
– Powiedziałabym, że bardzo dobre.
– Posłuchajmy więc – zaproponowała Teresa i wygodnie rozsiadła się w fotelu.
Helen opisała doskonałe wyniki National Health w zapobieganiu występowania chorób szpitalnych. Powiedziała nawet coś, czego nie uzgodniła z Robertem – otóż według jej informacji wyniki te są znacznie lepsze w National Health niż w AmeriCare i należącym do niej Manhattan General.
– Cudownie. To właśnie chciałam wiedzieć. Byłaś nam wielce pomocna. Dziękuję.
– Z przyjemnością służę pomocą – odpowiedziała Helen. – Jak daleko jesteście z kampanią?
– Daleko. Myślę, że do poniedziałku będziemy mieli materiał dla Taylora i Briana.
– Wyśmienicie. Jeśli jeszcze będę mogła coś dla ciebie zrobić, daj znać.
– Z pewnością. – Teresa odprowadziła Helen do drzwi, pomachała jej na do widzenia, po czym wróciła na swój fotel.
– Wierzysz jej? – zapytała Colleen.
– Tak. Nie ryzykowaliby kłamstw w sprawach, które możemy sprawdzić z innych źródeł.
– Nie rozumiem, jak możesz jej ufać – upierała się Colleen. – Nienawidzę takich przylepionych uśmiechów. To nienaturalne.
– Hola, hola, powiedziałam, że jej wierzę, nie, że ufam -zaprotestowała Teresa. – Dlatego nie rozmawiałam z nią na temat tego, co tu robimy.
– Skoro już jesteśmy przy tym, co tu robimy – zmieniła temat Colleen – to nie powiedziałaś, że ci się to podoba.
Teresa w odpowiedzi westchnęła, pobieżnie przeglądając papiery rozrzucone na biurku.
– Podoba mi się sekwencja z Hipokratesem. Ale co do materiału z Oliverem Wendellem Holmesem i tym drugim, Josephem Listerem, to nie wiem. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak ważne jest mycie rąk w szpitalu, nawet nowoczesnym, ale w tym nie ma ikry.
– A co z tym lekarzem, który odwiedził nas ostatniego wieczoru? – zapytała Alice. – Może poza sugestią dotyczącą mycia rąk będzie miał nowe pomysły, a my coś z nich wykroimy.
Osłupiała Colleen spojrzała uważnie na Teresę.
– Przyszłaś tu wczoraj z Jackiem? – zapytała.
– A tak, wpadliśmy, przechodząc obok – odpowiedziała Teresa od niechcenia. Sięgnęła po jeden z rysunków, aby lepiej mu się przyjrzeć.
– Nie mówiłaś mi – w głosie Colleen brzmiał wyrzut.
– Nie pytałaś – odparła Teresa. – Ale to żaden sekret, jeżeli tak ci się właśnie zdaje. Mój związek z Jackiem nie ma w sobie niczego romantycznego.
– I rozmawialiście o kampanii reklamowej? – drążyła dociekliwie Colleen. – Nie sądzę, abyś chciała mu o tym mówić, szczególnie że mógłby się poczuć w pewien sposób odpowiedzialny za pomysł.
– Zmieniłam zdanie – przyznała się Teresa. – Pomyślałam, że mu się spodoba, skoro ma dużo wspólnego z jakością opieki zdrowotnej.
– Jesteś pełna niespodzianek – skomentowała Colleen.
– To chyba niezły pomysł prosić o opinię Jacka lub Cheta. Uwagi zawodowców mogą się okazać pomocne.
– Z radością zadzwonię z propozycją – zaoferowała się bez wahania Colleen.
Piątek, godzina 14.45, 22 marca 1996 roku
Jack wisiał na telefonie ponad godzinę, wydzwaniając do krewnych trzech ofiar. Zanim zadzwonił do siostry i współlokatorki Joy Hester, porozmawiał z Laurie. Nie chciał, aby pomyślała, że za plecami zajmuje się jej sprawą, ale Laurie zapewniła go, że nie ma nic przeciwko temu.
Niestety z tych rozmów nie dowiedział się niczego, co by wyjaśniało zagadkę. Na wszystkie swoje pytania uzyskał negatywne odpowiedzi. Nie, żadna z chorych osób nie miała kontaktu z dzikimi zwierzętami, a w szczególności z królikami. Jedynie Lagenthorpe zetknął się z kotem domowym swojej przyjaciółki, którego niedawno otrzymała w prezencie. Kot miał się jednak całkiem dobrze. Odkładając słuchawkę po ostatniej rozmowie, niedbale wyciągnął się na krześle i bezmyślnie zapatrzył na białą ścianę. Adrenalina, której poziom podniósł mu się, kiedy rozpoznał gorączkę Gór Skalistych teraz powodowała narastającą frustrację. Miał wrażenie, że nie posunął się naprzód ani o krok.
Telefon wyrwał go z odrętwienia. Rozmówca przedstawił się jako doktor Gary Eckhart, mikrobiolog z laboratorium miejskiego.
– Czy rozmawiam z doktorem Stapletonem? – zapytał.
– Tak, to ja.
– Mam pozytywny wynik badania na riketsje. Pański pacjent zmarł na gorączkę Gór Skalistych. Czy zgłosi pan to sam do Rady Zdrowia, czy mam to zrobić osobiście?
– Proszę to zrobić – odpowiedział Jack. – Nie wiem nawet, kogo miałbym powiadomić.
– Proszę uważać rzecz za załatwioną – odparł doktor Eckhart i odwiesił słuchawkę.
Swoją Jack odłożył powoli, z namysłem. To, że jego wstępna diagnoza potwierdziła się, było dla niego równie wielkim szokiem jak potwierdzenie dwóch poprzednich. Rozwój wypadków przybierał nieprawdopodobny kierunek. W ciągu trzech dni stwierdzili wystąpienie trzech stosunkowo rzadkich chorób zakaźnych.
To jest możliwe tylko w Nowym Jorku, pomyślał. Oczami wyobraźni zobaczył samoloty z całego świata lądujące na lotnisku Kennedy'ego.
Jego zaskoczenie zaczęło powoli przeradzać się w niedowierzanie. Nawet przy tych wszystkich samolotach i ludziach przylatujących z egzotycznych stron świata, przywożących ze sobą wszelkiego rodzaju pasożyty, bakterie, wirusy, wydaje się, że jednoczesne pojawienie się dżumy, tularemii i gorączki Gór Skalistych, to coś więcej niż zwykły zbieg okoliczności. Analityczny umysł Jacka zaczął szacować prawdopodobieństwo podobnego splotu zdarzeń.
– Moim zdaniem zerowe – powiedział na głos.
Nagle poderwał się z krzesła i wybiegł z biura jak oparzony. Niedowierzanie zaczęło przemieniać się w złość. Był pewny, że dzieje się coś tajemniczego, i przez chwilę traktował to osobiście. Głęboko wierząc, że trzeba coś zrobić, zjechał na dół i zjawił się u pani Sanford. Domagał się rozmowy z szefem.
Читать дальше