– Nie wiemy – przyznał Clint.
– Przyjmijmy, że zaraziła się od Nodelmana. Ma pan jakiś pomysł na drogę przekazania choroby?
– Sprawdzaliśmy dokładnie szpitalny system wentylacji i klimatyzacji. Wszystkie filtry były na swoim miejscu, zmieniane ściśle według instrukcji.
– A co z sytuacją w laboratorium?
– Co pan ma na myśli?
– Nie wiedział pan, że szef działu technicznego w laboratorium mikrobiologicznym sugerował dżumę w rozmowie z dyrektorem laboratorium, ale ten uznał to za nonsens i kazał zapomnieć o podobnych pomysłach.
– Nie wiedziałem – mruknął Clint.
– Gdyby szef działu technicznego poszedł własnym tropem, diagnoza zostałaby postawiona wcześniej i przedsięwzięto by odpowiednie działania – powiedział Jack. – Kto wie, może uratowano by ludzkie życie. Rzecz w tym, że laboratorium ma ograniczony budżet, bo AmeriCare chce zaoszczędzić kilka dolców, i zlikwidowali stanowisko kierownika laboratorium mikrobiologicznego.
– Nie wiedziałem o tym wszystkim – przyznał Clint. – Niemniej jednak przypadek dżumy i tak by się ujawnił.
– Ma pan rację. Tak czy siak, trzeba określić źródło choroby. Niestety nie wie pan ani trochę więcej niż wczoraj. – Jack zaśmiał się ukryty za maską. Odczuwał nieco perwersyjną przyjemność, stawiając epidemiologa w trudnej sytuacji.
– Nie posunąłem się zbyt daleko – mruknął pod nosem Clint.
– Czy wystąpiły jakieś objawy choroby wśród personelu szpitalnego? – zapytał Jack.
– Mamy kilka pielęgniarek z wysoką gorączką poddanych kwarantannie. Nie ma żadnych dowodów, że to dżuma, ale tak podejrzewamy. Wszystkie miały kontakt z Nodelmanem.
– Kiedy zajmie się pan tą Hard? – wtrącił się Calvin.
– Mniej więcej za dwadzieścia minut. Jak tylko Vinnie wszystko przygotuje.
– Przejdę się i sprawdzę, jak wyglądają inne przypadki -oznajmił Calvin. – Chce pan iść ze mną czy woli zostać z doktorem Stapletonem? – zapytał Clinta.
– Chętnie pójdę z panem, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu – oświadczył Abelard.
– A tak na marginesie, Jack – powiedział przed odejściem Calvin. – Na zewnątrz kłębi się tłum dziennikarzy jak stado spragnionych krwi bestii. Nie życzę sobie, żeby udzielał pan jakichś nie autoryzowanych przez nas wywiadów. Wszelkie informacje z naszego instytutu wychodzą od doktora Donnatello lub jego asystenta.
– Nawet nie marzyłem o rozmowie z prasą – zapewnił szefa Jack.
Calvin odszedł do następnego stołu. Clint deptał mu po piętach.
– Nie odniosłem wrażenia, że ten facet chciał z tobą pogadać – zauważył Vinnie, kiedy Calvin i Clint odeszli dość daleko. – Za co akurat nie mogę go winić.
– Ta mała myszka jest niezwykle ponura, odkąd ją pierwszy raz spotkałem. Nie wiem, z jakiego powodu, ale zdaje się, że to jakiś dziwny przyjemniaczek.
– Przyganiał kocioł garnkowi – odpowiedział Vinnie.
Czwartek, godzina 9.30, 21 marca 1996 roku
– Panie Lagenthorpe, słyszy mnie pan?! – wołał do swojego pacjenta doktor Doyle.
Donald Lagenthorpe był trzydziestoośmioletnim czarnoskórym Amerykaninem, inżynierem nafciarzem, cierpiącym na astmę. Tego ranka, tuż po godzinie trzeciej, obudził się z narastającymi trudnościami w oddychaniu. Przepisane przez lekarza środki, których używał w domu, nie pomagały, więc zjawił się w izbie przyjęć Manhattan General około czwartej. Zwykłe zabiegi medyczne stosowane w podobnych sytuacjach nie pomogły, więc za kwadrans piąta wezwano doktora Doyle'a.
Donald mrugnął oczami i otworzył je. Nie spał, jedynie próbował odpocząć. Uczucie niemożności złapania oddechu stawało się prawdziwą torturą, przeżywał najgorsze chwile w życiu.
– Jak się pan czuje? – zapytał lekarz. – Wiem, przez co pan przeszedł. Musi pan być teraz bardzo wyczerpany. – Doktor Doyle należał do tych rzadko spotykanych lekarzy, którzy byli w stanie współczuć wszystkim pacjentom z głębokim zrozumieniem, tak jakby cierpiał na tę samą chorobę co pacjent.
Donald skinął głową, dając do zrozumienia, że czuje się lepiej. Oddychał dzięki masce tlenowej, ale przez to rozmowa stała się niemożliwa.
– Pozostawię pana w szpitalu przez kilka dni – oznajmił doktor. – Niezwykle trudno było zatrzymać atak.
Donald znowu skinął. Nikt nie musiał mu tego mówić.
– Zaaplikuję panu dożylnie nieco silniejszą dawkę sterydów – dodał Doyle.
Donald zsunął maskę z twarzy.
– Czy nie mógłbym ich dostawać w domu? – Wdzięczny za pomoc, jaką otrzymał w szpitalu w trudnej chwili, wolał jednak wrócić do domu, kiedy już jego oddech się unormował. W domu mógł przynajmniej trochę popracować. Jak zwykle w takim wypadku, atak astmy nadchodził w najmniej odpowiednim momencie. Donalda oczekiwano w Teksasie, gdzie rozpoczynały się kolejne prace wiertnicze.
– Rozumiem, że nie chce pan spędzać czasu w szpitalu. Ja na pana miejscu też bym wolał wrócić do domu. Ale proszę mi wierzyć, w tych okolicznościach to najlepsze rozwiązanie. Rzecz nie tylko w tym, że chcę podać panu sterydy, ale chciałbym także, aby pooddychał pan odpowiednio nawilżonym, czystym powietrzem. Chciałbym także dokładnie zbadać pańskie górne drogi oddechowe. Jak już zauważyłem, ciągle jeszcze nie wróciliśmy do stanu normalnego.
– Jak długo to potrwa?
– Jestem przekonany, że tylko kilka dni.
– Muszę wracać do Teksasu – wyjaśnił Donald.
– Och – zdziwił się doktor Doyle. – Kiedy pan tam był ostatnio?
– W zeszłym tygodniu.
– Hmmm. – Doyle zastanowił się przez chwilę. – Czy w czasie pobytu w Teksasie zetknął się pan z czymś nienormalnym? Coś pana zastanowiło?
– Jedynie teksasko-meksykańska kuchnia – odparł Donald, próbując się uśmiechnąć.
– Nie ma pan żadnych nowych zwierząt, prawda? – Jednym z problemów w leczeniu astmy było określenie czynników wywołujących ataki. Astma miewa często podłoże alergiczne, a wielu ludzi jest uczulonych na zwierzęta.
– Moja dziewczyna ma nowego kota. Kilka razy drapałem się trochę po wizytach u niej.
– A ostatni raz kiedy pan odwiedzał znajomą?
– Zeszłego wieczora – przyznał Donald. – Ale tuż po jedenastej wróciłem do domu i czułem się doskonale. Zasnąłem bez problemów.
– Będziemy musieli to sprawdzić, a tymczasem chcę, aby został pan u nas. Co pan na to?
– To pan jest lekarzem – odparł Donald.
– Dziękuję. – Doyle z zadowoleniem przyjął decyzję pacjenta.
Czwartek, godzina 9.45, 21 marca 1996 roku
– A niech to! – Jack mruknął pod nosem, kiedy zobaczył na stole przygotowaną do autopsji Susanne Hard. Tuż za nim wiercił się Abelard, przestępując z nogi na nogę.
– Clint, dlaczego nie staniesz po drugiej stronie stołu? -zapytał Jack. – Zobaczysz wszystko znacznie dokładniej.
Abelard posłuchał propozycji i trzymając ręce z tyłu, spokojnym krokiem przeszedł na wskazane miejsce.
– A teraz się nie ruszaj – powiedział Jack raczej do siebie. Nie podobało mu się, że ma Clinta na karku, ale nic nie mógł na to poradzić.
– To smutne, gdy widzi się taką młodą kobietę – nagle odezwał się Clint.
Jack podniósł wzrok. Nie spodziewał się podobnej uwagi z ust doktora Abelarda. Wydawała się zbyt ludzka jak na niego. Jack postrzegał go jako beznamiętnego, ponurego biurokratę.
– Ile ma lat? – zapytał Clint.
– Dwadzieścia osiem – odpowiedział stojący u wezgłowia Vinnie.
Читать дальше