– Zdaje się, że na tym samym piętrze co sale operacyjne, czyli na drugim.
– Dobra, dzięki. Teraz zmykaj stąd i wyśpij się.
– Tak właśnie zamierzam zrobić.
Jack ruszył z powrotem do strefy dla personelu, myśląc po drodze o nie mającej pozornie żadnego sensu sprawie. Zazwyczaj ciąg zakażeń bywał łatwą do przewidzenia sekwencją w obrębie rodziny albo określonej społeczności. Był więc podstawowy przypadek i pochodzące od niego kolejne zachorowania, do których dochodziło przez osobiste kontakty lub przez nosicieli, na przykład insekty. Nie było w tym żadnej tajemnicy. Tym razem jednak sprawa nie wydawała się tak oczywista. Jedynym czynnikiem wspólnym był Manhattan General.
Przechodząc obok biura sierżanta Murphy'ego, odruchowo machnął do niego. Impulsywny Irlandczyk odwzajemnił pozdrowienie z wielkim entuzjazmem.
Im bardziej myśli kłębiły się w umyśle Jacka, tym wolniej szedł. Objawy nie mogły się pojawić po jednodniowym pobycie pacjenta w szpitalu. Najkrótszy okres wylęgania choroby, jaki można przyjąć, to przynajmniej dwa dni, a więc musiała zostać zarażona przed przyjściem do szpitala. Jack wrócił do pokoju Janice.
– Jeszcze jedno pytanie. Nie wiesz przypadkiem, czy ta Hard odwiedzała szpital przed przyjęciem na porodówkę?
– Jej mąż powiedział, że nie. Specjalnie go o to pytałam. Wyjątkowo nie znosiła szpitali i unikała ich, a do porodu przyjechała na ostatnią chwilę.
Jack skinął.
– Dziękuję – odparł jeszcze bardziej zatroskany.
Wyszedł i znowu skierował się do biura. Sytuacja stawała się coraz bardziej kłopotliwa. Informacje, jakie uzyskał, skłaniały go do wysnucia wniosku, że mają do czynienia z dwoma, może trzema niezależnymi ogniskami choroby. To było niemożliwe. Innym rozwiązaniem było przyjęcie, iż okres inkubacji bardzo się skrócił, trwał mniej niż dwadzieścia cztery godziny. To mogło oznaczać, że w wypadku Susanne Hard mieli do czynienia z infekcją szpitalną, którą podejrzewano u Nodelmana, i zapewne podobnie było w przypadku Katherine Mueller. To rozwiązanie sugerowało potężną, wszechogarniającą infekcję, co także wydawało się mało prawdopodobne. Przecież ile zakażonych szczurów mogło znaleźć się w systemie wentylacyjnym, a wszystkie musiałyby w tym samym czasie roznosić zarazki.
Jack wyrwał z rak ociągającego się Vinniego "Daily News" otwarte na stronie z informacjami sportowymi i zwlókł nieszczęśnika na parter do sali autopsyjnej.
– Jak możesz zaczynać dzień tak wcześnie? – mruczał nieszczęśliwy Vinnie. – Nikogo jeszcze nie ma. Czy ty nie masz własnego życia?
Jack uderzył go w pierś teczką Katheriny Mueller.
– Nie znasz tego powiedzenia "Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje"?
– Rzygać mi się chce – odparł Vinnie i wziął teczkę z rąk Jacka. – Od tego zaczynamy?
– Tak, możemy przecież równie dobrze posuwać się od znanego do nieznanego. U niej testy wykryły antyciała dżumy, więc wskakuj w swój księżycowy skafander.
Piętnaście minut później Jack zaczynał autopsję. Sporo czasu poświęcił na oględziny zewnętrzne, szukając najdrobniejszych śladów ukąszeń owadów. To nie było łatwe zadanie, gdyż Katherine Mueller była czterdziestoczteroletnią kobietą z nadwagą i niezliczonymi pieprzykami, piegami i mniejszymi przebarwieniami skóry. Nie znalazł niczego, co mógłby z pewnością nazwać miejscem po ukąszeniu, chociaż kilka uszkodzeń wyglądało podejrzanie. Na wszelki wypadek sfotografował je.
– Tym razem ani śladu gangreny – wtrącił Vinnie.
– Ani wylewów – dodał Jack.
Zanim zaczął badanie organów wewnętrznych, w sali zjawiło się sporo osób i mniej więcej połowa stołów została zajęta. Dało się usłyszeć kilka komentarzy o Jacku jako lokalnym ekspercie od dżumy, ale zignorował je. Zbyt był pochłonięty pracą.
Jak się okazało, płuca zmarłej były w stanie identycznym jak u Nodelmana. Płatowe zapalenie płuc z objawami rozwijającej się martwicy tkanek. Naczynia limfatyczne w obrębie szyi były również zaatakowane, podobnie jak węzły w okolicach oskrzeli.
– Wygląda równie źle albo i gorzej jak u Nodelmana -stwierdził Jack. – To niepokojące.
– Nie musisz mówić – odpowiedział Vinnie. – Te przypadki zarazy skłaniają mnie do szukania pracy w ogrodnictwie.
Jack właśnie kończył badanie organów wewnętrznych, gdy do sali wszedł Calvin. Nie można było pomylić jego olbrzymiej sylwetki. Towarzyszyła mu jakaś osoba, rozmiarami dorównywała mu tylko w połowie. Calvin podszedł prosto do stołu Jacka.
– Coś szczególnego? – zapytał, spoglądając do miski z organami.
– Jeśli chodzi o organy wewnętrzne, mamy powtórkę z wczoraj – odparł Jack.
– Dobrze – powiedział Calvin. Wyprostował się i przedstawił Jacka gościowi. Był to Clint Abelard, miejski epidemiolog.
Jack zdołał rozpoznać charakterystyczną linię dolnej szczęki Abelarda, ale z powodu załamania światła na plastykowej masce nie dostrzegł świdrujących oczu epidemiologa. Ciekawiło go, czy będzie tak samo kłótliwy jak poprzedniego dnia.
– Jak mnie poinformował doktor Bingham, panowie już się znają – zauważył Calvin.
– Rzeczywiście – odparł Jack.
Abelard milczał.
– Doktor Abelard próbuje zlokalizować ognisko choroby -wyjaśnił Calvin.
– Godne pochwały – skwitował Jack.
– Doktor Abelard przyszedł do nas, by dowiedzieć się, czy możemy mu dostarczyć jakichś szczególnych informacji. Może pan doszedł do jakichś pozytywnych wniosków i mógłby się nimi podzielić?
– Z przyjemnością – przyznał Jack.
Rozpoczął od zewnętrznych oględzin, zwracając uwagę na ślady ewentualnych ukąszeń. Następnie pokazał całą masę patologicznych zmian w organach wewnętrznych. Szczególną uwagę zwrócił na płuca, naczynia limfatyczne, wątrobę i śledzionę. Przez cały wykład Clint Abelard stał milcząco.
– Tak się przedstawia sprawa – zakończył Jack i włożył wątrobę z powrotem do miski. – Jak pan widzi, to poważny przypadek, podobnie jak Nodelman, i nic dziwnego, że w tym stanie oboje zmarli bardzo szybko.
– A co z Susanne Hard? – zapytał Clint.
– Teraz się nią zajmę – odpowiedział Jack.
– Nie ma pan nic przeciwko temu, abym się przyglądał? -zapytał Clint.
Jack wzruszył ramionami.
– Decyzja należy do doktora Washingtona.
– Nie widzę problemu – zgodził się Calvin.
– Jeśli można zapytać – Jack zwrócił się do Clinta Abelarda: – Ma pan już jakąś teorię dotyczącą pochodzenia choroby?
– Nie – odburknął Clint. – Jeszcze nie.
– Może jakieś domysły – drążył Jack. Zdawało się, że Clint nie miał lepszego humoru niż poprzedniego dnia.
– Poszukujemy źródeł zakażenia w populacji miejskich gryzoni – ujawnił łaskawie.
– Świetny pomysł – przytaknął Jack. – A dokładnie, jak to robicie?
Clint zamilkł, jakby bał się zdradzić jakiś sekret.
– Pomaga nam Centrum Kontroli Chorób – powiedział w końcu. – Przysłali kogoś z sekcji zajmującej się dżumą. Właśnie przeszukuje teren i analizuje wyniki.
– Trafił na coś?
– Kilka złapanych ostatniej nocy szczurów było chorych, jednak żaden z nich nie miał dżumy.
– A co ze szpitalem? – naciskał Jack, nie zwracając uwagi na wyraźną niechęć rozmówcy. – Kobieta, której autopsję właśnie skończyłem, pracowała w dziale zaopatrzenia. Wydaje się wielce prawdopodobne, że tak jak u Nodelmana była to choroba szpitalna. Sądzi pan, że zaraziła się od Nodelmana czy z jakiegoś innego źródła w szpitalu?
Читать дальше