Nie miał w ręku broni.
– Uciekaj! – ponownie zawołałem do Katy.
– Ale… – zaczęła.
– Zaraz cię dogonię! Biegnij!
Wiedziała, że kłamię. Zaakceptowałem to jako część mojego planu. Teraz powinienem jak najdłużej zatrzymać przeciwnika, tak by Katy zdołała uciec. Zawahała się. Nie podobało jej się to.
– Sprowadź pomoc – nalegałem. – Biegnij!
W końcu usłuchała, przeskakując przez korzenie i kępy traw. Sięgałem do kieszeni, kiedy skoczył na mnie, uderzając barkiem w tułów. Zatoczyłem się, ale zdołałem objąć go wpół. Razem runęliśmy na ziemię. Gdzieś wyczytałem, że niemal każda walka kończy się w parterze. Na filmach walczący wymieniają ciosy, po czym jeden z nich pada. W prawdziwym życiu człowiek pochyla głowę, chwyta przeciwnika i obala go na ziemię. Potoczyłem się, przyjmując kilka ciosów i koncentrując się na kawałku szkła, który trzymałem w dłoni.
Najmocniej jak potrafiłem, objąłem go niedźwiedzim uściskiem, wiedząc, że nie zrobię mu większej krzywdy. To nie miało znaczenia. Chciałem go tylko powstrzymać. Katy potrzebowała czasu. Trzymałem go mocno. Szarpał się. Nie puszczałem.
Nagle uderzył mnie bykiem w twarz.
Ból był niewyobrażalny. Miałem wrażenie, że ktoś rozbił mi twarz kafarem. Łzy nabiegły mi do oczu. Puściłem go. Zamierzył się do następnego ciosu, ale instynktownie przetoczyłem się po ziemi i zwinąłem w kłębek. Wymierzył mi kopniaka w żebra.
Teraz nadeszła moja kolej.
Przygotowałem się. Pozwoliłem mu zadać to kopnięcie i jedną ręką przycisnąłem jego stopę do mojej klatki piersiowej. W drugiej trzymałem kawałek szkła. Wbiłem je w jego łydkę. Wrzasnął, kiedy szkło głęboko weszło w ciało. Krzyk odbił się echem. Przestraszone ptaki z łopotem skrzydeł sfrunęły z drzew. Wyrwałem szkło z rany i dźgnąłem ponownie, tym razem pod kolano. Poczułem tryskający strumień ciepłej krwi.
Przeciwnik upadł i zaczął rzucać się jak ryba na haczyku. Już miałem uderzyć jeszcze raz, kiedy powiedział:
– Proszę. Przestań.
Przyjrzałem mu się. Jedną nogę miał bezwładną. Już nam nie zagrażał. Przynajmniej nie teraz. Nie byłem zabójcą. Jeszcze nie. I traciłem cenny czas. Duch mógł zaraz się zjawić. Powinniśmy zniknąć stąd, zanim to nastąpi.
Odwróciłem się i pobiegłem.
Po przebiegnięciu dziesięciu metrów przystanąłem i się obejrzałem. Mężczyzna nie ścigał mnie. Usiłował się odczołgać. Znów zacząłem biec i usłyszałem wołanie Katy:
– Will, tutaj! Zobaczyłem ją.
– Tędy – powiedziała.
Biegliśmy przez resztę drogi. Gałęzie smagały nas po twarzach. Potykaliśmy się o korzenie, ale żadne z nas nie upadło. Katy miała rację. Po piętnastu minutach wydostaliśmy się z lasu i na Hobart Gap Road.
Will i Katy wybiegli z lasu. Duch obserwował ich z daleka. Uśmiechnął się i wsiadł do samochodu. Po powrocie zabrał się do porządków. Znalazł ślady krwi. Tego się nie spodziewał. Will Klein wciąż go zaskakiwał, a nawet budził podziw.
Potem Duch pojechał South Livingston Avenue. Nigdzie nie było śladu Willa czy Katy. W porządku. Zatrzymał się przy skrzynce pocztowej na Northfield Avenue. Zawahał się, a potem wepchnął paczuszkę w szczelinę.
Zrobione.
Ruszył Northfield Avenue do drogi numer dwieście osiemdziesiąt, a potem Garden State Parkway na północ. Teraz to już długo nie potrwa. Zastanawiał się nad tym, od czego to wszystko się zaczęło i jak powinno się skończyć. McGuane, Will, Katy, Julie i Ken – oto osoby dramatu.
Najwięcej myśli poświęcił swojemu ślubowaniu i przyczynie, dla której przyjechał.
W ciągu następnych pięciu dni wiele się wydarzyło.
Oczywiście po ucieczce Katy i ja zgłosiliśmy się do federalnych. Zaprowadziliśmy ich do wieży obserwacyjnej, w której nas przetrzymywano. Nikogo tam nie zastaliśmy. Poszukiwania ujawniły ślady krwi w pobliżu miejsca, gdzie zraniłem szofera w nogę. Jednak nie natrafiono na odciski palców czy włosów. Prawdę mówiąc, tego się spodziewałem. Nie byłem pewien, czy miałyby jakiekolwiek znaczenie.
Philip McGuane został aresztowany pod zarzutem zamordowania tajnego agenta FBI, Raymonda Cromwella, i znanego adwokata, Joshuy Forda. Tym razem jednak nie udało mu się wyjść za kaucją. Kiedy spotkałem Pistillo, miał w oczach satysfakcję człowieka, który w końcu zdobył swój Everest, odkrył powołanie, pokonał dręczącego go demona – sami wybierzcie, co uznacie za najbardziej stosowne.
– Mamy go – stwierdził z radością Pistillo. – Przygwoździliśmy McGuane'a i oskarżyliśmy o podwójne morderstwo. Cała jego organizacja rozłazi się w szwach.
Zapytałem, w jaki sposób w końcu go dopadli. Pistillo chociaż raz aż nazbyt chętnie udzielił mi informacji.
– McGuane przygotował spreparowaną taśmę, na której nasz agent opuszcza budynek. Miała dać mu alibi i powiem ci, że była bez zarzutu. W przypadku kamer cyfrowych łatwo uzyskać takie rezultaty – przynajmniej tak mnie zapewnił nasz spec z laboratorium.
– Więc co się stało? Pistillo uśmiechnął się.
– Otrzymaliśmy paczkę z inną taśmą. Nadano ją w Livingston, w stanie Nowy Jork, możesz w to uwierzyć? To była właściwa taśma. Widać na niej dwóch facetów wlokących ciało do prywatnej windy McGuane'a. Obaj ochroniarze już złożyli zeznania. Paczka zawierała też notatkę ze wskazówkami, gdzie znajdziemy ciała, jak również nagrania i dowody, które twój brat zgromadził przez te wszystkie łata.
– Wiecie, kto przysłał paczkę?
– Nie – odparł Pistillo. Zorientowałem się, że go to nie obchodzi.
– Co się stanie z Johnem Asseltą?
– Wysłaliśmy list gończy.
– To nic nowego.
– A co jeszcze możemy zrobić? – Wzruszył ramionami.
– On zabił Julie Miller.
– Na rozkaz. Duch był tylko wykonawcą. Niezbyt mnie to pocieszyło.
– Raczej nie spodziewacie się go złapać, prawda?
– Posłuchaj. Will, z przyjemnością dopadłbym Ducha, ale będę z tobą szczery. Asselta już wyjechał. Mamy raporty, że widziano go za granicą. Znów będzie pracował dla jakiegoś despoty, który zapewni mu ochronę. Jednak należy o tym pamiętać, że Duch był tylko wykonawcą. Ja chcę złapać tych, którzy wydawali rozkazy i podejmowali decyzje.
Nie sprzeczałem się z nim, chociaż w duchu nie przyznałem mu racji. Zapytałem go, co to oznacza dla Kena. Odpowiedział po dłuższym namyśle.
– Ty i Katy nie wyjawiliście nam wszystkiego, prawda?
Poprawiłem się na krześle. Opowiedzieliśmy im o porwaniu, ale postanowiliśmy nie mówić o internetowej rozmowie z Kenem. Zatrzymaliśmy to dla siebie.
– Powiedzieliśmy.
Pistillo popatrzył na mnie, a potem znów wzruszył ramionami.
– Rzecz w tym, że nie wiem, czy jeszcze go potrzebujemy. Zapewniam cię, że nic mu już nie grozi, Will. – Nachylił się do mnie. – Wiem, że nie miałeś z nim kontaktu… Po jego minie poznałem, że w to nie wierzy.
– Gdybyś jednak jakoś zdołał się z nim spotkać, to powiedz mu, żeby przestał się ukrywać. Nigdy nie mógł czuć się bezpieczniej niż teraz. Owszem, możemy go wykorzystać do potwierdzenia prawdziwości dowodów.
Jak już powiedziałem, było to pięć pracowitych dni.
Nie licząc spotkania z Pistillo, spędziłem ten czas z Norą. Niewiele rozmawialiśmy o jej przeszłości, ponieważ pod wpływem wspomnień jej twarz przybierała pochmurny wyraz. Wciąż bardzo bała się męża. Obiecałem sobie, że rozprawimy się z panem Crayem Springiem z Cramden w stanie Missouri. Jeszcze nie wiedziałem jak. Jednak nie pozwolę, żeby Nora żyła w strachu.
Читать дальше