– Odcinałem mu dopływ powietrza, co ze względu na tę okropną wodę kolońską było nazbyt miłosierne – wyjaśnił Win.
Bliźniacy przyglądali mu się, jakby był sympatycznym zwierzątkiem, na które natknęli się w lesie. Nie sprawiali wrażenia przestraszonych. Gdy tylko pojawił się na scenie, skoordynowali swoje działania, jakby już nieraz to robili.
– Podkradać się w taki sposób – rzekł Nauczyciel Rysunku, uśmiechając się do Wina. – Facet, to był radykalny ruch.
– Mowa – rzekł Win. – Spoko, chwytasz?
Bliźniak zmarszczył brwi.
– Przedrzeźniasz mnie, człowieku?
– Jasne. Fajnie. Siła spokoju.
Nauczyciel Rysunku spojrzał na Gryzonia Apaszkę, jakby chciał powiedzieć: Widziałeś takiego frajera?
– Człowieku, ty tego, no, nie wiesz, z kim gadasz.
– Rzućcie broń – powiedział Win – albo zabiję was obu. Bliźniacy uśmiechnęli się jeszcze szerzej, ciesząc się sytuacją.
– Facet, no tego, chyba umiesz liczyć?
Win obojętnie spojrzał na Nauczyciela Rysunku.
– No tego, umiem.
– Widzisz, my mamy dwie spluwy. Ty jedną. Gryzoń Apaszka oparł głowę o ramię Myrona.
– Ty – powiedział do Wina, z podniecenia oblizując wargi – nie powinieneś nam grozić.
– Masz rację – rzekł Win.
Tamci nie odrywali oczu od pistoletu przy skroni Rochestera. Błąd. Win użył klasycznej sztuczki prestidigitatora. Bliźniacy nie zastanawiali się, dlaczego na moment rozluźnił chwyt na szyi Rochestera. Powód był prosty.
Zrobił to, żeby – zasłonięty jego ciałem – wyjąć drugi pistolet.
Myron odchylił nieco głowę w lewo. Kula z drugiego pistoletu, tego ukrytego za lewym biodrem Rochestera, trafiła Gryzonia Apaszkę w sam środek czoła. Zginął na miejscu. Myron poczuł, że coś opryskało mu policzek.
Jednocześnie Win wystrzelił z pierwszego pistoletu, tego, który trzymał przy głowie Rochestera. Kula z tej broni przeszyła gardło Nauczyciela Rysunku. Osunął się na kolana, zaciskając dłonie na resztkach tego, co było jego krtanią. Mógł być już martwy lub umierający. Win nie zamierzał ryzykować.
Drugi pocisk trafił Bliźniaka prosto między oczy.
Win zwrócił się do Rochestera.
– Odetchnij za głośno, a skończysz jak oni. Rochester skamieniał. Win pochylił się nad Myronem i zaczął zdejmować mu więzy. Spojrzał na ciało zabitego Gryzonia Apaszki.
– Powinieneś go zeżreć – powiedział do Dominicka. Znów odwrócił się do Myrona. – Załapałeś? Zeżreć?
– Zabawne – rzekł Myron. – Gdzie pani Seiden?
– Bezpieczna, za domem, ale będziesz musiał wymyślić dla niej jakąś bajeczkę.
Myron zastanowił się.
– Zadzwoniłeś po policję? – zapytał.
– Jeszcze nie. Na wypadek gdybyś chciał zadać kilka pytań. Myron spojrzał na Rochestera.
– Zabierz go na dół – powiedział Win, podając Myronowi pistolet. – Ja wprowadzę samochód do garażu i zacznę tu sprzątać.
Sprzątanie.
Myron domyślał się, co Win przez to rozumie, chociaż nie omawiali tego tematu. Win miał kilka posiadłości w różnych miejscach, w tym kawałek ziemi w odludnej części okręgu Sussex w New Jersey. Ta ośmioakrowa posiadłość była prawie całkowicie porośnięta niskim lasem. Gdyby ktoś kiedyś próbował ustalić, kto jest jej właścicielem, odkryłby, że jest nim jakaś firma z Kajmanów. Żadnych nazwisk.
Kiedyś Myron denerwowałby się tym, co zrobił Win. Kiedyś dałby wyraz swojemu głębokiemu oburzeniu. Wygłosiłby przyjacielowi długie i skomplikowane kazanie o świętości życia, zagrożeniach, jakie niesie samosąd, i tak dalej. Win spojrzałby na niego i powiedziałby tylko trzy słowa:
My albo oni.
Zapewne Win mógł przeciągnąć tę patową sytuację o minutę czy dwie. Spróbować dogadać się z Bliźniakami. Wy pójdziecie w swoją stronę, my w swoją, nikomu nic się nie stanie. Coś w tym rodzaju. Jednak to nie było w jego stylu.
Bliźniacy cuchnęli trupem już w chwili, gdy zjawił się w tym pokoju.
Najgorsze było, że Myron przestał się tym przejmować. Zbył to wzruszeniem ramion. A kiedy Win to zrobił i Myron pojął, że to było słuszne i ich oczy nie zakłócą mu spokojnego snu… wtedy zrozumiał, że czas przestać zabijać. Ratując ludzi, balansując na cienkiej granicy między dobrem a złem – tracisz odrobinę swojej duszy.
A może nie.
Może widząc drugą stronę medalu, uświadamiasz sobie ponurą rzeczywistość. Fakt, że milion Orville’ów Nauczycieli Rysunku czy Jebów Gryzoni nie jest wart życia nawet jednego niewinnego, jednej Brendy Slaughter, jednej Aimee Biel czy jednej Katie Rochester, czy życia jego syna żołnierza – Jeremy’ego Downinga, walczącego za oceanem.
Może takie przekonanie było amoralne. Trudno. W chwilach, gdy był ze sobą boleśnie szczery, chociaż nigdy nie odważyłby się powiedzieć tego głośno, Myron przyznawał, że nie obchodzi go los cywilów usiłujących przetrwać na jakiejś zapomnianej pustyni. Nie obchodziło go, czy będą mieli demokrację czy nie, czy zaznają wolności, czy ich życie stanie się lepsze. Obchodzili go tylko tacy chłopcy jak Jeremy. Jeśli trzeba, niech zginie stu, tysiąc, po drugiej stronie. Tylko niech nic się nie stanie jego chłopcu.
Myron usiadł naprzeciw Rochestera.
– Mówiłem prawdę. Próbuję znaleźć Aimee Biel. Rochester tylko na niego patrzył.
– Wiesz, że obie dziewczyny korzystały z tego samego bankomatu?
Rochester kiwnął głową.
– Musi być po temu jakiś powód. To nie przypadek. Rodzice Aimee nie znają twojej córki. Nie sądzą, żeby Aimee ją znała.
Rochester w końcu się odezwał.
– Pytałem moją żonę i dzieci – powiedział cicho. – Nie sądzą, żeby Katie znała Aimee.
– Jednak obie chodziły do tej samej szkoły – powiedział Myron.
– To duża szkoła.
– Jest jakieś powiązanie. Musi być. Tylko my go nie widzimy. Chcę, żebyście zaczęli szukać tego powiązania. Popytajcie koleżanki Katie. Przejrzyjcie jej rzeczy. Coś łączy twoją córkę i Aimee. Dowiemy się co, będziemy bliżsi rozwiązania.
– Nie zabijecie mnie? – spytał Rochester.
Spojrzał w górę.
– Twój człowiek dobrze zrobił, zabijając Bliźniaków. Gdybyście ich puścili, torturowaliby twoją matkę, aż przeklęłaby dzień, w którym cię urodziła.
Myron wolał tego nie komentować.
– Byłem głupcem, że ich wynająłem – rzekł Rochester. – Jednak wpadłem w rozpacz.
– Jeżeli szukasz wybaczenia, to idź do diabła.
– Ja tylko chcę, żebyś zrozumiał…
– Niczego nie chcę rozumieć – uciął Myron. – Chcę znaleźć Aimee Biel.
Myron musiał pojechać na pogotowie. Lekarz spojrzał na ranę w nodze i pokręcił głową.
– Jezu, zaatakował pana rekin?
– Pies – skłamał Myron.
– Należałoby go zastrzelić.
– To już zrobione – uspokoił go Win.
Lekarz założył szwy i zabandażował nogę. Rana bolała jak diabli. Dał Myronowi jakąś maść i tabletki przeciwbólowe. Kiedy wyszli, Win upewnił się, że Myron nadal ma pistolet. Miał.
– Chcesz, żebym został w pobliżu? – spytał Win.
– Nic mi nie będzie. – Samochód pomknął Livingston Avenue. – Zająłeś się tymi dwoma facetami?
– Zniknęli na zawsze.
Myron kiwnął głową. Win obserwował jego twarz.
– Nazywali ich Bliźniakami – powiedział. – Starszy z nich, ten z apaszką, najpierw odgryzłby ci sutki. Tak się rozgrzewali. Najpierw jeden sutek, potem drugi.
– Rozumiem.
– Żadnego wykładu na temat przesady?
Читать дальше