Jackson wyciągnął ręce do Lisy. LuAnn odruchowo przygarnęła małą do siebie, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie.
– LuAnn, staram się jak mogę bezpiecznie wyekspediować was obie z kraju. Będziemy niedługo przechodzili przez kordon policji i agentów FBI, którzy cię szukają. Uwierz mi, nie mam zamiaru zabierać ci córeczki. Potrzebuję jej z bardzo szczególnego powodu.
W końcu LuAnn oddała mu Lisę. Wysiedli z limuzyny. W butach na wysokim obcasie Jackson był nieco wyższy od LuAnn. Zauważyła, że jest smukłej budowy ciała i musiała to przyznać, dobrze się prezentował w swoim stylowym stroju. Na ciemną sukienkę narzucił czarny płaszcz.
– Chodźmy – powiedział do LuAnn.
Zesztywniała, słysząc w jego głosie ten nowy ton. Teraz nawet mówił tak jak ona.
– A gdzie Charlie? – spytała LuAnn, kiedy kilka minut później wchodzili do rojnego budynku terminalu. Za nimi dreptał z torbami pucołowaty bagażowy.
– Bo co? – mruknął Jackson.
Z wprawą szedł na szpilkach. LuAnn wzruszyła ramionami.
– Tak tylko pytałam. Zajmował się mną. Myślałam, że przyjdzie się pożegnać.
– Niestety, opieka Charliego nad tobą już się skończyła.
– Aha.
– Nie martw się, LuAnn, jesteś w o wiele lepszych rękach. – Jackson spojrzał przed siebie. – Zachowuj się naturalnie. Jesteśmy siostrami bliźniaczkami, gdyby ktoś o to zapytał, w co wątpię. Na wszelki wypadek mam dokumenty potwierdzające ten fakt. W razie czego nie odzywaj się, ja będę mówił.
LuAnn serce zamarło na widok czwórki mundurowych policjantów przyglądających się bacznie każdej z osób, która ich mijała.
Przeszli pod ich czujnymi spojrzeniami. Jeden zerknął nawet na długie nogi Jacksona, które mignęły pod odchylającą się połą płaszcza. Jackson wydawał się z tego zadowolony. Tak jak przewidział, policjanci szybko stracili wszelkie zainteresowanie nimi i skupili się na innych pasażerach wchodzących do terminalu.
Jackson i LuAnn zatrzymali się przy stanowisku British Airways.
– Potwierdzę twój bilet, a ty zaczekaj na mnie przy tamtym barku. – Jackson wskazał na drugą stronę szerokiego korytarza.
– Dlaczego nie mogę go sama potwierdzić?
– A ile razy latałaś za ocean?
– Nigdy nie siedziałam w samolocie.
– No właśnie. Załatwię to o wiele szybciej niż ty. Gdybyś coś sknociła, powiedziała coś nie tak, moglibyśmy zwrócić na siebie uwagę, a na tym najmniej nam w tej chwili zależy. Personelowi linii lotniczych nie można zarzucić zbytniego przewrażliwienia na punkcie bezpieczeństwa, ale idiotami też nie są i zdziwiłoby cię, jacy potrafią być spostrzegawczy.
– No dobrze. Nie chcę czegoś skonocić.
– Daj mi paszport. Ten, który przed chwilą ode mnie dostałaś. – LuAnn posłuchała i patrzyła za Jacksonem, który pchając przed sobą wózek z Lisa ruszył do stanowiska kontroli paszportowej. Za nimi dreptał bagażowy. Jackson wspaniale naśladował jej ruchy. LuAnn, pokręciwszy z podziwem głową, przeszła na wskazane przez niego miejsce.
Jackson stanął w bardzo krótkiej kolejce pasażerów pierwszej klasy, która szybko się przesuwała. Po paru minutach był już z powrotem przy LuAnn.
– Jak na razie wszystko gra. Zalecałbym ci nie zmieniać przez kilka miesięcy wyglądu. Czerwoną farbę z włosów możesz, naturalnie, zmyć, ale jeśli mam być szczery, do twarzy ci w tym kolorze. – W jego oczach pojawiły się iskierki humoru. – Kiedy sprawa przycichnie i odrosną ci włosy, możesz zacząć korzystać z paszportu wyrobionego na ciebie. – Wręczył jej dragi paszport, a ona szybko schowała go do torebki.
Jackson zauważył kątem oka dwóch mężczyzn i kobietę nadchodzących korytarzem i rozglądających się na wszystkie strony. Chrząknął i wskazał na nich wzrokiem. Każde z tej trójki trzymało w ręce gazetę z jej zdjęciem zrobionym na konferencji prasowej. Zamarła. Jackson ścisnął ją uspokajająco za dłoń.
– To agenci FBI. Ale nie zapominaj, że wyglądasz teraz zupełnie inaczej niż na tej fotografii. To tak, jakbyś była niewidzialna. – Jego pewność siebie uśmierzyła obawy LuAnn. – Twój samolot startuje za dwadzieścia minut. Chodź za mną. – Jackson ruszył z miejsca. Przeszli przez stanowisko służb ochrony i usiedli w poczekalni przed bramką dla odlatujących.
– Trzymaj. – Jackson wręczył jej paszport i kopertę. – Masz tam pieniądze, karty kredytowe i międzynarodowe prawo jazdy, wszystko na twoje nowe nazwisko. Na prawie jazdy jest twoje aktualne zdjęcie. – Poprawił jej włosy, przyjrzał się zmienionej twarzy i znowu pokręcił głową, pełen podziwu dla swoich talentów. Potem uścisnął jej rękę i poklepał po ramieniu. – Powodzenia. Jeśli znajdziesz się kiedyś w trudnej sytuacji, to pod tym numerem złapiesz mnie na całym świecie o każdej porze dnia i nocy. Jeśli jednak nie będziesz miała żadnych problemów, to już się więcej nie zobaczymy ani nie usłyszymy. – Podał jej karteczkę z numerem telefonu. – Nie chcesz mi aby czegoś powiedzieć, LuAnn? – Uśmiechnął się sympatycznie.
Popatrzyła na niego z zaintrygowaniem i potrząsnęła głową.
– Niby czego?
– Może dziękuję? – odparł, już się nie uśmiechając.
– Dziękuję – powiedziała bardzo powoli.
Nie mogła oderwać od niego wzroku.
– Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział również bardzo powoli, patrząc jej prosto w oczy.
LuAnn spuściła wreszcie wzrok na karteczkę. Miała nadzieję, że nie będzie nigdy zmuszona dzwonić pod ten numer. Nie miała nic przeciwko temu, żeby więcej nie widzieć Jacksona na oczy. W towarzystwie tego człowieka czuła się prawie tak, jak wtedy na cmentarzu przy grobie ojca, który zdawał się ją wciągać. Kiedy znowu podniosła wzrok, Jacksona już przy niej nie było. Rozpłynął się w tłumie.
Westchnęła. Zmęczyło ją już uciekanie, a zaczynała właśnie nowe życie, które miało być jedną wielką ucieczką.
Otworzyła paszport i spojrzała na jego puste kartki. Już niedługo takimi pozostaną. Wróciła na pierwszą stronę i zapatrzyła się na obce zdjęcie i jeszcze bardziej obce nazwisko pod nim. Nazwisko, do którego z czasem przywyknie: Catherine Savage z Charlotteville w stanie Wirginia. W Charlotteyille urodziła się jej matka, by potem jako młoda dziewczyna przenieść się stamtąd na głębokie Południe. Matka opowiadała często LuAnn o starych dobrych czasach, o dzieciństwie spędzonym w pięknych krajobrazach malowniczej Wirginii. Te stare dobre czasy skończyły się jak nożem uciął z chwilą przeprowadzki do Georgii i poślubienia Benny’ego Tylera. LuAnn rada była, że akurat to miasto wpisano jej do paszportu jako miejsce urodzenia. Nowe nazwisko też się jej podobało. Spojrzała znowu na fotografię i mrówki przeszły jej po plecach, kiedy uświadomiła sobie, że to Jackson na nią z niej patrzy. Zamknęła szybko paszport i schowała go.
Dotknęła ostrożnie nowej twarzy, a potem szybko odwróciła wzrok, zauważając kolejnego policjanta zmierzającego w jej stronę. Może widział, jak Jackson potwierdza za nią bilet? Jeśli tak, to może idzie spytać, dlaczego to ona, a nie Jackson, wsiada teraz do samolotu? Zaschło jej w ustach. Pożałowała, że nie ma już przy sobie Jacksona. Przez głośniki zapowiedziano jej lot. Wstała. Biorąc na ręce Lisę, upuściła kopertę z dokumentami. Serce jej stanęło. Trzymając Lisę jedną ręką, schyliła się, by drugą pozbierać rozsypane dokumenty z podłogi. Nagle w polu jej widzenia pojawiła się para czarnych butów. Policjant przykucnął i zajrzał jej w twarz. W ręce trzymał jej fotografię. LuAnn zamarła pod świdrującym spojrzeniem czarnych oczu.
Читать дальше