– Słyszałem. Ma ksywkę,,Świnia”.
– To chyba trafne określenie, nie wiem.
– A co potem?
– Numer pozostawiony przy stoliku piątym w kasynie w…
– Kam Pęk, Makau – przerwał mu Jason. – Co dalej?
– Miałem zadzwonić pod ten numer i mówić po francusku. Ten Su Jiang jest jednym z niewielu żółtków, którzy mówią w tym języku. On ustala czas spotkania, zawsze w tym samym miejscu. Potem przedostaję się przez granicę i idę na jakieś poletko w górach. Tam przylatuje śmigłowiec i ktoś podaje mi nazwisko celu. I wręcza połowę forsy za robotę… Popatrz! Nadlatuje! Podchodzi do lądowania.
– Trzymam pistolet przy twojej głowie.
– Rozumiem.
– Czy twoje szkolenie obejmowało również pilotowanie czegoś takiego?
– Nie. Tylko z nich skakałem.
– To nam nic nie da.
Nadlatujący samolot mrugając światłami spłynął z rozjaśniającego się nieba w stronę pasa. Wylądował gładko. Dokołował do końca asfaltu, skręcił w prawo i potoczył się z powrotem w kierunku terminalu.
– Kaiguan qiyou! – rozległ się okrzyk od strony hangaru. Stojący przed nim mężczyzna wskazywał zaparkowane z boku trzy cysterny, wyjaśniając, która z nich ma być użyta.
– Uzupełniają paliwo – powiedział Jason. – Samolot znowu wystartuje. Spróbujmy się nim wydostać.
Morderca odwrócił się z błagalnym wyrazem twarzy – tej twarzy. – Na litość boską, daj mi nóż, cokolwiek!
– Nie.
– Mogę pomóc!
– To moje przedstawienie, majorze, a nie twoje. Tym nożem mógłbyś mi rozpruć brzuch. Nie ma mowy, stary.
– Da longxia! – krzyknął ten sam głos sprzed hangaru, określając państwowych urzędników mianem wielkich homarów. – Fangsong – wołał do wszystkich, że mogą się uspokoić, gdyż samolot wkrótce odkołuje od terminalu i na jego spotkanie wyjedzie pierwsza z trzech cystern.
Urzędnicy wysiedli. Odrzutowiec zawrócił i ruszył wzdłuż pasa, podczas gdy wieża informowała pilota, w którym miejscu ma uzupełniać paliwo. Cysterna podjechała z dużą szybkością. Obsługa zeskoczyła z samochodu i zaczęła wyciągać węże z nisz.
– Tankowanie potrwa około dziesięciu minut – powiedział morderca. – To chińska wersja zmodernizowanego DC-3.
Samolot zatrzymał się, silniki umilkły. Pod skrzydła podtoczono drabiny i ludzie z obsługi zaczęli się na nie wspinać. Przy akompaniamencie ciągłej paplaniny otworzyli wlewy paliwa i wsunęli w nie końcówki węży. Nagle w środku kadłuba otworzył się luk i na ziemię opadła metalowa drabinka. Zeszli po niej dwaj mężczyźni w mundurach.
– Kapitan i drugi pilot – rzekł Bourne. – I wcale nie wyszli po to, żeby rozprostować nogi. Sprawdzają, co ci ludzie tam robią. Musimy wszystko bardzo dokładnie zgrać, majorze, a kiedy dam hasło, ruszamy.
– Prosto do luku – przytaknął morderca. – Jak tylko ten drugi facet postawi nogę na pierwszym stopniu.
– Właśnie.
– A może odwrócimy ich uwagę?
– W jaki sposób?
– Ubiegłej nocy zupełnie nieźle ci się to udało. Urządziłeś sobie prywatne obchody Czwartego Lipca.
– Nie da rady. A poza tym, zużyłem już wszystkie… Poczekaj. Cysterna!
– Jak ją wysadzisz, szlag trafi także samolot. A poza tym nie będziesz mógł tego zgrać w czasie z wejściem załogi na pokład.
– Nie myślę o tej – powiedział Jason kręcąc przecząco głową i patrząc ponad ramieniem komandosa. – Chodzi mi o jedną z tamtych. – Wskazał bliższą z dwóch czerwonych cystern stojących na wprost nich w odległości około dwustu metrów. – Jeśli wybuchnie, będą się przede wszystkim starali zabrać stąd ten samolot.
– I znajdzie się dużo bliżej nas. Dobra, robimy to.
– Nie – poprawił go Jason. – Ty to zrobisz. Z moim pistoletem przy głowie i dokładnie w taki sposób, jak ci rozkażę.
Pobiegli w stronę ciężarówki, komandos z przodu, Jason tuż za nim, prawie niezauważalni w słabym świetle i panującym wokół samolotu zamieszaniu. Kapitan i drugi pilot oświetlali latarkami silniki i warknięciami rzucali obsłudze naziemnej ponaglające rozkazy. Bourne polecił komandosowi kucnąć przed sobą, a następnie otworzył plecak i wyciągnął z niego rolkę gazy. Wydobył z pochwy przy pasie myśliwski nóż, odczepił zwinięty wąż, rzucił go na ziemię i przesunął po nim dłonią do miejsca, w którym łączył się ze zbiornikiem.
– Sprawdź, co robią – polecił komandosowi. – Ile czasu im to jeszcze zajmie. I poruszaj się wolno, majorze. Mam cię na oku.
– Przecież powiedziałem, że chcę się stąd wynieść. Nie mam zamiaru spieprzyć sprawy.
– Pewnie, że chcesz się wydostać. Ale odnoszę wrażenie, że wolałbyś to zrobić w pojedynkę.
– Nawet mi to nie przyszło do głowy.
– A więc nie jesteś moim sobowtórem.
– Bardzo dziękuję.
– Nie, naprawdę tak myślę. Bo mnie by taki pomysł przyszedł do głowy… Jak długo jeszcze?
Sądzę, że od dwóch do trzech minut.
– A cóż warte są twoje sądy?
– – Dwadzieścia czy coś koło tego misji w Omanie, Jemenie i na południu. Samoloty o podobnej konstrukcji i wyposażeniu. Wiem o nich wszystko, kolego. To nie jest dla mnie nowy numer. Dwie do trzech minut, nie dłużej.
– Dobra. Wracaj tutaj. – Jason nakłuł wąż czubkiem noża i zrobił niewielkie nacięcie. Wystarczająco duże, by paliwo wyciekało swobodnie, ale na tyle małe, że pompy prawie nie pracowały. Wstał i trzymając mordercę pod strzałem, podał mu rolkę gazy. – Odwiń około dwóch metrów i namocz ją w wypływającym paliwie. – Zabójca ukląkł i wykonał polecenie. – A teraz – ciągnął Jason – wetknij koniec gazy w zrobione przeze mnie nacięcie. Głębiej… głębiej. Pomóż sobie kciukiem!
– Moja ręka nie jest zbyt sprawna.
– Ale lewa jest! Wciśnij mocniej! – Bourne odwrócił się szybko, żeby spojrzeć na tankowany – zatankowany – samolot. Obliczenia komandosa były dokładne. Obsługa schodziła ze skrzydeł i zwijała węże. Nagle kapitan i drugi pilot zaczęli przeprowadzać ostateczną kontrolę. Skierują się do luku za niecałą minutę! Jason sięgnął do tylnej kieszeni i rzucił pudełko zapałek pod nogi zabójcy, ani na chwilę nie przestając mierzyć z pistoletu w jego głowę. – Podpal to. Już.
– Przecież to pieprznie jak cholerny wagon dynamitu! Wylecimy obaj w powietrze, a ja w pierwszej kolejności!
– Jeśli zrobisz to prawidłowo, to nic ci nie grozi! Połóż gazę na trawie, jest wilgotna…
– Opóźni ogień?
– Pospiesz się! No już!
– Gotowe! – Na końcu paska gazy buchnął płomień, po czym przygasł i rozpoczął swą powolną wędrówkę. – Cholerny technik – mruknął pod nosem komandos podnosząc się z ziemi.
– Stań przede mną – polecił Bourne mocując plecak do paska. – Zacznij iść prosto przed siebie. Skul się i opuść ramiona, tak jak zrobiłeś to w Louwu.
– Jezu Chryste! Byłeś…
– Ruszaj!
Cysterna ruszyła na wstecznym biegu oddalając się od samolotu, a potem zatoczyła łuk i wyminęła stojące drabiny, zmierzając w stronę, gdzie zaparkowana była pierwsza… następnie zakręciła znowu, kierując się na swoje miejsce obok dwóch pozostałych czerwonych samochodów. Jason odwrócił gwałtownie głowę i wbił spojrzenie w podpaloną taśmę. Ogień objął ostatni odcinek! Wystarczy, by choć jedna iskra przedostała się do cieknącego zaworu, a odłamki eksplodującego zbiornika przebiją wrażliwe kadłuby sąsiednich pojazdów. To może się stać w każdej sekundzie!
Kapitan skinął dłonią drugiemu pilotowi i obaj ruszyli w stronę włazu.
Читать дальше