Ody zdjęli już chińską odzież i Bourne skrępował byłemu komandosowi ręce na plecach, wyszli na drogę biegnącą na południe do Koulunu. Ich przemoczone ubrania szybko wysychały w palącym słońcu, ale ich wygląd nie zwracał uwagi kierowców nielicznych pojazdów. A już na pewno żaden z nich nie miałby ochoty zabierać takich autostopowiczów. Był to problem, który wymagał rozwiązania. I to rozwiązania szybkiego, dokładnego. Jason był u kresu sił, z trudnością mógł iść i chwilami zaczynał tracić świadomość. Jeden fałszywy ruch i może przegrać – ale przecież nie mógł przegrać właśnie teraz!
Chłopki, najczęściej stare kobiety, dreptały poboczem drogi. Ich wielkie, szerokie kapelusze osłaniały pomarszczone twarze przed słońcem, a na wspartych na ich leciwych ramionach nosidłach wisiały koszyki z produktami. Kilka z nich spojrzało z zaciekawieniem na Europejczyków w wymiętych ubraniach, ale tylko przez moment. Ich świat nie lubił niespodzianek. Trzeba było jedynie starać się przeżyć, ich wspomnienia wciąż były żywe.
Wspomnienia. Obserwuj wszystko. Znajdziesz cos, co ci się przyda.
– Kładź się – powiedział Jason do Anglika. – Przy drodze.
– Co? Dlaczego?
– Bo jeżeli tego nie zrobisz, będziesz oglądał ten świat jeszcze tylko przez trzy sekundy.
– Myślałem, że chcesz mnie dostarczyć żywego do Koulunu!
– Jeżeli będę musiał, zadowolę się zwłokami. Kładź się! Na plecach! Możesz krzyczeć, ile wlezie, i tak nikt cię nie zrozumie. W ten sposób mógłbyś mi nawet pomóc.
– Chryste, jak?
– Jesteś po wypadku.
– Co?
– Kładź się! Już!
Zabójca położył się na jezdni i obrócił na plecy. Patrzył w jasne światło słońca, a jego tors unosił się i opadał w rytm oddechu.
– Słyszałem, co mówił pilot – powiedział. – Ty rzeczywiście jesteś pieprzonym wariatem!
– Każdy ma prawo do własnej interpretacji, majorze. – Jason odwrócił się w stronę drogi i zaczął wołać do chłopek: – Jiuming! – krzyczał. – Qing bangmang!- Błagał te stare, doświadczone przez los kobiety, aby pomogły jego rannemu towarzyszowi, który ma złamane żebra albo uszkodzony kręgosłup. Sięgnął do plecaka i wyjął pieniądze, tłumacząc, że liczy się tu każda minuta i że ranny jak najszybciej powinien się znaleźć pod opieką lekarską. Jeśli mu pomogą, zapłaci im bardzo hojnie.
Wszystkie chłopki rzuciły się naraz do przodu. Ich oczy wpatrzone były nie w poszkodowanego, lecz w pieniądze. Kapelusze fruwały w powietrzu, nosidła leżały porzucone na poboczu.
– Na gunzi lai! – zawołał, prosząc o tyczki albo kawałki drewna, którymi można by unieruchomić rannego.
Kobiety pobiegły w pole i wróciły z długimi bambusowymi kijami. Wycięły z nich kawałki, które przywiązane we właściwych miejscach mogły przynieść ulgę obolałemu nieszczęśnikowi. Wszystko to działo się przy akompaniamecie okrzyków współczucia i w końcu, nie zważając na protesty mówiącego po angielsku pacjenta, kobiety przyjęły od Bourne'a pieniądze i ruszyły dalej.
Prócz jednej, która dostrzegła jadącą z północy ciężarówkę.
– Duoshao qian? – szepnęła Jasonowi do ucha, pytając, ile mógłby jej zapłacić.
– Ni shuo hę – odparł Bourne proponując, by wymieniła swoją cenę.
Podała sumę i Delta przyjął warunki. Kobieta rozpostarła szeroko ramiona i wyszła na szosę. Ciężarówka zatrzymała się. Kolejne pertraktacje przeprowadzono już z kierowcą, a po ich zakończeniu przywiązanego do bambusa zabójcę załadowano na ciężarówkę. Jason także wspiął się na platformę samochodu.
– No i jak, majorze?
– To draństwo jest zapchane cholernymi, pieprzonymi kaczkami! – wrzasnął komandos, patrząc na otaczające go wielopoziomowe szeregi drewnianych klatek. Mdlący smród był nie do zniesienia.
Jakiś ptak, w swej nieskończonej mądrości, wybrał tę właśnie chwilę, by strzyknąć strumieniem ekskrementów prosto w twarz mordercy.
– Następny przystanek Koulun – rzekł Jason Bourne i zamknął oczy.
Zadzwonił telefon i Marie odwróciła się gwałtownie na krześle. Mo Panov powstrzymał ją jednak unosząc dłoń. Doktor przeszedł przez hotelowy pokój, podniósł słuchawkę stojącego przy łóżku telefonu i zapytał łagodnym tonem: – Halo? – Słuchał ze zmarszczonymi brwiami, kiedy jednak się zorientował, że wyraz jego twarzy może przerazić Marie, popatrzył na nią, pokręcił głową i ruchem ręki uspokoił ją, że ten telefon to nic pilnego. – W porządku, Aleks – odezwał się niemal po minucie. – Nie ruszamy się z miejsca, dopóki nie dasz nam znać, ale muszę cię o coś zapytać i bardzo proszę, wybacz mi moją bezpośredniość. Czy ktoś dał ci coś do picia? – Panov skrzywił się i na chwilkę odsunął słuchawkę od ucha. – Mogę ci jedynie odpowiedzieć, że jestem zbyt łagodny i zbyt doświadczony, żeby wnikać obecnie w twoją przeszłość. Porozmawiamy o tym później. – Odłożył słuchawkę.
– Co się stało? – zapytała Marie, na wpół unosząc się z krzesła.
– Znacznie więcej, niż mógł powiedzieć, ale i to wystarczy. – Psychiatra przerwał i spojrzał w dół na Marie. – Catherine Staples nie żyje. Została zastrzelona przed wejściem do swego domu parę godzin temu…
– O, mój Boże – szepnęła Marie.
– Ten potężnie zbudowany oficer wywiadu – ciągnął dalej Panov. – Ten, którego widzieliśmy na dworcu w Koulunie. Mówiłaś, że zwracano się do niego „majorze”, a Staples wymieniła jego nazwisko – Lin Wenzu…
– Co z nim?
– Został ciężko ranny i w stanie krytycznym znajduje się w szpitalu. Conklin właśnie stamtąd dzwonił z automatu. Marie spojrzała Panovowi w oczy.
– Jest jakiś związek między śmiercią Catherine a Linem Wenzu, prawda?
– Tak. Kiedy Staples została zabita, stało się jasne, że operacja została zinfiltrowana…
– Jaka operacja? Przez kogo?
– Aleks powiedział, że wszystko wyjaśni później. W każdym razie sytuacja stała się krytyczna i ów Lin o mało nie stracił życia likwidując infiltrację – „neutralizując ją”, jak określił to Conklin.
– O, Boże – zawołała Marie głosem na granicy histerii. – Operacja! Infiltracja… neutralizacja, Lin, nawet Catherine, przyjaciółka, która mnie wydała… nie dbam o to wszystko! Co z Dawidem?
– Powiedzieli, że pojechał do Chin.
– Jezu Chryste, zabili go! – krzyknęła Marie, zrywając się z krzesła.
Panov rzucił się do przodu i chwycił Marie za ramiona. Ścisnął ją mocno, powstrzymując konwulsyjny ruch jej głowy, bez słowa zmuszając ją, by na niego spojrzała. W końcu odezwał się:
– Pozwól mi powtórzyć to, co powiedział Aleks… Posłuchaj mnie! Powoli, bez tchu, jakby próbując zebrać myśli mimo całkowitej
dezorientacji i zmęczenia, Marie wreszcie znieruchomiała i spojrzała
na przyjaciela.
– Co? – wyszeptała.
– Powiedział, że w gruncie rzeczy cieszy się, że Dawid jest tu… czy raczej tam… bo według niego ma dzięki temu większą szansę przeżycia.
– I ty w to wierzysz? – krzyknęła żona Dawida Webba. Jej oczy wypełniły się łzami.
– To niewykluczone – rzekł Panov. Pokiwał głową i odezwał się łagodnie. – Conklin zwrócił uwagę, że tu, w Hongkongu, Dawid mógłby zostać zastrzelony albo pchnięty nożem gdzieś na zatłoczonej ulicy. Tłum, powiedział, jest zarazem wrogiem i sojusznikiem. Nie pytaj mnie, skąd ci ludzie biorą swoje metafory, nie wiem.
– Co, u diabła, chcesz mi przez to powiedzieć?!
Читать дальше