– W ten sposób narazi pan wszystko na fiasko.
– To pańskie zmartwienie, nie moje.
– A więc nie pozostawia mi pan wyboru – rzekł ambasador. Jego głos i spojrzenie ponownie stały się lodowate. – Wydał pan rozkaz: „nie do uratowania” i ja będę zmuszony zrobić to samo w stosunku do pana. Nie wyjdzie pan stąd żywy.
– O, mój Boże! – szepnął McAllister z kąta pokoju.
– I byłaby to najbardziej kretyńska rzecz, jaką by pan zrobił – odparł Conklin wbijając wzrok w Havillanda. – Nie uwzględnił pan jednego. Nie wie pan, co ani komu zostawiłem. Ani co zostanie ujawnione, jeśli w wyznaczonym terminie nie skontaktuję się z pewnymi osobami i tak dalej. Pan mnie nie docenia.
– Przewidzieliśmy, że może się pan uciec do takiej taktyki – powiedział dyplomata. Odwrócił się od agenta CIA, jakby przestał go już interesować i ponownie usiadł w fotelu. – Pan też czegoś nie uwzględnił, panie Conklin. Ujmując to delikatnie, ale zapewne trafnie, wiadomo, że cierpi pan na pewną chroniczną dolegliwość zwaną alkoholizmem. Wobec pańskiego przejścia na emeryturę w niedługim czasie i w uznaniu pańskich dawnych osiągnięć nie podjęto wobec pana żadnego postępowania dyscyplinarnego, ale też nie powierzano panu niczego, co wiązałoby się z jakąkolwiek odpowiedzialnością. Był pan jedynie tolerowany jako bezużyteczny zabytek, który wkrótce miał być posłany na zieloną trawkę. Uznano pana za pijaka, którego paranoiczne wybuchy były tematem rozmów pańskich zaniepokojonych kolegów. Jeżeli nawet coś wypłynie z jakiegokolwiek źródła, zostanie to zakwalifikowane jako kolejny przykład chaotycznych bredni kalekiego, psychopatycznego alkoholika. – Ambasador rozparł się w fotelu, opierając łokieć na poręczy i długimi palcami prawej dłoni dotykając brody. – Będą panu współczuć, panie Conklin, ale nie potępiać. A jeżeli pańskie samobójstwo nada wszystkiemu dodatkowy dramatyzm…
– Havilland! – krzyknął oszołomiony McAllister.
– Niech pan będzie spokojny, panie podsekretarzu – rzekł dyplomata. – Pan Conklin i ja wiemy, o co chodzi. Już to przerabialiśmy.
– Z tą tylko różnicą – zaprotestował Conklin ani na chwilę nie odrywając oczu od Havillanda – że mnie ta zabawa nigdy nie sprawiała przyjemności.
– A czy sądzi pan, że mnie sprawiała? – Zadzwonił telefon. Havilland pochylił się gwałtownie i chwycił słuchawkę. – Tak? – Ambasador słuchał wpatrując się w ciemne okno w wykuszu. – Jeżeli nie sprawiam wrażenia wstrząśniętego, majorze, to tylko dlatego, że powiadomiono mnie już parę minut temu… Nie, nie policja, ale człowiek, z którym chciałbym, żeby się pan spotkał dziś wieczorem. Powiedzmy za dwie godziny. Czy odpowiada to panu?… Tak, teraz jest już jednym z nas. – Havilland podniósł wzrok i spojrzał na Conklina. – Niektórzy twierdzą, że jest lepszy niż większość z nas i śmiem twierdzić, że jego przebieg służby to potwierdza… Tak, to on… Tak, powiem mu… Co? Co pan powiedział? – Dyplomata ponownie spojrzał w okno marszcząc brwi. – Szybko się zabezpieczyli, prawda? Za dwie godziny, majorze. – Havilland odłożył słuchawkę. Oparł się łokciami na biurku i splótł palce dłoni. Wziął głęboki oddech. Wyraźnie było teraz widać, że jest to stary, zmęczony człowiek, który chce zebrać myśli, zanim zacznie mówić.
– Nazywa się Lin Wenzu – odezwał się Conklin. Jego słowa wyraźnie zaskoczyły Havillanda i McAllistera. – Kontrwywiad kolonii brytyjskiej, co oznacza powiązania z MI 6, a najprawdopodobniej z Wydziałem Specjalnym. Jest Chińczykiem wykształconym w Zjednoczonym Królestwie i uchodzi za najlepszego oficera wywiadu na tym terytorium. Jego jedyny minus to gabaryty. Łatwo rzuca się w oczy.
– Skąd?… – McAllister zrobił krok w stronę agenta CIA.
– Pewien mały ptaszek – rzekł Conklin.
– Zapewne kardynał z czerwonym łebkiem – stwierdził dyplomata.
– W gruncie rzeczy, już nie – odparł Aleks.
– Rozumiem. – Havilland rozplótł palce i opuścił ręce kładąc przedramiona na biurku. – On także wie, kim pan jest.
– Powinien. Był w grupie operacyjnej na dworcu w Koulunie.
– Prosił, żebym panu pogratulował i powiedział, że pański olimpijczyk był szybszy. Uciekł.
– Jest sprytny.
– Wie, gdzie go znaleźć, ale szkoda mu czasu.
– Jeszcze sprytniejszy, niż sądziłem. Strata jest zawsze stratą. Powiedział panu coś jeszcze, a ponieważ miałem okazję usłyszeć pańską pochlebną opinię na temat mojej przeszłości, to może zechciałby mi pan powiedzieć, co to było?
– A więc mnie pan wysłucha?
– Jeśli tego nie zrobię, to wyniosą mnie stąd w pudełku. Albo może w pudełkach? Czy mam jakiś inny wybór?
– No tak, słusznie – przyznał dyplomata. – Wie pan, że muszę brnąć dalej.
– Wiem, że pan wie, Hen General.
– To obraźliwe.
– Pan też był taki. Co jeszcze powiedział major?
– Terrorystyczna organizacja Tong z Makau zadzwoniła do Południowochińskiej Agencji Prasowej i oznajmiła, że jest odpowiedzialna za to podwójne zabójstwo. Twierdzą jedynie, że śmierć kobiety była przypadkowa, ponieważ ich właściwy cel stanowił kierowca. Był tubylcem i jako członek znienawidzonej brytyjskiej służby bezpieczeństwa dwa tygodnie temu zastrzelił na bulwarze Wanchai jednego z ich przywódców. To prawdziwa informacja. Kierowca stanowił ochronę, którą przydzieliliśmy Catherine Staples.
– Kłamstwo! – krzyknął Conklin. – To ona była celem.
– Lin stwierdził, że podążanie fałszywym tropem byłoby stratą
czasu.
A więc on wie?
Że zostaliśmy zinfiltrowani?
Cóż innego, u diabła? – odparł poirytowany agent CIA.
– Lin jest dumnym Zhongguo renem i człowiekiem o bystrym umyśle. Nie znosi jakichkolwiek niepowodzeń, zwłaszcza teraz. Podejrzewam, że rozpoczął już polowanie… Niech pan siada, panie Conklin. Mamy pewne sprawy do omówienia.
– Nie mogę w to uwierzyć! – zawołał McAllister zduszonym głosem. – Mówicie panowie o zabójstwach, o celach, o ludziach „nie do uratowania”… o sfingowanym samobójstwie. Potencjalna ofiara rozmawia o swojej własnej śmierci… I wszystko w taki sposób, jakbyście rozprawiali o notowaniach na giełdzie albo o restauracyjnym menu! Co z was za ludzie?
– Już panu mówiłem, panie podsekretarzu – powiedział łagodnie Havilland. – Ludzie, którzy robią to, czego inni nie chcą, nie mogą albo nie powinni robić. Nie ma w tym żadnej mistyki, nie kończyliśmy żadnych diabolicznych uniwersytetów ani nie powoduje nami przemożna żądza zniszczenia. Zajęliśmy się tym, ponieważ były wolne miejsca, a kandydatów brakowało. Wszystko to jest, jak przypuszczam, dość przypadkowe. A po pewnym czasie człowiek przekonuje się, czy ma do tego dryg, czy nie. Bo ktoś musi to robić. Zgadza się pan ze mną, panie Conklin?
– To tylko strata czasu.
– Nie, jestem innego zdania – zaoponował dyplomata. – Proszę wyjaśnić to panu McAllisterowi. Niech mi pan wierzy, jest dla nas cenny i potrzebujemy go. Musi nas zrozumieć.
Conklin popatrzył na podsekretarza stanu. W jego spojrzeniu nie było miłosierdzia. – On nie potrzebuje żadnych moich wyjaśnień, to analityk. Rozumie wszystko równie dobrze jak my, jeśli nie lepiej. On doskonale wie, co jest grane, tylko nie chce się do tego przyznać, a najłatwiej się od sprawy zdystansować udając oburzenie. Niech pan się strzeże tego świętoszkowatego intelektualisty na każdym kroku. Rekompensuje sobie wszystko, co wnosi dzięki swemu umysłowi, rzucając fałszywe oskarżenia. Jest jak diakon zbierający w burdelu materiał do kazania, które napisze po powrocie do domu onanizując się.
Читать дальше