– Nie jestem dzieckiem, mon – odparł z godnością recepcjonista. – Jakie to pytanie?
– Przepraszam, nie chciałem…
– Pytanie, panie Conklin. Podobno śpieszy się panu.
– Tak, oczywiście… Czy siostra pana St. Jacques i jej dzieci znajdują się w bezpiecznym miejscu? Czy pan St. Jacques podjął odpowiednie środki ostrożności?
– Takie jak uzbrojeni ludzie wokół willi i strażnicy na plaży? Tak.
– To dobra odpowiedź – odparł nieco spokojniej Aleks, choć w dalszym ciągu oddychał bardzo nierówno. – A teraz proszę podać mi numer, pod którym mogę zastać pana St. Jacques.
Recepcjonista podyktował żądaną informację, po czym dodał:
– Wiele telefonów nie działa, sir, więc może zostawi pan także swój numer. Wiatr jest ciągle bardzo silny, ale pan St. Jay z pewnością przyleci, jak tylko będzie mógł.
– Słusznie. – Aleks podał numer czystego telefonu w swoim apartamencie w Viennie i kazał człowiekowi z Montserrat powtórzyć go. – Bardzo dobrze – powiedział. – Teraz spróbuję połączyć się z Plymouth.
– Jak się pisze pańskie nazwisko, sir? C- o- n- c- h…
– C- o- n- k- l- i- n – przerwał mu Aleks, po czym nacisnął na widełki i natychmiast wystukał numer w Plymouth, stolicy Montserrat. Głos, który odezwał się po dłuższej chwili, był jeszcze bardziej zaspany niż recepcjonisty w pensjonacie.
– Z kim mówię? – zapytał niecierpliwie Conklin.
– A kim pan jest, do diabła? – padła gniewna odpowiedź z wyraźnym angielskim akcentem.
– Usiłuję skontaktować się z Johnem St. Jacques w bardzo pilnej sprawie. Podano mi ten numer w pensjonacie.
– To u nich działa jeszcze telefon?
– Na to wygląda. Czy mogę mówić z Johnem?
– Tak, oczywiście, jest na drugim końcu korytarza. Zaraz go poproszę. Kto mówi, jeśli wolno spytać?
– Aleks.
– Po prostu Aleks?
– Proszę się pośpieszyć!
Dwadzieścia sekund później Aleks usłyszał wreszcie głos Johnny'ego.
– To ty, Conklin?
– Słuchaj mnie uważnie: oni już wiedzą, że Marie i dzieci polecieli na Montserrat.
– Słyszeliśmy, że ktoś wypytywał na lotnisku o kobietę z dwojgiem dzieci…
– I dlatego przeniosłeś ich do pensjonatu?
– Zgadza się.
– Kto pytał?
– Tego nie wiemy. Ktoś przez telefon… Nie chciałem ich zostawiać nawet na kilka godzin, ale musiałem stawić się u gubernatora, a zanim ten sukinsyn raczył się pojawić, nadszedł sztorm i unieruchomił mnie na amen.
– Wiem o tym. Dzwoniłem do pensjonatu. Recepcjonista dał mi ten numer.
– Jedyna pociecha, że jeszcze działają telefony. Przy takiej pogodzie zwykle natychmiast wysiadają i dlatego musimy podlizywać się gubernatorowi.
– Podobno porozstawiałeś strażników…
– Tak, ale co z tego? – parsknął z wściekłością St. Jacques. – Kłopot polega na tym, że nie wiem, kogo mam się spodziewać. Na wszelki wypadek kazałem im strzelać do wszystkich obcych, którzy przypłyną łodziami albo pojawią się na plaży i nie będą potrafili dokładnie wyjaśnić, kim są i czego chcą.
– Myślę, że będę mógł ci pomóc…
– To wal!
– Dokonaliśmy przełomu. Nie pytaj, w jaki sposób, bo i tak nie uwierzysz, ale to prawda. Człowiek, który wyśledził Marie na Montserrat, korzystał z usług jakiegoś sędziego, prawdopodobnie dysponującego jakimiś kontaktami na wyspach.
– Sędzia?! – wybuchnął właściciel Pensjonatu Spokoju. – Mój Boże, on tam jest! Rozszarpię tego sukinsyna…!
– Uspokój się, Johnny! Opanuj się! Kto tam jest?
– Sędzia, który uparł się, żeby używać innego nazwiska. Nie zwróciłem na to uwagi, bo przecież nie ma nic nadzwyczajnego w dwóch starych dziwakach o podobnych nazwiskach…
– Starych? – wpadł mu w słowo Conklin. – Zwolnij, Johnny, bo to bardzo ważne. Co to za dwaj starzy dziwacy?
– Jeden, ten, o którego chyba ci chodzi, przyleciał z Bostonu…
– Zgadza się!
– …a drugi z Paryża.
– Z Paryża! Jezus, Maria! Starcy z Paryża…!
– O czym ty…
– Szakal! Szakal i jego armia starców!
– Teraz ty zwolnij, Aleks – powiedział cicho Johnny. – Wyjaśnij, o co ci chodzi.
– Nie ma czasu, Johnny. To Carlos ze swoją armią starych ludzi gotowych dla niego umrzeć i zabijać. Nie będzie żadnych obcych na plaży, bo oni już tam są! Czy możesz wrócić na wyspę?
– Muszę! Zawiadomię moich ludzi. Rozprawią się z tymi dwoma śmieciami!
– Pośpiesz się, John!
St. Jacques nacisnął widełki staromodnego aparatu, przytrzymał je przez chwilę, puścił i nakręcił numer Pensjonatu Spokoju.
– Serdecznie przepraszamy – rozległ się w słuchawce głos z taśmy – ale z powodu złych warunków atmosferycznych połączenie nie może być chwilowo zrealizowane. Służby rządowe pracują intensywnie nad przywróceniem łączności. Prosimy zadzwonić później. Życzymy miłego dnia.
John St. Jacques odłożył słuchawkę z taką siłą, że rozpadła się na dwie części.
– Łódź! – ryknął. – Muszę mieć łódź!
– Chyba oszalałeś – zaprotestował zastępca gubernatora. – W taką pogodę?
– Załatw mi łódź, Henry! – wycedził dobitnie St. Jacques, powoli wyciągając z kieszeni pistolet. – Załatw mija, bo jak nie, to zrobię coś, o czym wolę nawet nie myśleć!
– Co ty wyrabiasz?! Nie mogę w to uwierzyć!
– Ja też nie, Henry… Ale mówię to zupełnie serio.
Pielęgniarka przydzielona do opieki nad Jean Pierre Fontainem i jego żoną siedziała przed toaletką, upinając swoje gęste, jasne włosy w ciasny kok, który zmieściłby się pod czarnym czepkiem przeciwdeszczowym. Zerknęła na zegarek, przypomniawszy sobie odbytą przed kilkoma godzinami niezwykłą rozmowę telefoniczną z Argenteuil we Francji.
– Niedaleko ciebie mieszka amerykański prawnik, który każe tytułować się sędzią- mówił wielki człowiek, dla którego nie istniały rzeczy nie możliwe.
– Nie wiem o nikim takim, monseigneur.
– Na pewno tam jest. Nasz bohater skarżył się na jego obecność, a rozmowa z Bostonem potwierdziła, że to na pewno on.
– Czy mam rozumieć, że jest osobą niepożądaną?
– Absolutnie niepożądaną. Pozornie przyjął do wiadomości, że jest moim dłużnikiem, ale wszystko, co robi, świadczy o tym, że postanowił odwdzięczyć mi się zdradą, a zdradzając mnie, zdemaskuje również ciebie.
– Jest już trupem.
– Właśnie o to chodzi. W przeszłości był bardzo użyteczny, lecz ta przeszłość już minęła. Odszukaj go i zabij. Nadaj jego śmierci pozory nieszczęśliwego wypadku… Nie będziemy więcej rozmawiać aż do chwili, kiedy znajdziesz się na Martynice, więc zapytam cię, czy zakończyłaś już przygotowania do ostatniego czynu, jakiego dokonasz w moim imieniu?
– Tak, monseigneur. Obydwa zastrzyki przygotował lekarz ze szpitala w Fort de France. Przesyła ci wyrazy oddania.
– Słusznie. On żyje, w przeciwieństwie do jego kilkunastu pacjentów.
– Nikt nic nie wie o jego poprzednim wcieleniu na Martynice.
– Tak przypuszczam… Zrób im zastrzyki za czterdzieści osiem godzin, kiedy zamieszanie zacznie już wygasać. Kiedy się dowiedzą, że bohater był moim pomysłem – a już ja zatroszczę się o to, żeby się dowiedzieli – kameleon spali się ze wstydu.
– Uczynię wszystko tak, jak sobie życzysz. Czy zjawisz się tu już wkrótce?
– W kulminacyjnym momencie przedstawienia. Wyruszam za godzinę, więc powinienem dotrzeć na Antiguę jutro w południe waszego czasu. Jeśli wszystko odbędzie się zgodnie z planem, przybędę w samą porę, żeby obserwować rozpacz Jasona Bourne'a, a potem pozostawić mój podpis – kulę w jego gardle. Wtedy Amerykanie dowiedzą się, kto zwyciężył. Adieu.
Читать дальше