– Przede mną nie musisz grać, Ramirez – powiedział spokojnie Enrique. – Jesteś dla mnie tym samym młodym rewolucjonistą, za którym ja i wspaniały atleta Santos uciekliśmy z Kuby… Właśnie, jak on się miewa? Fidel bardzo się go obawiał.
– Znakomicie – odparł bezbarwnym głosem Carlos. – Przenosimy Le Coeur du Soldat.
– Czy nadal uprawia swój ogród?
– Tak.
– Powinien być botanikiem albo architektem zieleni. A ja powinienem był zostać inżynierem rolnictwa, agronomem, jak to teraz nazywają. Właśnie w ten sposób poznałem Santosa… Można powiedzieć, że obaj dostaliśmy się w wir wielkiej polityki i wylądowaliśmy nie na tym brzegu, co trzeba.
– Ten wir spowodowali faszyści, mącąc wodę wszędzie, gdzie tylko mogli.
– A teraz wykorzystują nas, wiernych komunistów, pompując w nas ogromne pieniądze, co samo w sobie jest nawet dosyć miłe, choć na dłuższą metę beznadziejne.
– Co to ma wspólnego ze mną, twoim monseigneurem?
– Bardzo dużo, Ramirez. Nie wiem, czy wiesz, że moja rosyjska żona zmarła kilka lat temu, a cała trójka dzieci studiuje na Uniwersytecie Moskiewskim. Dostali się tam wyłącznie dzięki mojej pozycji i chcę, żeby skończyli studia. Będą naukowcami, lekarzami… Widzisz, żądasz ode mnie podjęcia ogromnego ryzyka. Udało mi się pozostać w ukryciu aż do tej chwili, bez wątpienia byłem ci to winien, ale już chyba wystarczy. Za parę miesięcy przejdę
na emeryturę i w ramach podziękowania za długoletnią wierną służbę w południowej Europie otrzymam piękną daczę nad Morzem Czarnym, gdzie będą mnie odwiedzać dzieci. Nie mam zamiaru stawiać na szali tego wszystkiego, co mnie czeka, więc lepiej powiedz wprost, czego ode mnie oczekujesz, a ja ci odpowiem, czy mogę to dla ciebie zrobić, czy nie… Powtarzam jeszcze raz: nikt nie może się dowiedzieć, że to ja pomogłem ci się tutaj dostać. Byłem zobowiązany ci w tym pomóc, ale nie jest wykluczone, że nie zdecyduję się posunąć ani o krok dalej.
– Rozumiem… – mruknął Carlos, podchodząc do skórzanej walizeczki, którą Enrique położył na stole.
– Mam nadzieję. Przez te wszystkie lata pomagałeś mojej rodzinie tak, jak ja nigdy bym nie mógł, ale i ja służyłem ci tak, jak nie mógłby nikt inny. Skontaktowałem cię z Rodczenką, przekazywałem plotki krążące po różnych departamentach, które on potem dokładnie badał. Nikt nie śmie powiedzieć, mój drogi, stary towarzyszu, że siedziałem bezczynnie. Jednak teraz wszystko wygląda inaczej: nie jesteśmy już młodymi zapaleńcami walczącymi w jedynie słusznej sprawie, bo dawno straciliśmy wiarę w ideały – ty dużo wcześniej ode mnie, ma się rozumieć.
– Ja nadal wierzę w swoje – odparł ostro Szakal. – Walczę dla siebie i dla tych, którzy mi służą.
– Ja ci służyłem…
– Już mi o tym mówiłeś, podobnie jak o mojej hojności. A teraz, kiedy tutaj jestem, zastanawiasz się, czy jeszcze zasługuję na twoją wierność, czyż nie tak?
– Muszę myśleć o moim bezpieczeństwie. Po co tutaj jesteś?
– Powiedziałem ci. Żeby dać im nauczką i przekazać wiadomość.
– To jedno i to samo, prawda?
– Tak.
Carlos otworzył walizką; były w niej sprana koszula, czapeczka portugalskiego rybaka, przewiązywane sznurkiem spodnie i skórzana torba na ramię.
– Dlaczego właśnie to? – zapytał.
– Ubranie jest dość luźne, a ja nie widziałem cię od dawna… Ostatni raz, o ile mnie pamięć nie myli, spotkaliśmy się w Maladze na początku lat siedemdziesiątych. Nie wiedziałem, na jaki rozmiar mam zamówić ubranie, a teraz cieszę się, że tego nie zrobiłem. Jesteś dużo mniejszy, niż byłeś, Ramirez.
– A ty wcale nie urosłeś tak bardzo, jak ci się wydaje – zripostował terrorysta. – Na pewno przytyłeś, ale nadal jesteśmy podobnego wzrostu i budowy.
– Co ma z tego wynikać?
– Za chwilę się przekonasz… Czy dużo się zmieniło, odkąd ostatni raz byliśmy tutaj razem?
– Sporo. Jak tylko dostaniemy nowe zdjęcia, natychmiast przystępu jemy do przebudowy. Tutaj, w "Madrycie", jest dużo nowych sklepów, budynków, a nawet kanałów, zgodnie z tym, co rzeczywiście zmieniło się w mieście. To samo w "Lizbonie": zupełnie nowe nabrzeża nad "Zatoką" i "Tagiem". Jesteśmy w stu procentach autentyczni. Po skończonym szkoleniu kandydaci czują się na placówkach jak u siebie w domu. Chwilami wydaje mi się, że to wszystko jest niepotrzebne, ale zaraz potem przypominam sobie moje pierwsze zadanie w bazie morskiej w Barcelonie i uczucie niesłychanego psychicznego komfortu. Mogłem nie zaprzątać sobie uwagi drobiazgami i skoncentrować się na pracy. Nie było żadnych niespodzianek.
– Mówisz o makietach – przerwał mu Carlos.
– Oczywiście, przecież nie ma tu nic innego.
– Jest, i to bardzo dużo, tylko nie rzuca się od razu w oczy.
– Co na przykład?
– Prawdziwe budowle stanowiące bazę ośrodka: magazyny, zbiorniki paliwa, posterunki straży pożarnej. Nadal są tam, gdzie były?
– W większości tak, a już na pewno największe magazyny i podziemne zbiorniki paliwa. Są usytuowane głównie na zachód od "San Roque", koło "Gibraltaru".
– A jak wygląda sprawa przemieszczania się po terenie ośrodka?
– Tak, to się zmieniło. – Enrique wyjął z kieszeni munduru niewielki, płaski przedmiot. – W każdej bramie jest komputerowy czytnik, pełniący funkcję zamka i rejestrujący wszystkie wyjścia i wejścia. Trzeba tylko wsunąć tę kartą.
– Nikt o nic nie pyta?
– Jeżeli już, to tylko w dowództwie.
– Nie rozumiem.
– Jeżeli ktoś zgubi swoją kartę, musi natychmiast o tym zameldować, a wtedy informacja jest wprowadzana do głównego komputera i karta traci ważność.
– Rozumiem.
– Ale ja nie! Po co te wszystkie pytania? Powtarzam jeszcze raz: po co tu przyjechałeś? Co to za wiadomość, którą chcesz przekazać?
– Powiadasz, że na zachód od "San Roque"…? – mruknął Carlos, starając się ożywić wyblakłe wspomnienia. – To jakieś trzy lub cztery kilometry na południe od tunelu, zgadza się? Mała osada nad brzegiem rzeki?
– Tak, obok "Gibraltaru".
– Dalej jest oczywiście "Francja", potem "Anglia", a wreszcie największa część – "Stany Zjednoczone"… Tak, teraz już wszystko pamiętam. – Szakal odwrócił się, sięgając niezgrabnie prawą ręką do kieszeni spodni.
– Ja nadal nic nie rozumiem! – warknął groźnie Enrique. – A muszę! Odpowiedz mi, Ramirez. Po co się tutaj zjawiłeś?
– Jak śmiesz zwracać się do mnie w ten sposób? – zapytał Szakal, od wrócony plecami do swego starego towarzysza. – Jak ktokolwiek z was śmie wątpić w swojego monseigneura z Paryża?
– Słuchaj no, księżulu: albo zaraz mi odpowiesz, albo wyjdę stąd, a wtedy za pięć minut nie będzie z ciebie co zbierać!
– Dobrze więc, Enrique – powiedział Carlos, zwrócony twarzą do wyłożonych boazerią ścian zakrystii. – Moja wiadomość będzie przeraźliwie jasna i wstrząśnie murami Kremla. Carlos nie tylko zabił na rosyjskiej ziemi nędznego uzurpatora, Jasona Bourne'a, ale da także nauczkę wszystkim tym z Komitetu, którzy popełnili olbrzymi błąd, rezygnując z wykorzystania jego nadzwyczajnych zdolności!
Enrique parsknął szyderczym śmiechem.
– Doprawdy, mój drogi – powiedział tonem, jakim przemawia się do niezbyt rozgarniętego dziecka. – Czy ty zawsze będziesz taki melodramatyczny, Ramirez? A w jaki sposób zamierzasz przekazać tę nadzwyczaj wstrząsającą wiadomość?
– Bardzo prosto – odparł Szakal, odwracając się nagle. W prawej ręce trzymał pistolet z przymocowanym do lufy tłumikiem. – Ale najpierw musimy zamienić się miejscami.
Читать дальше