Znalazł rower przypięty łańcuchem do starej żelaznej latarni. Ukrył się kilka metrów dalej w zagłębieniu muru i dotknął spowijającego mu kark bandaża; był przesiąknięty krwią, ale na szczęście pękł najwyżej jeden szew. Oprócz tego bolały go potwornie nogi… Nie, bolały to nie było dobre słowo. Nie przyzwyczajone do takiego wysiłku mięśnie protestowały potwornymi skurczami.
Spokojny jogging nie był odpowiednim przygotowaniem do gwałtownych przyśpieszeń, uników i skoków. Bourne oparł się o mur, dysząc ciężko. Nie spuszczał wzroku z roweru, usiłując odegnać od siebie myśl, która jednak powracała z okrutnym uporem: jeszcze kilka lat temu nie zwróciłby uwagi na ból w nogach z tego prostego powodu, że nic by go nie bolało.
Ciszę uliczki zakłócił szczęk zdejmowanego skobla, a zaraz potem skrzypienie ciężkich drzwi; Jason przywarł plecami do ściany, wyszarpnął zza paska pistolet i obserwował, jak zakonnica podchodzi szybkim krokiem do latarni. Nachyliła się nad spinającą łańcuch kłódką, nie mogąc w przyćmionym świetle trafić kluczem do dziurki. Bourne opuścił swoją kryjówkę i zakradł się bezszelestnie od tyłu.
– Spóźni się siostra na pierwszą mszę – powiedział.
Kobieta odwróciła się raptownie, wypuszczając klucz z dłoni. Sięgnęła błyskawicznie między fałdy habitu, ale Jason jednym skokiem znalazł się tuż przy niej, unieruchomił jej ramię w żelaznym uchwycie, a drugą ręką zsunął z jej głowy biały czepek. W chwili gdy w słabym blasku wstającego dnia zobaczył twarz kobiety, aż zatkało go ze zdumienia.
– Mój Boże…! – wyszeptał wreszcie z najwyższym trudem. – To ty!
Znam cię! – syknął Bourne. – Paryż, trzynaście lat temu… Nazywasz się Lavier, Jacqueline Lavier. Byłaś właścicielką jednego z tych butików… Les Classiques… St. Honore… Punkt kontaktowy Carlosa w Faubourgu! Znalazłem cię potem w konfesjonale w Neuilly- sur- Seine. Myślałem, że nie żyjesz! – Już niemłoda twarz kobiety wykrzywiła się w rozpaczliwym grymasie. Spróbowała uwolnić się z jego uścisku, ale Jason szarpnął ją w bok i przyparł do ściany, naciskając na gardło lewym przedramieniem. – A więc jednak żyłaś! Byłaś częścią pułapki, która rozsypała się w Luwrze! Pójdziesz ze mną. Boże, wtedy zginęło tylu ludzi, a ja nawet nie mogłem nikomu powiedzieć, jak do tego doszło i kto jest odpowiedzialny… Jeśli w moim kraju zabijesz glinę, nigdy ci tego nie darują, a jeżeli kilku gliniarzy, to będą cię szukać tak długo, aż znajdą. Jestem pewien, że pamiętają o Luwrze i tych, co tam zostali!
– Myli się pan! – wychrypiała rozpaczliwie kobieta, wpatrując się w niego wybałuszonymi z przerażenia zielonymi oczami. – Bierze mnie pan za kogoś innego…
– Jesteś Lavier! Królowa Faubourga, główny łącznik z kobietą Szakala, żoną generała! Nie próbuj mi wmówić, że się mylę… Szedłem za wami do Neuilly, do tego kościoła, gdzie wiecznie biją dzwony i kręci się mnóstwo księży… Wśród nich był Carlos! Zaraz potem jego dziwka wyszła z kościoła, a ty zostałaś. Bardzo się śpieszyła, więc wbiegłem do środka i zapytałem o ciebie jakiegoś starego księdza, jeżeli to był ksiądz, a on powiedział mi, że jesteś w drugim konfesjonale z lewej strony. Podszedłem tam, odsunąłem kotarę i zobaczyłem cię… martwą. Wszystko działo się tak szybko, myślałem, że właśnie cię zabił i że jest gdzieś w pobliżu, w zasięgu mojej ręki… albo ja w zasięgu jego. Zacząłem biegać dookoła jak wariat i wreszcie go zobaczyłem! Był na ulicy, w sutannie. Wiedziałem, że to on, bo na mój widok rzucił się do ucieczki. Zgubiłem go, ale miałem jeszcze w zanadrzu jedną kartę: ciebie. Zacząłem rozpowiadać na lewo i prawo, że nie żyjesz… Właśnie tego się po mnie spodziewaliście, prawda? Właśnie tego?…
– Powtarzam panu, że pan się myli! – Kobieta zrezygnowała z bezowocnej szarpaniny. Stała teraz bez najmniejszego ruchu, jakby sądziła, że dzięki temu będzie mogła mówić. – Wysłucha mnie pan? – zapytała z trudem. Ramię Jasona w dalszym ciągu uciskało jej gardło.
– Na pewno nie teraz – odparł Bourne. – Pójdziemy razem, ty lekko słaniając się na nogach. Litościwy przechodzień pomaga siostrzyczce, która nie wiedzieć czemu o mało nie zemdlała. Każdemu może się zdarzyć, szczególnie w tym wieku, prawda?
– Poczekaj!
– Za późno.
– Musimy porozmawiać!
– Porozmawiamy.
Bourne zwolnił ucisk na gardło kobiety, tylko po to jednak, żeby uderzyć obiema rękami w mięśnie u nasady jej karku. Zachwiała się, ale zanim zdążyła upaść na ziemię, chwycił ją pod ramiona i troskliwie podtrzymując częściowo wyniósł, a częściowo wyciągnął z uliczki. Natychmiast zwróciło na nich uwagę kilka osób, wśród nich uprawiający jogging młody chłopak w szortach.
– Od dwóch dni prawie wcale nie spała, bo opiekowała się moją chorą żoną i dziećmi! – powiedział błagalnym tonem kameleon. – Czy ktoś może sprowadzić taksówkę? Muszę zawieźć ją do klasztoru w IX dzielnicy.
– Ja to zrobię! – zawołał z entuzjazmem młody biegacz. – Przy rue de Sevres jest całodobowy postój. To zajmie tylko chwilę, bo jestem bardzo szybki!
– Z nieba mi pan spadł, monsieur – odparł Jason, ukrywając niechęć, jaką natychmiast poczuł do zbyt gorliwego i zbyt młodego lekkoatlety.
Po sześciu minutach nadjechała taksówka, a w niej szybkonogi samarytanin.
– Powiedziałem kierowcy, że ma pan pieniądze – oznajmił, wysiadając z samochodu.
– Oczywiście. Pięknie panu dziękuję.
– Niech pan powie siostrze, że ja to zrobiłem – poprosił chłopak, pomagając Bourne'owi ułożyć nieprzytomną kobietą na tylnym siedzeniu. – Ja też kiedyś będę potrzebował opieki.
– Przypuszczam, że to nie nastąpi zbyt szybko – zauważył Jason, usiłując odpowiedzieć uśmiechem na szeroki uśmiech biegacza.
– Mam nadzieję! Reprezentuję moją firmę w maratonie. – Przerośnięty dzieciak zaczął przebierać nogami w miejscu, żeby nie stracić ani minuty treningu.
– Jeszcze raz dziękuję. Mam nadzieję, że pan wygra.
– Niech pan poprosi siostrę, żeby się za mnie modliła! – wykrzyknął infantylny maratończyk i popędził przed siebie.
– Lasek Buloński – rzucił Bourne kierowcy, zatrzaskując drzwi samochodu.
– Lasek? Ten kicający baran krzyczał, że mamy jechać do szpitala.
– A co miałem mu powiedzieć? Siostrzyczka wypiła trochę za dużo wina i to wszystko…
Kierowca skinął ze zrozumieniem głową.
– Słusznie, niech się przewietrzy. Mam kuzynkę w klasztorze w Lyonie. Jak przyjeżdża na tydzień do rodziny, tankuje tyle, że przelewa jej się nosem. Szczerze mówiąc, wcale jej się nie dziwię.
Kiedy na ławkę stojącą przy szutrowej ścieżce w Lasku padły pierwsze ciepłe promienie wschodzącego słońca, kobieta w habicie poruszyła się, a w chwilę potem potrząsnęła głową.
– Jak się siostra czuje? – zapytał Jason siedzący tuż obok swego więźnia.
– Tak jakbym zderzyła się z czołgiem – odparła, wciągając głęboko w płuca powietrze.
– Przypuszczam, że wie pani o tych sprawach znacznie więcej niż o działalności charytatywnej?
Kobieta skinęła głową.
– Owszem.
– Nie ma sensu szukać broni – poinformował ją Bourne. – Wyjąłem pistolet zza tego kosztownego pasa, który ma pani pod habitem.
– Cieszę się, że poznał się pan na jego wartości. O tym także musimy porozmawiać… Rozumiem, że skoro nie jesteśmy na posterunku policji, uznał pan za stosowne mnie wysłuchać?
Читать дальше