– Mówiłem ci, Zino – odparł ponuro. – Z tych spraw się nie żartuje. Usiadła i na kolanach podeszła bliżej. Jej piersi zakołysały się zmysłowo w złotawym świetle lampki.
– Mówię zupełnie poważnie. Jeśli chcesz kochać się ze mną na łożu boleści, czyż śmiałabym ci się sprzeciwić?
Długo patrzył na nią bez słowa. Nie przyszło mu nawet do głowy, że może z niego szydzić.
– Czy ty nic nie rozumiesz? – Zrobił krok w jej stronę. – Obraliśmy drogę. Jest nią Tariquat, duchowa droga do Allaha.
– Nie rozpraszaj mnie, Hasanie. Wciąż myślę o twojej broni. – Chwyciła go za szatę i przyciągnęła bliżej. Jej druga ręka delikatnie musnęła bandaż na udzie, w które go postrzelono. Musnęła i powędrowała wyżej.
Kochali się dziko i gwałtownie, jakby walczyli ze sobą. Wynikało to zarówno z potrzeby fizycznej, jak i z tego, że wzajemnie pragnęli sprawić sobie ból. Sądząc po tych zapasach, głośnych jękach i uwieńczonych zaspokojeniem ruchach, miłość nie odgrywała w tym akcie żadnej roli. Arsienow wolałby kochać się na łożu zasłanym szkłem, tak jak zażartowała Zina, dlatego gdy go objęła, szarpnął się do góry, a wtedy ona przytrzymała go i rozorała mu paznokciami plecy. Był tak gwałtowny, że ją ugryzł, więc odsłoniwszy zęby, ona ugryzła jego, w potężnie umięśnione ramię, w rękę i pierś. Dopiero gdy dotarli do granicy bólu i rozkoszy, Arsienow wyrwał się z tego dziwnego, przypominającego halucynację stanu.
Uważał, że za to, co zrobił Chalidowi Muratowi, swemu towarzyszowi i przyjacielowi, powinna spotkać go kara. To nic, że zrobił to po to, by jego naród mógł przetrwać i rozkwitnąć. Ileż razy powtarzał sobie, że Chalida Murata trzeba było poświęcić na ołtarzu przyszłości Czeczenii? Mimo to, niczym grzesznika i wyrzutka, dręczyły go wątpliwości i strach, odczuwał też silną potrzebę kary. A teraz, w chwili półśmierci, jakim jest fizyczne spełnienie, pomyślał: Czyż nie jest tak ze wszystkimi prorokami? Czyż te tortury nie są kolejnym dowodem, że obrana przeze mnie droga jest słuszna?
Zina leżała w jego ramionach. Była daleko, bardzo daleko, lecz jej głowę też wypełniały myśli proroków. Konkretnie rzecz biorąc, jednego proroka. Ten współczesny prorok zdominował jej duszę, odkąd wciągnęła Hasana do łóżka. Była wściekła, że Hasan nie potrafi rozkoszować się otaczającym ich luksusem, dlatego nie o nim myślała, kiedy ją obejmował, a gdy w nią wszedł, wyobraziła sobie, że wszedł w nią Stiepan Spalko, za którym wodziła oczami. A gdy w momencie spełnienia zagryzła) wargi, zagryzła je nie z rozkoszy, jak myślał Hasan, tylko ze strachu, że może wykrzyczeć jego imię. Bardzo chciała to zrobić, choćby tylko po to, żeby dopiec do żywego Hasanowi, który – nie miała co do tego żadnych wątpliwości – bardzo ją kochał. Miłość ta była niema, nieświadoma i infantylna jak niemowlę wyciągające rączki do matczynej piersi. On szukał w niej ciepła, schronienia i szybkiego powrotu do łona. Na myśl o takiej miłości cierpła jej skóra.
Tymczasem ona pragnęła…
Hasan poruszył się, westchnął i myśli pierzchły. Sądziła, że zasnął, tymczasem on nie spał albo coś go obudziło. Musiała zaspokoić jego zachcianki, nie miała czasu na myślenie. Poczuła jego męski zapach, który ogarnął ją jak mgła przed świtaniem. Oddychał trochę szybciej.
– Myślałem, co to znaczy być prorokiem – szepnął. – I czy pewnego dnia mój lud tak mnie nazwie.
Zina nie odpowiedziała, wiedząc, że Hasan chce, by milczała i tylko go wysłuchała. Znowu musiał utwierdzić się w przekonaniu, że wybrał dobrą drogę – była to jego słabość, o której nikt nie wiedział i którą znała jedynie ona. Zastanawiała się, czy nie podejrzewał go o nią przebiegły Murat. I była niemal pewna, że wyczuwają Spalko.
– Koran mówi, że każdy prorok jest ucieleśnieniem boskiej cechy – mówił Arsienow. – Mojżesz jest objawieniem najwyższego aspektu rzeczywistości, ponieważ rozmawiał z Bogiem bez pośrednika. W Koranie Pan mówi do niego tak: "Nie obawiaj się! Ty będziesz tym, który weźmie górę!" Jezus jest objawieniem proroctwa jako takiego. Jako małe dziecko
zawołał: "Bóg dał mi Księgę i wyniósł mnie między proroki". Ale Mahomet jest duchowym wcieleniem i objawieniem wszystkich imion Bożych. Sam powiedział: "Najpierw Pan stworzył moje światło. Byłem prorokiem, kiedy Adam wędrował jeszcze między wodą i ziemią".
Zina odliczyła kilka uderzeń serca, żeby się upewnić, czy skończył perorować. Potem, z ręką na jego powoli podnoszącej się i opadającej piersi, zadała mu pytanie, na które czekał:
– A jaka jest twoja boska cecha, mój proroku?
Arsienow odwrócił głowę. Twarz Ziny tonęła w cieniu, lecz w blasku stojącej na stoliku lampki zobaczył świetlisty zarys jej policzka, długą malarską kreskę, i wówczas przyszła mu do głowy myśl, którą zawsze od siebie odpędzał. Nie wiedział, co zrobiłby bez jej siły i żywotności. Jej łono było dla niego symbolem nieśmiertelności, świętym miejscem, które zrodzi jego synów, dając początek wiecznemu rodowi. Jednak zdawał sobie sprawę, że bez pomocy Spalki marzenie to nigdy się nie spełni.
– Zino, gdybyś tylko wiedziała, co Spalko dla nas zrobi, kim pomoże nam się stać.
Położyła mu głowę na ramieniu.
– Powiedz.
W kącikach jego ust błądził lekki cień uśmiechu. Popełniłbym błąd. Dlaczego?
Dlatego że nie chcę cię uprzedzać. Musisz sama zobaczyć zniszczenic, jakiego dokona ta broń.
Patrząc mu w oczy, poczuła, że przeszywa ją potężny dreszcz sięgający samego serca, gdzie rzadko śmiała zajrzeć. Może przeczuwała już następstwa straszliwego kataklizmu, jaki miał rozpętać się w Nairobi za j trzy dni. Lecz umiejętność jasnowidzenia, którą Bóg obdarza czasem kochanków, podszepnęła jej, że Hasana najbardziej ciekawi strach, jaki ten rodzaj śmierci wywoła. Było oczywiste, że właśnie strachem zamierza władać. Lękiem przed mieczem sprawiedliwości, dzięki któremu Czeczeni odzyskają wszystko to, co stracili przez stulecia krzywd, wysiedleń i rozlewu krwi.
Strach znała już od dzieciństwa. Jej ojciec, osłabiony i umierający z rozpaczy szalejącej w Czeczenii niczym zaraza, który jak na prawdziwego mężczyznę przystało utrzymywał kiedyś całą rodzinę, ze strachu nie wychodził teraz nawet na ulicę, obawiając się, że dopadną go Rosjanie. Jej matka, kiedyś piękna i młoda, w ostatnich latach życia wyglądała jak stara wiedźma o zapadniętych policzkach, przerzedzonych włosach, złym wzroku i szwankującej pamięci. Gdy po całym dniu grzebania w śmietnikach wracała do domu, musiała iść trzy kilometry do najbliższej studni, stać przez parę godzin w kolejce, a potem dźwigać pełne wiadro z powrotem i wnosić je na piąte piętro do ich brudnego pokoiku.
Ta woda! Nawet teraz Zina budziła się czasem, dławiąc się od obrzydliwego smaku terpentyny w ustach.
Pewnego wieczoru matka usiadła i już nie wstała. Miała wówczas dwadzieścia osiem lat, ale wyglądała dwa razy starzej. Od dymu z podsycanych ropą pożarów płuca miała pełne sadzy. Gdy młodszy brat Ziny poskarżył się na pragnienie, staruszka podniosła głowę i powiedziała:
– Nie mogę wstać. Nie mogę wyjść, nawet po wodę. Nie daję już rady…
Zina przewróciła się na bok i zgasiła lampkę. Okno wypełnił niewidoczny dotąd księżyc. Na wąskiej talii, tuż pod szczytem krągłej piersi, gdzie spoczywała ręka Hasana, wykwitła mała plama zimnego światła. Za brzegami plamy był tylko czarny mrok.
Читать дальше