Timmy zastukał delikatnie w drzwi łazienki. Jeśli mama nie odpowie, będzie musiał powiedzieć pani Calloway, że mama nie może podejść w obecnej chwili. Jednak drzwi otworzyły się. Serce chłopca zamarło ze strachu. No cóż, nie da się uniknąć ostrej reprymendy. Nic przyjemnego.
– Telefon dzwonił? – Ładnie pachniała.
– Pani Calloway.
– Kto?
– Pani Calloway, mama Chada.
Popatrzyła na niego z ukosa i unosząc brwi, czekała na dalsze wyjaśnienia.
– Nie wiem, czego chce. – Wzruszył ramionami i poszedł za nią do telefonu, chociaż wciąż chciało mu się sikać, i to bardzo.
– Christine Hamilton. Tak, oczywiście. – Odwróciła się do syna. – Calloway?
– To mama Chada – szepnął. Nigdy nie słuchała, co mówił.
– Tak, wiem, jest pani matką Chada.
Nie wiedział, co pani Calloway miała do powiedzenia. Mama jak zwykle chodziła ze słuchawką przy uchu i kiwała głową, choć rozmówczyni jej nie widziała. Odpowiadała bardzo lakonicznie. Jakieś „Uhm” i „Tak, pewnie”.
Potem nagle zatrzymała się i ścisnęła słuchawkę.
Stało się. Będzie musiał coś wykombinować. Moment. Nie musi wymyślać żadnej historyjki. Chad naprawdę go zaatakował. Dokładniej mówiąc, stłukł go. I to bez żadnego powodu, poza tym, że to lubił.
– Dziękuję za telefon, pani Calloway.
Mama odłożyła słuchawkę i popatrzyła przez okno. Nie mógł zgadnąć, czy jest zła. Nie pozwoli, żeby kazała mu rzucić futbol. Był gotowy bronić się do ostatka, kiedy odwróciła się do niego.
– Timmy, zaginął jeden z twoich kolegów.
– Co?
– Matthew Tanner nie wrócił wczoraj do domu po meczu.
A więc nie chodzi o Chada?
– Rodzice chłopców z drużyny spotykają się dzisiaj w domu Tannerów, żeby pomóc.
– Czy Matthew ma kłopoty? Dlaczego nie wrócił do domu? – Miał nadzieję, że nie usłyszała ulgi w jego głosie. Jednak się mylił.
– To poważna sprawa, Timmy. Pamiętasz może moje artykuły o tym chłopcu, Dannym Alverezie?
Przytaknął. Jak mógłby zapomnieć? Poprzedniego dnia z samego rana posłała go, żeby dokupił pięć egzemplarzy gazety, chociaż mogła sobie przynieść z pracy, ile tylko chciała.
– Cóż, nie chcę cię straszyć, bo nic jeszcze nie wiadomo, ale człowiek, który porwał Danny’ego, mógł teraz porwać Matthew.
Mama wyglądała na zdenerwowaną. Kiedy się martwiła, pokazywały się bruzdy wokół jej ust.
– Idź do łazienki, a potem zawiozę cię do szkoły. Nie chcę, żebyś dzisiaj szedł sam.
– Dobra. – Pognał do łazienki. Biedny Matthew, pomyślał. Jaka szkoda, że nie porwali Chada.
Christine z całej mocy ukrywała podniecenie. Wprost nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Kiedy Timmy był w łazience, zatelefonowała do Taylora Corby’ego, swojego nowego szefa, głównego redaktora informacji. Jej współpracownicy z działu „Życie codzienne” nazywali go informacyjnym maniakiem. Corby nosił szkła w fantazyjnych czerwonych oprawach, uznawał tylko czarne spodnie i białe oksfordzkie koszule, które ozdabiał rozmaitymi krawatami z kolekcji Looney Tunes. Co gorsza, nawet zimą jeździł na rowerze, i to nie dlatego, że nie stać go było na samochód. Po prostu to lubił.
Kiedy poinformowała go tego ranka o Matthew Tannerze, Corby wysłuchał jej w milczeniu.
– Christine, wiesz, co to znaczy?
Nietrudno było zgadnąć, czemu ze wszystkich mediów wybrał właśnie prasę. Miał monotonny głos, który zawsze brzmiał jednakowo. Niezależnie od tego, co mówił, jakimi słowami się posługiwał, nie sposób było się zorientować, czy jest rozemocjonowany, znudzony, czy po prostu obojętny.
– Jeśli napiszesz coś do wieczornego wydania, prześcigniemy inne media o trzy dni.
– Muszę przekonać panią Tanner, żeby zgodziła się na wywiad.
– Wywiad czy coś innego, masz świetny materiał. Tylko żebyś mogła udowodnić fakty.
– Oczywiście.
Christine patrzyła na swojego syna, który, jak przypuszczała, martwił się o kolegę. Nie sprzeciwiał się, kiedy powiedziała, że go odwiezie, i przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Nagle gwałtownie nacisnęła na hamulec. Sznur samochodów ciągnął się do samego rogu, rodzice parkowali przed szkołą, dzieciaki wysiadały. Chodnikami szły dzieci z rodzicami. Na każdym skrzyżowaniu w zasięgu wzroku dorośli towarzyszyli swoim pociechom.
Gdy ktoś za nimi nacisnął klakson, Christine i Timmy podskoczyli. Christine ruszyła powoli, włączając się w sznur aut.
– Co się dzieje, mama? – Timmy odpiął pas.
– Rodzice odprowadzają dzieci do szkoły, żeby nic im się nie stało po drodze.
Niektórzy z rodziców byli naprawdę zdenerwowani. Trzymali ręce na plecach lub ramieniu dziecka, jakby ten dodatkowy kontakt wzmacniał ochronę.
– To przez Matthew?
– Nie wiadomo, co się stało z Matthew. Może uciekł z domu, bo się o coś obraził. Nie mów nic o nim.
To ona nie powinna była mu nic mówić. Kiedy opuścił ich Bruce, obiecała synowi, że nigdy go nie okłamie, nie musiała jednak mówić mu o Matthew. To był błąd, tym bardziej że niewiele osób o tym wiedziało. Obecna panika wybuchła po jej artykułach dotyczących Alvereza. Napomknęła w nich o Jeffreysie, co skłoniło rodziców do większej troski. Takiej samej panice ulegli, kiedy Jeffreys jeszcze grasował.
Christine zobaczyła Richarda Melzera z radia KRAP. Ubrany w trencz spieszył chodnikiem, niosąc teczkę i trzymając za rękę małą dziewczynkę o jasnych włosach, zapewne swoją córkę. Christine wiedziała, że musi jak najszybciej skontaktować się z Michelle Tanner. Jeszcze moment i wszyscy dowiedzą się o Matthew.
Sznur samochodów wlókł się przeraźliwie. Christine rozglądała się za wolnym miejscem, gdzie Timmy mógłby wysiąść.
– Mama?
– Timmy, szybciej się nie da.
– Mama, założę się, że Matthew nie uciekł z domu.
Zerknęła na synka, który przycupnąwszy na piętach, przyglądał się niecodziennej paradzie za oknem. Drobne rozsypane kosmyki sprawiały, że wydawał się jeszcze bledszy. Kiedy ten chłopczyk stał się taki dojrzały? Powinna być dumna, ale tego ranka zasmuciło ją to, że nie zdołała dłużej zachować jego dziecięcej niewinności.
Jaskrawe postaci z witraży spoglądały w dół ze swoich niebiańskich wysokości. Woń palącego się kadzidła i świec ogarnęła Maggie. Czemu za każdym razem, kiedy przekracza próg katolickiej świątyni, czuje się jak dwunastolatka? Zaraz przypomniało jej się, że ma na sobie czarną bieliznę. Zły kolor i za dużo koronki. Kolba broni dźgała ją w bok. Sięgnęła pod marynarkę i poprawiła pas. Czy wolno jej mieć broń w kościele? No jasne. Zaczyna być śmieszna.
Zerknęła przez ramię, jakby spodziewała się zobaczyć niesioną za nimi trumnę. Wciąż słyszała tamto klik-klak, miękki stukot butów o kamienną posadzkę, towarzyszący trumnie jej ojca. Kiedy podniosła wzrok, stwierdziła, że Morrelli jej się przygląda. Czeka na nią obok ołtarza.
– Wszystko w porządku?
Wyszedł od niej o piątej rano. Wziął w domu prysznic, ogolił się i przebrał. Kiedy dwie godziny później podjechał pod hotel, ledwo go poznała. Gładko zaczesał krótkie włosy. Twarz miał wygoloną. Biała szrama, teraz bardziej widoczna, dodawała mu surowego uroku. Pod dżinsową kurtką miał białą koszulę i czarny krawat, a do tego czyste błękitne dżinsy i kowbojskie buty. Wyglądał oficjalnie, mimo iż nie nosił brązowego munduru, czym różnił się od swoich pracowników. Pewnie taki miał styl.
Читать дальше