I nagle Maggie przestała się dziwić, że matka przylgnęła do religii Everetta, do jego wersji rzeczywistości. W końcu spędziła całe lata, oddając hołd przy ołtarzu BCD: Beam, Ceurvo i Daniels. Bywało i tak, że sprzedałaby duszę za butelkę Jacka Danielsa. Przestała pić, co nie znaczy, że jej dusza już nie jest na sprzedaż. Zamieniła tylko jeden wypaczony obraz rzeczywistości na drugi, jeden nałóg na inny.
Maggie rozumiała, jak bardzo było to pociągające dla jej matki, kobiety, której wizja świata opiera się na lekturze „National Enquirer” albo oglądaniu „Hard Copy”. Jak bardzo musi ją podgrzewać wiara, że ma wgląd w sprawy państwowe. Że jest szanowana i cieszy się zaufaniem człowieka z charyzmą i urokiem dobrego ojczulka, i że zna proste odpowiedzi na pytania, nad którymi tyle osób głowi się całe życie.
Maggie znała część z tych odpowiedzi, paranoicznych oszustw rozsiewanych przez ludzi pokroju wielebnego Everetta. W nienawiści tkwi wielka siła, a jedna z najłatwiejszych dróg do manipulowania ludźmi wiedzie przez ich zastraszanie. Dlaczego zlekceważyła uwagi matki na temat chemikaliów w wodzie, ukrytych rządowych kamer w sekretarkach automatycznych, a także ten atak histerii, do którego doszło kilka tygodni temu, kiedy Maggie zadzwoniła do niej z komórki?
– Oni wiedzą, jak podsłuchiwać takie rozmowy! – krzyczała wówczas Kathleen.
Dlaczego już dawno nie dostrzegła niebezpieczeństwa? A może je widziała, lecz z tego wielkiego zadowolenia, że nie musi już zbierać do kupy roztrzaskanych kawałków, zrobiło jej się wszystko jedno i przestała zastanawiać się nad matką. Albo jeszcze inaczej: po prostu nie chciała nic wiedzieć…
Maggie czytała gdzieś, że alkohol intensyfikuje osobowość alkoholika, podkreślając i uwypuklając cechy, które dana osoba i tak posiada. Miało to sens w przypadku Kathleen. Alkohol wzmagał jej egoizm, jej głód uwagi. Ale jeśli to prawda, to popijanie Maggie jest swoistą ironią losu. Miała bowiem zwyczaj popijać co nieco, żeby zabić wewnętrzną pustkę i nie czuć się samotna. Jeśli alkohol tylko podkreśla jej cechy, to co się dziwić, że nic jej nie wychodzi.
„Jaka matka, taka córka”.
Maggie potrząsnęła głową, nie dopuszczając do siebie wspomnień.
„Mogłybyście być siostrami. Nigdy jeszcze nie pieprzyłem matki i córki”.
Te cholerne popękane ściany. Rozpadające się ściany.
Chwyciła puszkę pepsi i przełknęła ciepłą resztkę. Dlaczego nie pamięta głosu swojego ojca, za to czuje wciąż na twarzy oddech tego obcego mężczyzny? Przy niewielkim wysiłku potrafiła przywołać kwaśny zapach whisky i jego drapiący zarost, kiedy przyciskał jej drobne ciało do ściany i usiłował ją pocałować. Pamiętała jego ręce pieszczące jej nierozwinięte jeszcze piersi, jego śmiech i słowa: „Założę się, że będziesz miała takie duże cyce jak twoja mama”. Cały ten czas Kathleen stała z tyłu ze szklanką Jacka Danielsa, patrzyła i mówiła mu, żeby przestał, ale nie próbowała go powstrzymać.
Dlaczego mu nie przeszkodziła?
Jakimś cudem Maggie udało się uciec. Nie pamiętała nawet jak. Zaraz potem Kathleen zaczęła się upierać, żeby faceci zabierali ją do hotelu, i zostawała tam na całą noc. Czasami nie było jej w domu przez parę dni i cały ten czas Maggie była sama. Dobrze czuła się sama. Trochę się bała, ale mniej bolało. Wcześnie nauczyła się taktyki przetrwania. Samotność była po prostu ceną życia.
Zbliżając się do Richmondu, Maggie zaczęła uważniej wyglądać zjazdu do miasta. Starała się nie zwracać uwagi na zaciskający się żołądek i nudności. Była zła, że ją to nęka. Co się z nią dzieje, do jasnej cholery? Zarabia na życie ściganiem morderców, ogląda przerażające dzieła ich rąk i porusza się w świecie zła. Jaka więc trudność tkwi w jednej cholernej wizycie u własnej matki?
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI
Richmond, Wirginia
Kathleen O’Dell skończyła właśnie pakować ostatnią z porcelanowych figurek babci. Człowiek z Al i Frank, Antyki i Skarby z Drugiej Ręki miał je zabrać następnego dnia rano razem z innymi rzeczami. Nie mogła sobie uprzytomnić, czy ten mężczyzna nazywa się Al czy Frank, choć chwaląc jej drobiazgi, przedstawił się jako współwłaściciel sklepu.
Było jej smutno, że rozstaje się z tymi bibelotami, a ten smutek z kolei ją denerwował. Pamiętała swoją babkę, która pozwalała jej brać do ręki figurki, kiedy Kathleen była dzieckiem, pozwalała delikatnie obracać je w drobnych małych rączkach, dotykać i podziwiać.
Kilka figurek pojechało z babką do Irlandii, zapakowanych w starą walizkę wraz z pozostałymi rzeczami. Stanowiły część rodzinnego spadku i było coś nieprzyzwoitego w ich sprzedaży za coś tak pozbawionego znaczenia jak pieniądze. Ale wielebny Everett nieustannie przypominał im, że muszą uwolnić się od świata materialnego, jeśli chcą zyskać prawdziwą wolność. Że to grzech podziwiać martwe przedmioty, nawet jeśli mają wartość sentymentalną.
Co ważniejsze, Kathleen zdawała sobie sprawę, że nie da rady zabrać ze sobą wszystkich tych rzeczy, kiedy wyjadą do nowego raju w Kolorado. Poza tym nie będą jej tam potrzebne. Wielebny Everett obiecał, że wyposaży ich we wszystko, zaspokoi wszelkie potrzeby i życzenia. Miała tylko nadzieję, że oznacza to, iż będzie tam czyściej i bardziej luksusowo niż w obozie, w którym po prostu śmierdziało. W czasie ostatniej wycieczki do obozu widziała szczura biegnącego przy ścianie sali konferencyjnej. A ona nienawidziła szczurów.
Zostawiła pudełka i przeszła raz jeszcze przez pokoje, patrząc, czy nie zapomniała spakować czegoś, co obiecała sprzedać człowiekowi z Al i Frank, mężczyźnie, którego nazwiska zapomniała. Stwierdziła przy okazji, że będzie tęsknić za tym mieszkaniem, choć nie mieszkała w nim długo. Było to jedno z niewielu miejsc, o które dbała i w którym stworzyła sobie dom. Było jednym z niewielu miejsc, które nie przypominało jej o samotności i beznadziei. Choć w niektóre wieczory nie mogła się pozbyć wrażenia, że ściany się do niej zbliżają.
Mówiła sobie, że miło zamieszkać z nowymi przyjaciółmi, którzy będą na wyciągnięcie ręki, po drugiej stronie korytarza. Byle tylko Emily nie była tak blisko. Dobry Boże, te ciągłe narzekania Emily doprowadzą ją do szału, jeśli dzielić je będzie tylko szerokość korytarza. Byłoby miło mieć obok ludzi, z którymi można porozmawiać, a nie spędzać wieczory przed telewizorem, odpowiadając na pytania Regis Philbin za milion dolarów. Tak. Zmęczyła ją samotność, nie chciała się zestarzeć sama. A zatem jeśli ceną za to ma być kilka porcelanowych figurek przekazanych jej w spadku przez babkę, niech tak się stanie. Przecież te głupie przedmioty, choć takie ładne, nic dla niej nie zrobiły.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Kathleen przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem nie pomyliła dni. Czy to możliwe, żeby ten człowiek z Al i Frank miał przyjść teraz, a nie jutro? – myślała. Będzie musiała powiedzieć mu wobec tego, że zmieniła zdanie. Tak właśnie powie. Nie może jeszcze sprzedać figurek. Potrzebuje czasu, żeby się przyzwyczaić do tej myśli.
Otworzyła drzwi, gotowa powiedzieć właśnie tyle, i zobaczyła przed sobą córkę.
– Maggie? Skąd się tu wzięłaś, na Boga?
– Wybacz, mamo, że nie uprzedziłam cię telefonicznie.
– Czy coś się stało? Czy z Gregiem wszystko w porządku?
Zauważyła, że Maggie skrzywiła się. Nie powinna była tego mówić. Dlaczego zawsze czuje się w obecności córki tak, jakby powiedziała coś niewłaściwego?
Читать дальше