Spokój. Musi zachować spokój i pozwolić, żeby płyn wniknął w jego żyły. Niech zdziała te swoje cuda. Czuł już z wolna jego moc.
Nie potrzebował więcej fizycznej siły. Kobieta była drobna i lekka. W pobliżu wciąż rozlegały się krzyki i hałasy, nikt nie zwróci uwagi na szelest liści i trzask gałęzi.
Musi się jednak pospieszyć. Musi znaleźć bardziej odosobnione miejsce. Słońce wpadało już za budynki. Nie zostało mu wiele czasu, żeby wszystko przygotować, w tym i siebie. Tego wieczoru będzie inaczej. Czuł to. Tego wieczoru nastąpi wreszcie to, na co czekał. Po prostu to wiedział.
Zatrzymał się i odwrócił, patrząc na półnagie ciało kobiety, ciągnącej za sobą nogami liście i chrust. Uśmiechnął się, widząc, że jej odkryta pierś unosi się lekko w słabym oddechu, ledwie dostrzegalnym. To dobrze. Ona wciąż żyje. Zaczął dalej ciągnąć. Tak, był zupełnie pewny, że to się zdarzy tego wieczoru. Tego wieczoru nareszcie to zobaczy.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY
Maggie jechała z otwartymi oknami, mając nadzieję, że świeże powietrze powstrzyma podchodzący do gardła żołądek. Usiłowała znaleźć jakiś sens w tym wszystkim, czego dowiedziała się od Eve o wielebnym Josephie Everetcie. Musi być dobrze przygotowana do spotkania z matką. Musi uzbroić się we wszelkie możliwe informacje na wypadek, gdyby Kathleen stanęła w obronie tego człowieka. Zresztą Maggie z góry wiedziała, że matka będzie go bronić.
Odsuwała od siebie zatrważające obrazy, które wywołała Eve. Musi skupić się na faktach. Niestety, większą część z arsenału tych faktów stanowiły ogólne informacje biograficzne. W młodości wyrzucono Everetta z wojska. Honorowe zwolnienie, bez żadnych wyjaśnień. Jego nazwisko nie znajdowało się w policyjnych archiwach, pojawiło się tylko raz, przy oskarżeniu o gwałt, które zostało później wycofane przez samą pokrzywdzoną, studentkę dziennikarstwa. W wieku trzydziestu dziewięciu lat startował w wyborach do stanowego senatu Wirginii i przegrał. Trzy lata później stworzył Kościół Duchowej Wolności, organizację non profit, która pozwala mu gromadzić wolne od podatków darowizny. Everett odnalazł w końcu swoje powołanie, ale Maggie nie natknęła się nigdzie na informację, czy i gdzie został wyświęcony na kapłana.
W ciągu niespełna dziesięciu lat Kościół Duchowej Wolności zdobył ponad pięciuset wyznawców, z czego prawie dwustu mieszkało w obozie zbudowanym w Shenandoah Valley w Wirginii. O ironio, okolicę tę dzieliło ledwie kilka kilometrów od miejsca, gdzie przed około trzydziestu laty została zgwałcona studentka dziennikarstwa. Albo więc Everett faktycznie jest niewinny i nie ma nic do ukrycia, albo – Maggie nie mogła się oprzeć takiemu wrażeniu – jest przesądny i uważa, że piorun nie może uderzyć dwa razy w to samo miejsce.
Jeśli byłoby to prawdą, miałby dobry powód, by w to wierzyć. W ciągu minionych dziesięciu lat ani on, ani jego Kościół nie miał żadnych problemów z wymiarem sprawiedliwości, żadnych kontroli skarbowych, nie został też oskarżony o złamanie prawa o posiadaniu broni. Budował zgodnie z przepisami, nie naruszając niczyjej własności. Dopiero nielegalny magazyn broni w domu letniskowym w Massachusetts stał w jawnej sprzeczności z porządkiem prawnym, lecz jego związek z Kościołem Everetta może okazać się całkiem luźny, a w każdym razie niezwykle trudny do udowodnienia.
Tak więc wszystko układało się wielebnemu bezproblemowo. Udało mu się nawet zdobyć bliskich i wpływowych przyjaciół w Kongresie, dzięki którym za nieprzyzwoicie niską cenę zakupił rządową ziemię w Kolorado. Jeśli więc wiodło mu się tak dobrze, dlaczego zamierzał przenieść się do Kolorado?
Maggie nie była pewna, jaki rodzaj relacji wiąże jej matkę z Everettem i jego Kościołem, jednego była wszak pewna, a mianowicie tego, że ten człowiek może się okazać bombą zegarową, która czeka tylko na dobry moment, żeby wybuchnąć. Mając jedynie poszlaki, wiedziała, że wielebny jest w jakiś sposób powiązany ze śmiercią Ginny Brier i prawdopodobnie również tej utopionej kobiety w Karolinie Północnej. Obie zostały zamordowane w czasie, gdy w pobliżu akurat odbywało się spotkanie modlitewne Everetta. To za dużo na zbieg okoliczności. Bezdomna, której tożsamości nie znali, pozostawała wciąż zagadką.
Jesienny wiatr zawiewał chłodem, ale Maggie nie zamknęła okien. Oddychała głęboko, wypełniając płuca zapachem sosen i spalin na drodze I-95. Ta misja wymagała od niej wyjątkowej baczności, czujności wszystkich zmysłów i działania na najwyższych obrotach. Przebywanie z matką w jednym pokoju było już samo w sobie trudne, a co dopiero mówić o takiej konfrontacji. Zbyt wiele wspomnień. Za dużo zaszłości, o których Maggie wolała zapomnieć.
Po raz ostatni odwiedziła matkę w jej mieszkaniu ponad rok temu, wątpiła jednak, by Kathleen pamiętała tamtą wizytę. Jak mogła pamiętać? Prawie cały czas była kompletnie nieprzytomna, przebywała w innej rzeczywistości. Maggie zastanawiała się, jak uzasadni swój obecny przyjazd. Co ma zrobić? Tak po prostu wpaść i rzucić: „Cześć, mamo, właśnie tędy przejeżdżałam i pomyślałam, że wpadnę zobaczyć, co u ciebie? Aha, przy okazji, czy wiesz, że twój drogi wielebny Everett jest być może niebezpiecznym maniakiem?”. Nie, czuła, że w ten sposób niczego by nie osiągnęła.
Oddaliła na razie od siebie wiedzę zdobytą z raportów FBI i wiadomości usłyszane od Eve, natomiast przywoływała w pamięci wszystko, co w ciągu minionego roku matka powiedziała jej na temat wielebnego Josepha Everetta. Z zażenowaniem musiała przyznać, że niezbyt uważnie słuchała słów Kathleen. Na początku ucieszyła się po prostu, że ktoś się nią opiekuje. Od kilku miesięcy nie ponawiała prób samobójczych i Maggie miała nadzieję, że znalazła sobie jakiś mniej destrukcyjne hobby. Ucieszyła się też, że wreszcie zdobyła czyjąś uwagę, której tak bardzo jej brakowało, i to niekoniecznie przy okazji wycieczki na ostry dyżur.
Potem, kiedy odkryła, że matka przestała pić, Maggie zaczęła coś podejrzewać. To było zbyt doskonałe, żeby mogło być prawdą. Ta niespodziana trzeźwość zmieniła zwyczaje Kathleen, lecz nie zmieniła jej osobowości. Nadal pozostała zachłanną egoistką o wąskich horyzontach, tyle że teraz Maggie nie mogła zrzucić tego na alkohol.
Z kolei stwierdzenie, że matka nagle odnalazła Boga, w ogóle do Maggie nie przemawiało. Na palcach jednej ręki mogłaby policzyć przypadki, kiedy Kathleen zabierała ją do kościoła. Nie przypominała sobie też, by w ciągu jej całego dzieciństwa matka zrobiła lub powiedziała coś, co dałoby się choćby w luźny sposób odebrać jako akt religijny.
Matka wspominała o religii wyłącznie w pijanym widzie, często żartując, że jest częściowo katoliczką i że nie ma na to lekarstwa. Potem prychała i zanosiła się śmiechem, mówiąc każdemu, kto chciał jej słuchać, że być trochę katolikiem to tak samo jak być trochę w ciąży.
Dla Kathleen O’Dell katolicyzm był porównywalny z programem jakiejś partii, którą raz się popiera, a raz nie. Prowadziło to Maggie do wniosku, że Everett, wymachując jej matce Biblią przed nosem, po prostu traci czas. W ciągu ostatnich kilku miesięcy nie słyszała, żeby Kathleen zaczęła nagle czytać psalmy albo Pismo Święte. To nie było żadne cudowne nawrócenie. W każdym razie Maggie tego nie dostrzegała.
Widziała za to przed sobą kobietę impulsywną, łatwo się uzależniającą i łatwo wydającą sądy, która znalazła w końcu kogoś winnego, którego mogła oskarżyć o swój ciężki los i życiowego pecha. Wielebny Everett dostarczył jej wroga w postaci rządu Stanów Zjednoczonych, pozbawione twarzy ciało, czyli wyjątkowo łatwy cel. Będzie taki dopóty, dopóki Kathleen O’Dell potrafi sobie wmawiać, że jej córka nie ma z tym nic wspólnego.
Читать дальше