– Komendant Whitney czeka na panią, porucznik Dallas.
Drzwi otworzyły się przed nią. Eve weszła i skręciła w lewo, do gabinetu Whitneya.
– Pani porucznik.
– Witam, komendancie. Dziękuję, że zgodził się pan ze mną porozmawiać.
– Proszę, usiądź, Dallas.
– Nie, dziękuję. Nie zajmę panu wiele czasu. Właśnie zidentyfikowałam topielca przywiezionego do kostnicy. To Carter Johannsen. Jeden z moich szpicli.
Whitney, potężnie zbudowany mężczyzna o surowej twarzy i zmęczonych oczach, odchylił się na oparcie krzesła.
– Boomer? Swojego czasu przygotowywał bomby dla złodziei ulicznych. Urwało mu palec wskazujący prawej dłoni.
– Lewej, panie komendancie – poprawiła go Eve.
– A tak, lewej. – Whitney złożył ręce na biurku i spojrzał przenikliwym wzrokiem na Eve. Kiedyś ją zawiódł, popełnił błąd w sprawie, która dotyczyła jego osobiście. Był świadom, że Eve ciągle jeszcze nie potrafiła mu tego zapomnieć. Wciąż mógł liczyć na jej posłuszeństwo i szacunek, ale rodząca się między nimi przyjaźń prasnęła jak bańka mydlana.
– Domyślam się, że to zabójstwo.
– Nie dostałam jeszcze wyników sekcji, ale wygląda na to, że przed wrzuceniem do rzeki Boomer został pobity i uduszony. Chciałabym zająć się tą sprawą.
– Czy współpracowałaś z nim przy jakimś obecnie prowadzonym śledztwie?
– Nie, panie komendancie. Od czasu do czasu i przekazywał informacje wydziałowi nielegalnych substancji. Muszę się dowiedzieć, kto był z nim w kontakcie. Whitney skinął głową.
– Ile śledztw masz w tej chwili na głowie?
– Dam sobie radę.
– Czyli jesteś nadmiernie obciążona pracą. Podniósł dłoń, ale po chwili rozmyślił się i opuścił; ją z powrotem na biurko. – Dallas, ludzie pokroju Johannsena sami szukają guza. Obydwoje dobrze wiemy, że w taki upał liczba morderstw gwałtownie i wzrasta. Nie mogę pozwolić, by jeden z moich najlepszych detektywów tracił czas na tak trywialną sprawę.
Eve zacisnęła zęby.
– To był mój człowiek. Bez względu na to, czym się zajmował.
Jak zawsze lojalna. Whitney za to właśnie ją cenił.
– Przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny możesz uważać tę sprawę za priorytetową – powiedział. – W sumie daję ci trzy dni. Potem przekażę akta komuś niższemu rangą.
Na nic więcej Eve nie liczyła.
– Chciałabym, żeby w prowadzeniu śledztwa pomagała mi sierżant Peabody.
Whitney spojrzał na nią ponuro.
– Mam ci przydzielić asystentkę? Do takiej sprawy?
– Chcę Peabody – odparła Eve hardym tonem. – Doskonale radzi sobie w terenie i pragnie zostać detektywem. Myślę, że przyda jej się trochę doświadczenia.
– Dobrze, możesz ją sobie wziąć na trzy dni, ale jeśli pojawi się coś ważniejszego, odbiorę wam to śledztwo.
– Tak jest.
– Dallas – powiedział, kiedy odwróciła się i skierowała ku drzwiom. Na chwilę zapomniał, że jest jej przełożonym. – Eve… nie miałem jak dotąd okazji złożyć ci życzeń z okazji ślubu. Wszystkiego najlepszego.
W jej oczach błysnęło zaskoczenie. Po chwili jednak opanowała się i jej twarz przybrała kamienny wyraz.
– Dzięki.
– Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa.
– Ja też.
Nieco rozkojarzona, przeszła labiryntem korytarzy do swojego pokoiku. Musiała poprosić jeszcze kogoś o przysługę. By nikt jej nie podsłuchał, przed uruchomieniem telełącza zamknęła drzwi.
– Kapitan Ryan Feeney. Wydział Elektroniczny. Odetchnęła z ulgą, kiedy na ekranie pojawiła się znajoma, pomarszczona twarz.
– Wcześnie zaczynasz pracę, Feeney.
– Szlag by to, nawet nie miałem czasu zjeść śniadania – odparł posępnym tonem, żując słodką bułkę. – Awaria terminalu i od razu mnie wzywają, bo nikt inny nie może tego draństwa naprawić.
– Ciężko jest być niezastąpionym. Mógłbyś coś dla mnie sprawdzić, oczywiście nieoficjalnie?
– Nareszcie coś interesującego. Wal.
– Ktoś załatwił Boomera.
– Przykro mi to słyszeć. – Ugryzł kolejny kęs bułki. – Był śmieciem, ale zwykle spadał na cztery łapy. Kiedy to się stało?
– Nie jestem pewna; jego ciało zostało dziś rano wyłowione z East River. Wiem, że Boomer kontaktował się z kimś z wydziału nielegalnych substancji. Możesz to sprawdzić?
– Ciężka sprawa. Tego typu informacje z reguły [są utajnione.
– Możesz to zrobić czy nie?
– Mogę, jasne, że tak – odburknął. -Ale nikomu ii słowa, że ci pomogłem. Gliniarze nie lubią, jak n się grzebie w aktach.
– Wiem. Dzięki, Feeney. Boomer przed śmiercią i dostał niezły wycisk. Musiał wiedzieć coś tak waż-ego, że ktoś doszedł do wniosku, iż na wszelki wypadek trzeba się go pozbyć. Nie sądzę, aby miało to coś wspólnego z którąkolwiek z prowadzonych przeze mnie spraw.
– Skontaktuję się z tobą, kiedy będę coś wiedział.
Odchyliła się od ekranu i odetchnęła głęboko, próbując się odprężyć. Przed jej oczami pojawiła się zmasakrowana twarz Boomera. Został pobity rurką albo kijem, pomyślała. Ale pięści też zrobiły swoje. Eve wiedziała, co gołe, twarde kłykcie mogą zrobić z twarzą. Przekonała się o tym na własnej skórze.
Jej ojciec miał wielkie dłonie.
Zawsze próbowała udawać przed sobą, że tego nie pamięta. Ale nie mogła zapomnieć, co czuła, kiedy spadały na nią ciosy, jak każdy z nich wywoływał wstrząs, zanim pojawiał się ból.
Co było gorsze? Bicie czy gwałty? W jej pamięci jedno zlewało się z drugim.
Przed oczami Eve stanęła dziwnie wygięta ręka Boomera. Złamanie z przemieszczeniem, pomyślała. Jak przez mgłę przypomniał jej się suchy trzask łamanej kości, mdłości, które tłumiły ból, piskliwe wycie dobywające się z zakrytych wielką dłonią ust. Zimny pot na całym ciele i lęk, że te wielkie pięści uderzą znowu i będą bić dotąd, aż zabiją. Aż człowiek zacznie błagać Boga o śmierć. W ciszę wdarło się pukanie do drzwi. Podskoczyła i stłumiła okrzyk przerażenia. Przez szybę ujrzała stojącą na baczność Peabody w starannie wyprasowanym mundurze.
Eve otarła dłonią usta, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Pora wziąć się do roboty.
Budynek, w którym mieszkał Boomer, nie prezentował się aż tak źle, jak można się było spodziewać. Dawniej, przed zalegalizowaniem prostytucji, mieścił się tu tani motel dla gorzej sytuowanych dziwek. Dom miał cztery kondygnacje, ale nikt nie pomyślał o tym, by w środku zainstalować windę czy choćby ruchome schody. Znajdowała się tam jednak nędzna recepcja, a za biurkiem czuwał nie-przyjaźnie wyglądający android.
Sądząc z unoszącego się zapachu, wydział zdrowia niedawno przeprowadził tu deratyzację i dezynsekcję.
Android miał w prawym oku tik wywołany awarią procesora, ale lewe utkwił w odznace Eve.
– My przestrzegamy przepisów – oznajmił zza przydymionej szyby. – Mamy tu spokój.
– Johannsen. – Eve schowała odznakę. – Czy ktoś go ostatnio odwiedzał?
Android przewrócił swoim małym okiem.
– Jestem zaprogramowany do zbierania czynszu i utrzymywania porządku, a nie rejestrowania gości lokatorów.
– Mogę skonfiskować twoje dyski z pamięcią i sama je sobie obejrzeć.
Nie odpowiedział, ale rozległ się cichy szum towarzyszący uruchomieniu dysku.
– Johannsen, pokój 3C, wyszedł osiem godzin i dwadzieścia osiem minut temu. Był sam. Przez ostatnie dwa tygodnie nie miał żadnych gości.
– Z kimś rozmawiał?
Читать дальше