Nalał Mickowi drinka, po czym zlecił autokucharzowi przygotowaiiie małej czarnej kawy.
– Za złodziejską duszę. – Mick podniósł szklankę. – Może nie jest dziś dla ciebie najważniejsza, ale z pewnością od niej się zaczęło.
– To prawda. Co robiłeś przez cały dzień?
– To i owo. Zwiedzałem miasto. – Mick spacerował, rozglądając po gabinecie. Otworzył ciemne drzwi i aż zagwizdał na widok przestronnej łazienki. – Brakuje tylko nagiej kobitki. Pewnie nie zamówisz towarzystwa dla starego kumpla, co?
– Nigdy nie zajmowałem się handlem żywym towarem – powiedział Roarke, siadając z kawą za biurkiem. – Nawet ja nie zszedłem poniżej pewnego poziomu.
– Fakt. Oczywiście nigdy nie musiałeś płacić za upojną noc, to się zdarza większości śmiertelników. – Mick podszedł do biurka i nie czekając na zaproszenie, rozsiadł się wygodnie na krześle naprzeciwko przyjaciela.
Dopiero teraz w pełni to do niego dotarło. Zrozumiał, że dzielą ich nie tylko lata i miłe. Człowiek, który zarządzał tym imperium, w niczym nie przypominał małego chłopca, z którym kiedyś razem kradł.
Roarke miał wrażenie, że w glosie przyjaciela usłyszał rozgoryczenie.
– Nie mam żadnych krewnych, Mick. Naprawdę cieszę się, że odnalazłem starego druha.
Mick kiwnął głową.
– To dobrze. Wybacz, że posądziłem cię o coś wręcz przeciwnego. Jestem pod wrażeniem, ale prawdę mówiąc, nie zazdroszczę ci tego wszystkiego, czego się przez ten czas dorobiłeś.
– Umówmy się, że to był łut szczęścia. Jeśli rzeczywiście chcesz pozwiedzać, mogę ci zorganizować wycieczkę. Za chwilę mam spotkanie, ale potem mógłbym cię odwieźć do domu.
– Jasne, chętnie. Muszę ci powiedzieć, że wyglądasz na faceta, któremu dobrze by zrobiło kilka piw w pubie. Masz to wypisane na twarzy.
– Straciłem przyjaciela. Zamordowano go dziś po południu.
+ Przykro mi. To niebezpieczne miasto. I niebezpieczny świat. Może odwołaj to spotkanie, znajdziemy przytulny pub i pożegnamy wojego kumpla?
– Nie mogę, ale dzięki za troskę.
Mick kiwnął głową. Czuł, że Roarke nie ma nastroju do wspomnień, więc szybko osuszył szklankę.
– Wiesz co, jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie sobie zwiedzę to twoje królestwo. Potem muszę coś zalatwić. Spróbuję się wkręcić na pewną ważną kolację. Co ty na to?
– Nie ma sprawy.
– Więc chyba tak zrobię. Wrócę późno. Czy twoja ochrona nie będzie robić problemów?
– Summerset się tym zajmie.
– Ten człowiek to prawdziwy skarb. – Mick wstał. – Wstąpię po drodze do św. Patryka i zaświecę świeczkę za duszę twojego przyjaciela.
Eve siedziała w sali konferencyjnej i przyglądała się śmierci Jonaha Talbota. Oglądała i przysłuchiwała się każdemu szczegółowi. I jeszcze raz.
Atrakcyjny młody mężczyzna usiadł za biurkiem i w skupieniu wpatrywał się w monitor komputera. Czytał powieść, robił notatki, sprawnie posługując się klawiaturą. W tle z małych głośników sączyła się muzyka klasyczna.
Muzyka grała dość głośno. Nie usłyszał, że do domu dostał się morderca, który właśnie szedł korytarzem, a po chwili otworzył drzwi gabinetu.
Jeszcze raz obejrzała ten fragment. Patrzyła, jak Talbot zaczyna wyczuwać czyjąś obecność. Ciało instynktownie się napina, głowa szybko odwraca się w stronę drzwi. Otworzył szeroko oczy. Widziała w nich strach. Nie panikę, ale niepokój, zaskoczenie.
Twarz Yosta idealnie bez wyrazu. Oczy martwe jak u lalki. Z precyzją androida odstawia walizkę.
– Kim, u diabła, jesteś? Czego chcesz? – Talbot groźnym tonem domaga się odpowiedzi. Ludzie prawie zawsze pytają napastnika o nazwisko i powód, podczas gdy to pierwsze nie ma nąjmniejszego znaczenia, a drugie jest aż nazbyt oczywiste.
Yost nie odpowiada. po prostu rusza w stronę Talbota. Jak na mężczyznę tak okazałej postury porusza się zgrabnie i lekko. Jak gdyby przez całe życie pobierał lekcje tańca, zauważyła.
Talbot wstaje i szybko wychodzi zza biurka. Nie zamierza uciekać, ale walczyć. W tym momencie, przez ułamek sekundy, w martwych oczach pojawia się błysk. Zaczyna się przyjemna część pracy.
Pozwała, by Talbot uderzył pierwszy. Krew. Yost uśmiecha się kącikami ust i atakuje. Jęki, chrzęst łamanych kości, a w tle narastające dźwięki muzyki. Nie trwa to długo. Ciosy Yosta są zbyt skuteczne, by bawić się z ofiarą, by tracić na to więcej czasu, niż zaplanował. Podkłada się Talbotowi, który powala go na stół. Przez chwilę pozwała mu myśleć, że jeszcze może wygrać.
Wtedy Yost wsuwa rękę do kieszeni i wyjmuje strzykawkę. Igła wbija się tuż pod pachą Talbota.
Ciągle walczy. Przewraca oczami, ale nadal próbuje zadać ostateczny cios, którym powaliłby napastnika. Narkotyk mąci mu wzrok, paraliżuje mózg, spowalnia refleks, w końcu go zupełnie obezwładnia. Talbot traci przytomność.
Yost zaczyna bić. Powoli, metodycznie. Nie marnuje sił i energii. Nie wykonuje żadnych zbędnych ruchów. Porusza lekko ustami. Kiedy muzyka cichnie, okazuje się, że nuci.
Kończył masakrować głowę, więc wstaje i zaczyna kopać po żebrach. Odgłos jest wstrząsający.
– Nawet me dostał zadyszki – mruknęła Eye. – Był podniecony. Podobało mu się. Lubi swoją pracę.
Zostawia krwawiącego i obolałego Talbota na podłodze, a sam rozgiąda się po gabinecie. Dostrzega autokucharza, podchodzi i zamawia szklankę wody mineralnej. Spoglądnąwszy, która godzina, siada spokojnie i wypija wodę, znowu sprawdza czas, po czym wstaje i sięga do walizki. Wyjmuje z niej srebrną linkę, rozprostowuje w dłoniach i szarpie, by sprawdzić wytrzymałość.
Widząc jego uśmiech, Eve zrozumiała, dlaczego sprzedawca ze sklepu jubilerskiego tak się trząsł. Zaciska linkę wokół własnej szyi i krzyżuje końce, żeby się nie zsunęła. Widziała, jak jego twarz robi się czerwona z braku tienu.
Leżący na podłodze Talbot jęczy i zaczyna się wiercić.
Yost zdejmuje marynarkę, ostrożnie wiesza ją na krześle. Zdejmuje buty, potem skarpetki. Każdą wsuwa do buta. Następnie zrzuca spodnie. Układa w kanty, łączy nogawki i odkłada na bok.
Podchodzi do Talbota, zrywa z niego spodenki i kiwa z zadowoleniem głową. ściska go, jak gdyby sprawdzał reakcję mięśni.
Nie jest jeszcze w pełni podniecony. Jedną ręką delikatnie zaciska na swojej szyi linkę, drugą wykonuje kilka gwałtownych ruchów, doprowadzając się do wzwodu.
Klęka między nogami Talbota, pochyla się i poklepuje go lekko po policzku.
– Jesteś tam, Jonah? Chyba nie chcesz tego przespać? No, obudź się. Mam dla ciebie piękny prezent pożegnalny.
Talbot otwiera przekrwione oko, ale niczego nie widzi.
– Tak lepiej. Poznajesz ten kawałek? To 31 symfonia d-moli Mozarta. Allegro assai. Mój ulubiony fragment. Tak się cieszę, że możemy go razem posłuchać.
– Bierz, co chcesz – z trudem bełkocze Talbot. – Zabierz wszystko, co chcesz.
– Och, to bardzo miło z twojej strony. Taki miałem zamiar. Proszę bardzo, rusz się. – Chwyta Talbota za biodra i podnosi wielkimi rękami.
Gwałt jest powolny i brutalny. Eye zmusiła się, żeby znowu obejrzeć ten fragment, choć napawał ją odrazą, choć jej żołądek się buntował, a w gardle zamarł błagalny krzyk.
Patrzyła, widziała ten moment, kiedy się zatracił. Odrzucił w tył głowę, a na jego szyi błysnęła linka. Okrzyk zwycięstwa zagłuszył muzykę i jęk Talbota.
Jego ciałem wstrząsa orgazm. Twarz się rozpromienia, a w oczach pojawia się błysk rozkoszy. Trzęsie się, sapie, w końcu jedną ręką opiera się między łopatkami Talbota, a drugą sóbie pomaga. Po chwili dochodzi do siebie.
Читать дальше