Jaka szkoda, że cię tu nie ma, lady, Ciszo, pomyślał młody porucznik.
– Witajcie – powiedział głośno, dotykając dłonią piersi. – Porucznik John Irving z okrętu Jej Królewskiej Mości Terror .
Mężczyźni pochylili się ku sobie i mamrotali coś przez chwilę. Irving słyszał pojedyncze słowa: kabloona , cavaci miagortok, ale nie miał pojęcia, co mogłyby oznaczać.
Starszy mężczyzna z sakiewką i dziwnym pasem wskazał w końcu na Irvinga i rzekł głośno:
– Piifixaaq!
Pozostali mężczyźni pokręcili przecząco głowami. Irving miał nadzieję, że jeśli była to obelga, młodzi Eskimosi właśnie się z nią nie zgodzili.
– John Irving – powiedział, dotykając ponownie piersi.
– Sixam ieua ? – spytał mężczyzna stojący naprzeciw porucznika.
– Suingne!
Irving mógł tylko skinąć głową. Jeszcze raz przyłożył dłoń do piersi.
– Irving – powtórzył i wskazał na mężczyznę. Eskimos patrzył nań w milczeniu.
Zdesperowany porucznik wskazał na psa prowadzącego zaprzęg, który znów zaczął na niego szczekać i warczeć pomimo wysiłków starca, okładającego go kijem.
– Pies – powiedział Irving. – Pies.
Eskimos stojący najbliżej Irvinga roześmiał się głośno.
– Quimmiq – powiedział wyraźnie, także wskazując na psa. – Tunok.
– Eskimos pokręcił głową i ponownie zachichotał.
Choć Irving trząsł się z zimna, poczuł, że robi mu się raźniej na duszy. Wreszcie znalazł jakiś punkt zaczepienia. Pies, którego Eskimosi używali do ciągnięcia sań, nazywał się w ich języku qimmiq albo tunok, albo tak i tak. Wskazał na sanie.
– Sanie – oświadczył z mocą.
Dziesięcioro Eskimosów wpatrywało się weń w głuchym milczeniu. Młoda kobieta podniosła ręce do twarzy. Stara otworzyła szeroko usta, dzięki czemu Irving mógł się przekonać, że ma tylko jeden ząb.
– Sanie – powtórzył.
Sześciu mężczyzn popatrzyło po sobie. Wreszcie ten, który rozmawiał z nim już wcześniej, powiedział:
– Katnatik?
Irving pokiwał radośnie głową, choć nie miał pojęcia, czy rzeczywiście słowo katnatik to po eskimosku sanie; równie dobrze Eskimos mógł go właśnie zapytać, czy chce zostać zabity harpunem, czy włócznią. Mimo to młody porucznik uśmiechał się od ucha do ucha. Większość mężczyzn – prócz chłopca, starca, który wciąż zajęty był uspokajaniem psa, i Eskimosa z sakiewką na szyi – także uśmiechała się do niego.
– Czy ktoś z was mówi może po angielsku? – spytał Irving, uświadamiając sobie, że powinien był zadać to pytanie znacznie wcześniej.
Eskimosi znów odpowiedzieli mu jedynie zdumionymi spojrzeniami. Irving powtórzył podobne pytanie po francusku, a potem łamaną, okropną niemczyzną.
Eskimosi nadal tylko się uśmiechali lub krzywili z dezaprobatą.
Irving pochylił się i przykucnął, a stojąca obok niego szóstka mężczyzn zrobiła to samo. Nie usiedli na zamarzniętym żwirze ani na leżącym obok głazie. Po trzech latach spędzonych w arktycznym klimacie Irving doskonale to rozumiał. Nadal chciał poznać imię choćby jednego z nich.
– Irving – powiedział, jeszcze raz przykładając dłoń do piersi. Potem wskazał na kucającego obok mężczyznę.
– Inuk – odpowiedział Eskimos, dotykając piersi. Ściągnął zębami rękawicę i podniósł prawą rękę. Brakowało na niej dwóch najmniejszych palców. – Tikerqat – dodał, uśmiechając się ponownie.
– Miło mi pana poznać, panie Inuk – odrzekł Irving z powagą. – Albo panie Tikerqat. Naprawdę bardzo miło mi pana poznać. – Uznawszy, że jedynym skutecznym sposobem komunikacji z tym ludźmi jest język gestów, wskazał na północny zachód, skąd przyszedł. – Mam wielu przyjaciół – powiedział, jakby te słowa mogły zapewnić mu bezpieczeństwo w towarzystwie tych dzikusów. – Dwa duże statki. Dwa… statki.
Większość Eskimosów spojrzała we wskazanym przezeń kierunku. Inuk zmarszczył lekko brwi.
– Nanuq – rzekł cicho, potem jednak pokręcił głową, jakby poprawiając samego siebie. – Tornarssuk.
Na dźwięk tego słowa pozostali odwrócili wzrok albo pochylili głowy, jakby przejęci nabożną czcią lub strachem. Porucznik był jednak pewien, że nie chodziło im wcale o dwa okręty ani o grupę białych ludzi.
Irving oblizał zakrwawione wargi. Pomyślał, że lepiej będzie, jeśli na początek spróbuje z nimi pohandlować, zamiast wdawać się w bezowocną rozmowę. Poruszając się bardzo powoli, by nie przestraszyć któregoś z nich, sięgnął do swojej torby, by sprawdzić, czy nie ma w niej jakiegoś jedzenia lub błyskotki, którą mógłby im podarować.
Nic. Zjadł już swoją porcję solonej wieprzowiny i suchara, które miały mu wystarczyć na cały dzień. Może więc coś lśniącego i interesującego…
Miał tylko dwa postrzępione swetry, parę śmierdzących skarpetek i kawałek niepotrzebnej już szmaty, którą zabrał ze sobą na wypadek, gdyby musiał załatwić większą potrzebę na powietrzu. W tym momencie Irving gorzko pożałował, że dał swą piękną chińską chustkę lady Ciszy. Nie wiedział nawet, gdzie ta wiedźma się teraz podziewa – wyszła z Obozu Terror po dwóch dniach pobytu i od tamtej pory nikt jej nie widział. Był pewien, że dzikusom spodobałaby się jedwabna czerwono-zielona chustka.
Potem jego palce dotknęły mosiężnej krzywizny lunety.
Serce Irvinga podskoczyło na moment z radości, a potem ścisnęło się z bólu. Luneta była chyba najcenniejszym przedmiotem, jaki miał, ostatnią rzeczą, jaką podarował mu ukochany wuj, nim zmarł nagle na serce.
Uśmiechając się słabo do czekających cierpliwie Eskimosów, Irving powoli wyciągnął lunetę z torby. Widział, jak śniadolicy mężczyźni zaciskają mocniej dłonie na swych włóczniach i harpunach.
***
Dziesięć minut później cała grupa Eskimosów otaczała go ciasnym kołem, niczym uczniowie zgromadzeni wokół ukochanego nauczyciela. Każdy z nich, nawet podejrzliwy starszy mężczyzna z opaską na głowie, spoglądał po kolei w okular lunety. Dostąpiły tego zaszczytu nawet jedyne dwie kobiety w grupie – Irving pozwolił, by Inuk Tikerqat, jego nowy ambasador, podał mosiężny instrument rozchichotanym Eskimoskom. Starzec, który przytrzymał do tej pory sanie, także zajrzał do okularu i krzyknął ze zdumienia, podczas gdy obie kobiety nuciły jednostajnie:
aiyeiyaiya na
ye heyeyeyiyan eya qana
ai ye yi yat yana
Eskimosi spoglądali przez lunetę na siebie nawzajem, cofając się w przestrachu, a potem głośno śmiejąc, gdy w okularze ukazywała się ogromne twarze ich towarzyszy. Potem mężczyźni, którzy szybko nauczyli się wyostrzać obraz, oglądali przez chwilę odległe skały, chmury i poszarpane grzbiety wzgórz. Kiedy Irving pokazał im, że mogą odwrócić lunetę i w ten sposób pomniejszyć obraz, dolina znów wypełniła się okrzykami zdumienia i śmiechem.
Za pomocą języka gestów i ciała – gdy Inuk Tikerqat chciał mu oddać lunetę, wcisnął ją w jego ręce – dał im do zrozumienia, że to prezent.
Śmiech ucichł, a Eskimosi spojrzeli nań nagle z ogromną powagą. Przez moment Irving zastanawiał się, czy naruszył jakieś tabu, obraził ich w jakiś sposób, potem jednak zrozumiał, że postawił ich przed trudnym problemem związanym z etykietą; on dał im wspaniały prezent, a oni nie przynieśli nic w zamian.
Inuk Tikerqat naradzał się przez chwilę z pozostałymi mężczyznami, a potem odwrócił się ponownie do Irvinga i zaczął wykonywać jednoznaczne gesty, podnosząc rękę do ust i gładząc się po brzuchu.
Читать дальше