Coś w jej uśmiechu sprawiło, że umysł Quinn zaskoczył.
– Caleb jest pani…
– Prawnukiem. Można powiedzieć, że honorowym. Mój brat Franklin i jego żona, moja ukochana przyjaciółka Maybelle, zginęli w wypadku na krótko przed urodzeniem Jima, ojca Caleba. Johnnie i ja zostaliśmy przybranymi dziadkami wnuków mojego brata. Uwzględniłam ich wszystkich w tej długiej liście potomków, o której mówiłam wcześniej.
– W takim razie pochodzi pani z rodziny Hawkinsów.
– Tak, a jedna z naszych linii prowadzi wprost do założyciela rodu, Richarda Hawkinsa, a przez niego do Ann. – Przerwała na chwilę, jakby chciała dać Quinn czas na połapanie się w tym wszystkim. – Dobry chłopak z tego Caleba, ale o wiele za dużo dźwiga na swoich barkach.
– Z tego, co widziałam, bardzo dobrze sobie z tym radzi.
– To dobry chłopak – powtórzyła Estelle i wstała. – Wkrótce znowu porozmawiamy.
– Odprowadzę panią na dół.
– Nie rób sobie kłopotu. W pokoju służbowym czekają już na mnie ciasteczka i herbata. Jestem tutaj maskotką – w najmilszym znaczeniu tego słowa. Wspomnij Calebowi o naszej pogawędce i że chciałabym jeszcze z tobą pomówić. Nie spędzaj całego pięknego dnia z nosem w książkach. Uwielbiam je, ale życie czeka.
– Pani Abbott?
– Tak?
– Jak pani sądzi, kto zasiał te ziarna przy Kamieniu Pogan?
– Bogowie i demony. – Oczy Estelle były zmęczone, ale jasne. – Bogowie i demony, a przecież granica między nimi jest tak cienka, prawda?
Quinn została sama. Bogowie i demony. Wielki, gigantyczny krok od duchów i zjaw, czy na co tam człowiek natykał się w nocy. Ale czyż to nie pasowało do słów, które zapamiętała ze snu i sprawdziła dziś rano?
Bestia. Łacińskie słowo oznaczające potwora.
Beatus. Po łacinie „błogosławiony”.
Devotio – specjalny rodzaj poświęcenia, votum, rytuał wojenny, podczas którego przekazywano siebie lub wroga bogom podziemia i śmierci.
No dobrze, dobrze, pomyślała, skoro idziemy tym torem, to trzeba wezwać posiłki.
Wyjęła telefon. Usłyszała automatyczną sekretarkę i niecierpliwie poczekała na sygnał.
– Cyb, cześć, tu Q. Jestem w Hawkins Hollow, w Maryland. I, kurczę, złapałam coś dużego. Możesz przyjechać? Daj mi znać, jak możesz. I daj mi znać, jeśli nie możesz, żebym mogła cię przekonać do zmiany zdania.
Odłożyła telefon i na kilka minut pozostawiając stosik książek, które wybrała, pilnie sporządziła notatki z tego, co powiedziała Estelle Hawkins Abbott.
Cal miał wreszcie wolną chwilę, żeby „zdać kram ojcu” – jak to nazywał. Poranne i popołudniowe rozgrywki ligowe dobiegły końca, a na wieczór nie planowano żadnego przyjęcia, więc tory były prawie puste, jeśli nie liczyć kilku stałych bywalców ćwiczących na pierwszym.
W salonie gier aż wrzało, jak zwykle między ostatnim szkolnym dzwonkiem a porą kolacji, ale tam dowodził Cy Hudson, a Holly Lappins zajmowała się recepcją. Jake i Sara pilnowali grilla i fontanny, która miała zostać włączona za godzinę.
Wszystko i wszyscy byli na swoich miejscach, Cal mógł więc usiąść z ojcem przy barze i napić się kawy przed wyjściem i przekazaniem tacie kręgielni na wieczór.
Mogli też posiedzieć chwilę w ciszy. Ojciec Cala lubił ciszę. Nie, żeby miał coś przeciwko życiu towarzyskiemu, wydawał się lubić ludzi tak samo jak własne towarzystwo. Miał pamięć do imion i twarzy i mógł rozmawiać z każdym na każdy temat, nie wyłączając polityki i religii, nikogo przy tym nie obrażając, co – zdaniem Cala – stanowiło jeden z największych talentów ojca.
Jego piaskowoblond włosy – które co dwa tygodnie przycinał u miejscowego fryzjera – przez ostatnie lata pokryły się siwizną. W dni robocze rzadko rozstawał się z „mundurem” złożonym ze spodni khaki, adidasów i niebieskiej koszuli.
Niektórzy mogliby nazwać Jima Hawkinsa nudnym, ale Cal uważał, że jest niezawodny.
– Na razie mamy dobry miesiąc – powiedział ojciec ze swym śpiewnym akcentem. Pił słodką i słabą kawę i na rozkaz żony po szóstej nie brał kofeiny do ust. – Przez tą pogodę nigdy nie wiadomo, czy ludzie zakopią się w domach czy dostaną takiej klaustrofobii, że będą chcieli być gdziekolwiek byle nie wśród własnych czterech ścian.
– To był dobry pomysł, żeby zrobić w lutym tę promocję na trzecią grę.
– Czasami miewam dobre pomysły. – Zmarszczki wokół oczu Jima pogłębiły się w uśmiechu. – Ty też. Mama chciałaby, żebyś wpadł do nas któregoś dnia na kolację.
– Pewnie. Zadzwonię do niej.
– Jen wczoraj dzwoniła.
– Co u niej?
– Świetnie, nie omieszkała nas poinformować, że w San Diego jest teraz plus trzydzieści stopni. Rosie uczy się pisać, a maleństwu wyrzyna się drugi ząbek. Jen obiecała, że przyśle wam zdjęcia.
Cal usłyszał smutek w jego głosie.
– Powinniście pojechać tam z mamą.
– Może, może, za miesiąc lub dwa. W niedzielę jedziemy do Baltimore zobaczyć się z Marly i jej gromadką. Widziałem się dzisiaj z twoją prababcią. Powiedziała, że odbyła miłą pogawędkę z tą pisarką, która przyjechała do miasta.
– Babcia rozmawiała z Quinn?
– W bibliotece. Spodobała jej się ta dziewczyna. I ten pomysł na książkę.
– A tobie? Jim potrząsnął głową, patrząc jak Sara nalewa colę dwóm nastolatkom, którzy zrobili sobie przerwę w grze.
– Nie wiem, co o tym myśleć, Cal, taka jest prawda. Zadaję sobie pytanie, co dobrego z tego wyniknie, kiedy ktoś – w dodatku obcy – spisze to wszystko, żeby ludzie mogli czytać o naszych sprawach. Wmawiam sobie, że to Już się więcej nie powtórzy…
– Tato.
– Wiem, że to nieprawda. Przez chwilę Jim tylko słuchał głosów chłopców z drugiej strony baru, patrzył, jak żartują i dają sobie kuksańce. Znał tych chłopców. Znał ich rodziców. Gdyby życie toczyło się tak, jak powinno, pewnego dnia poznałby ich żony i dzieci.
Czy i on kiedyś tak nie żartował i nie poszturchiwał się je przyjaciółmi przy coli i frytkach? Czy jego dzieci nie biegały jak szalone po całej kręgielni? Teraz córki wyjechały i miały własne rodziny, a syn był dorosłym mężczyzną i siedział przed nim, przytłoczony problemami zbyt wielkimi, by je w ogóle zrozumieć.
– Musisz się przygotować na to, że się powtórzy – ciągnął Jim – tylko że większość z nas próbuje o tym nie myśleć, stara się zapomnieć. Wiem, ty nie. Ty wciąż pamiętasz, chociaż wolałbym, aby było inaczej. Skoro myślisz, że ta pisarka nam pomoże, to chyba popieram twój pomysł.
– Nie wiem, co myślę, jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.
– Podejmiesz właściwą decyzję. No dobrze, idę do Cy'a. Niedługo zaczną się schodzić wieczorni gracze i będą chcieli coś przegryźć przed kręglami.
Jim wstał i rozejrzał się dookoła. Słyszał echa swojego dzieciństwa i nawoływania swoich dzieci. Zobaczył swojego syna, zuchwałego młodością, siedzącego przy barze z dwoma chłopcami. Chłopcami, którzy – Jim wiedział – byli dla Cala jak bracia.
– Mamy tu dobre miejsce, Cal. Warto dla niego pracować. Warto walczyć, żeby dalej istniało.
Jim poklepał syna po ramieniu i odszedł.
Nie tylko kręgielnia, pomyślał Cal. Ojciec miał na myśli całe miasto. I Cal obawiał się, że tym razem ocalenie Hawkins Hollow będzie wymagało prawdziwej wojny.
Poszedł prosto do domu po śniegu topniejącym na chodnikach i jezdniach. Miał ochotę znaleźć Quinn i wyciągnąć z niej, o czym rozmawiała z jego prababcią. Lepiej poczekać, pomyślał jednak, pobrzękując kluczami. Wstrzyma się do jutra i wypyta ją delikatnie podczas wyprawy do Kamienia Pogan.
Читать дальше