Brad leżał na ziemi, chwytając ustami powietrze. Jego gardło zdawało się płonąć żywym ogniem, a krtań bolała przy każdym oddechu. Przez kilka sekund, dopóki nie zebrał myśli, nie był pewien, gdzie właściwie jest. Uniósł się na łokciach, próbując nieco ochłonąć. Milawe wciąż gdzieś tu był. Możliwe, że ranny, ale to czyniło go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Brad pomyślał o swoim synu i ogarnęło go przerażenie.
– Michael! – krzyknął, ale jego słaby, chrapliwy głos utonął w łoskocie piorunów. – Michael!
Czy naraził syna na jeszcze większe niebezpieczeństwo? Przyparł Milawe do muru. Ten człowiek był mordercą. Kto wie, może właśnie w tej chwili znęcał się nad Michaelem.
Oszalały ze strachu, Brad uklęknął, po czym zmusił się do wstania. Ruszył chwiejnym krokiem przed siebie, wykrzykując imię syna, ale jego wołania ginęły w skowycie wiatru. Zaczął wodzić palcami po roztrzaskanym oknie, nie zważając na potłuczone szkło. W końcu naparł rękami na framugę.
– Tato!
Brad uniósł głowę, zbity z tropu. Spodziewał się, że lada chwila wyrośnie przed nim Milawe, w którego wstąpiły nowe siły. Tymczasem zobaczył Michaela. Oczy Brada wypełniły się łzami.
– Chyba trzeba to otworzyć – powiedział chłopiec spokojnie. Wgramolił się na coś, przez chwilę majstrował przy zatrzasku, po czym spojrzał w dół z uśmiechem. – Już!
Deszcz zaczynał ustawać. Brad niepewnie spojrzał za plecy syna.
– Mikey, wszystko w porządku? Co się stało z tamtym człowiekiem?
– Tam leży – powiedział Michael, wskazując podłogę. – Ale go znokautowałeś, tato.
Znokautowałem go? – pomyślał Brad, zaskoczony. Czyżby środek zadziałał tak szybko? Popchnął framugę do góry.
– Uważaj na szkło, Mikey. I nie spuszczaj tego faceta z oczu!
Okno otworzyło się bez najmniejszego oporu. Brad zepchnął odłamki szkła z parapetu i wsunął się przez otwór do ciepłego, suchego pokoju. Obrócił się i zeskoczył na podłogę.
Milawe z zamkniętymi oczami leżał na plecach. Był nieprzytomny i oddychał głęboko. Brad podbiegł do Michaela i z ulgą porwał go w ramiona, dając upust ogromnej radości.
– Dzięki Bogu, dzięki Bogu! – powtarzał raz po raz, tuląc chłopca. -Tak się o ciebie martwiłem!
– Tato, przestań! Jesteś cały mokry!
Brad jeszcze raz go przytulił, pocałował w policzek i postawił na podłodze.
– Czy ten człowiek zrobił ci krzywdę, synku? Czy w ogóle ci coś zrobił?
– Nic mi nie jest. Kiedy tu przyjechaliśmy, dał mi do wypicia coś słodkiego. Zrobiłem się strasznie senny, ale to wszystko. – Spojrzał ojcu w twarz. -Strasznie jesteś podrapany. Boli cię?
Brad nawet nie poczuł, że się pokaleczył.
– Właściwie nie. – Ukucnął przed synem i czule pogładził go po twarzy. – Teraz powiem ci, co masz zrobić, Mikey. Wyjdziesz stąd frontowymi drzwiami – powiedział, wskazując je – i podejdziesz do okna. Powinna tam być strzelba i torba. Przynieś tutaj te rzeczy, dobrze?
– Strzelba?
– Stara wiatrówka. No, ruszaj. – Klepnął chłopca w siedzenie i Mikey wybiegł z domu. Brad odprowadził go spojrzeniem. Na myśl, że jego syn jest już bezpieczny, ogarniało go poczucie nieopisanej wręcz ulgi.
Rzuciwszy okiem na leżącego nieruchomo Milawe, Brad zaczął szukać papierowych serwetek. Kiedy je wreszcie znalazł, wytarł sobie twarz. Drobne ranki już prawie nie krwawiły. Rozejrzał się i zauważył, że jest tu jeszcze drugi pokój. Włączył światło i wszedł tam.
Pomieszczenie było wypełnione spreparowanymi szkieletami i wiszącymi na ścianach półkami z nierdzewnej stali. Na drugim końcu stał ogromny czarny żelazny kocioł z wrzącą wodą. Brad, zaskoczony, przez chwilę stał w bezruchu. Potem zamknął drzwi, odwrócił się i podszedł do nieprzytomnego mężczyzny.
Zakrwawiony nabój leżał na podłodze. Spełnił swoje zadanie: tłok był wciśnięty, a strzykawka opróżniona. Brad ukląkł przy Milawe i od razu zorientował się, czemu środek zadziałał tak szybko. Szczęśliwym trafem igła wbiła się w żyłę biegnącą pod skórą pokrywającą naczynia krwionośne szyi. Wyglądało na to, że ketamina została wstrzyknięta prosto do wewnętrznej żyły szyjnej. Środek uspokajający musiał dostać się do mózgu Milawe w kilkanaście sekund, pozbawiając go świadomości.
Nagle drzwi otworzyły się i do domu wbiegł Michael, ściskając w rękach torbę i strzelbę.
– O to chodziło, tato?
– Tak – odparł Brad. – Połóż to na podłodze. Kiedy się obudziłeś?
– Zaraz po tym, jak on zaczął palić trawę i…
– Hej, hej, kolego! A skąd ty wiesz, co to jest trawa?
– Tato, daj spokój! Przecież czuć jaw całej szkole.
– Boże jedyny – powiedział jego ojciec, kręcąc głową. – Mów dalej.
– Zakleił mi usta taśmą, ale ręce miałem związane luźno, no nie? Kiedy otworzyłem oczy, ten facet siedział sobie i palił. Jestem pewien, że nie zauważył, że już nie śpię. Potem zobaczyłem cię w oknie.
– Nie wiedziałem, czy mnie poznałeś.
– Bo nie poznałem, dopóki nie uderzył piorun – powiedział Michael. -Ale potem zauważyłem, że on wstaje. Wiedziałem, że go nie widzisz. Chciałem cię ostrzec, ale… – Głos Michaela załamał się i chłopiec zaczął płakać. – Przepraszam, tato.
– No coś ty! Przecież ja też się bałem. – Brad przygarnął syna do siebie. – Ale nic nam się nie stało, prawda? Michael pociągnął nosem i skinął głową.
– No. Ale kiedy ten facet rzucił się na ciebie, tak się zezłościłem, że ugryzłem go w nogę.
– Ugryzłeś go?
– Tak. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Mówię ci, ale go załatwiłem!
Na twarz Brada wypłynął uśmiech pełen wdzięczności i podziwu. To wyjaśniało, dlaczego Milawe wypuścił go ze śmiertelnego uścisku. Michael uratował życie swojemu ojcu.
Brad spojrzał na Milawe. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Przez ostatnie kilka tygodni nagromadziło się mnóstwo pytań. Milawe mógł udzielić na nie odpowiedzi. Jako narzędzie w rękach Brittena z pewnością doskonale wiedział, co wydarzyło się w szpitalu. Sprawdziwszy puls i źrenice Milawe, Brad otworzył swoją torbę.
– Co chcesz zrobić, tato?
– Mam tu taki lek o nazwie brevital. – Chłopiec wyglądał na zbitego z tropu. – Słyszałeś kiedyś o eliksirze prawdy? – spytał. Mikey potrząsnął głową.
– To eliksir, który zmusza ludzi, by mówili prawdę. Duża dawka działa usypiająco, ale jeśli dobierze się odpowiednią ilość leku, to delikwent odpowie na każde pytanie, jakie mu zadasz.
– Fajnie. O co go zapytasz?
– Właśnie się zastanawiam. – Brad wyjął z torby fiolkę, w której było dwa i pół grama sproszkowanego brevitalu. W normalnych warunkach środek ten rozpuszczano, po czym przenoszono do większej ilości rozcieńczalnika, na ogół wynoszącej dwieście pięćdziesiąt centymetrów sześciennych. Potem pacjentowi powoli wstrzykiwano dziesięć centymetrów sześciennych płynu, co równało się stu miligramom czystego brevitalu. Jednak jedynym rozcieńczalnikiem, jakim Brad dysponował w tej chwili, było pięćdziesiąt centymetrów sześciennych sterylnej wody; oznaczało to, że stężenie będzie pięciokrotnie wyższe od normalnego. Musiał więc zachować najwyższą ostrożność przy wstrzykiwaniu środka. Jeśli poda go za dużo albo za szybko, Milawe może już się nigdy nie obudzić.
Brad rozpuścił proszek, rozcieńczył go i napełnił strzykawkę. Musiał zaczekać z podaniem brevitalu, aż ketamina przestanie działać, a nie wiedział, jak długo to potrwa. Domyślał się, że około godziny. Za długo. Znów zaczął grzebać w torbie.
Читать дальше