Berchtesgaden
– Lepiej bym się czuł, mając tych drani przed sobą, zamiast za – oświadczył ponuro Wilhelm Canaris, siedzący z tyłu służbowego mercedesa, który po siwej, betonowej drodze mknął do szesnastowiecznego miasteczka Berchtesgaden.
Vogel obejrzał się i zerknął przez tylne okno. Za nimi, w drugim wozie, siedzieli Heinrich Himmler oraz Walter Schellenberg. Odwrócił głowę i przez szybę samochodu popatrzył na okolicę. Śnieg padał na malownicze miasteczko. Vogel był w kiepskim nastroju, toteż pomyślał, że wygląda to jak kiczowata pocztówka. „Przyjedź do pięknego Berchtesgaden! Domu führera!". Złościło go, że w tak krytycznym momencie wywleczono ich z Tirpitz Ufer.
Dlaczego nie może zostać w Berlinie, jak my wszyscy? Siedzi zagrzebany albo w swoim Wilczym Szańcu w Kętrzynie, albo na szczycie Adlerhorst w Bawarii – pomyślał.
Postanowił wyciągnąć przynajmniej jedną korzyść z tej podróży: zamierzał zjeść kolację z Gertrudą i córkami i przenocować u teściów. Mieszkały u matki Gertrudy, jakieś dwie godziny drogi od Berchtesgaden. Boże, kiedy ostatni raz je widział? Jeden dzień w Boże Narodzenie. Dwa dni w październiku ubiegłego roku. Trude swoim dźwięcznym, figlarnym głosem obiecała mu na kolację pieczeń wieprzową i ziemniaki z kapustą, obiecała, że w nocy, kiedy już dzieci i rodzice zasną, ułożą się przy kominku, a ona zrobi cudowne rzeczy z jego ciałem. Trude zawsze lubiła właśnie tak się kochać, z dreszczykiem obawy, czy ktoś ich nie przyłapie. Taka atmosfera zawsze ją podniecała, cofała o dwadzieścia lat, kiedy Vogel jeszcze studiował w Lipsku. Vogla to już dawno przestało bawić.
Wszystko to jej wina – specjalnie to zrobiła, za karę, że ją wysłał do Anglii. „Patrz na mnie i przypominaj sobie następnym razem, kiedy będziesz się kochał z żoną".
Boże, dlaczego teraz mi to przyszło do głowy? – myślał Vogel. Udało mu się ukryć te uczucia przed Gertrudą, tak samo jak wszystko inne. Nie urodził się kłamcą, ale doskonale opanował tę sztukę. Gertruda nadal sądziła, że jest radcą prawnym Canarisa. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że kieruje supertajną siatką szpiegowską w Wielkiej Brytanii. Jak zwykle oszukał też żonę co do celu swej podróży. Trude żyła w przekonaniu, że mąż towarzyszy Canarisowi w jednej z rutynowych inspekcji, nie że jedzie na górę Kehlstein, żeby wprowadzić Hitlera w plany aliantów inwazji ^na Francję. Vogel obawiał się, że rzuciłaby go, gdyby dowiedziała się prawdy. Zbyt wiele razy ją oszukał, od zbyt dawna okłamywał. Nigdy więcej by mu nie zaufała. Często myślał, że łatwiej by mu przyszło powiedzieć jej o Annie, niż się przyznać, że szpieguje dla Hitlera.
Canaris karmił psy sucharami. Vogel zerknął na niego i odwrócił wzrok. Czy to naprawdę możliwe? Czy ten mężczyzna, który wyrwał go z prawa i uczynił najlepszym szpiegiem Abwehry, rzeczywiście jest zdrajcą? Niewątpliwie Canaris nie ukrywał swej pogardy do nazistów. Świadczyła o tym odmowa wstąpienia do partii, nieustanne sarkastyczne uwagi pod adresem Hitlera. A czy ta pogarda sięgnęła aż zdrady? Jeśli Canaris jest zdrajcą, może to mieć nieobliczalne skutki dla siatek Abwehry w Anglii; Canaris mógł zdradzić wszystko.
Jeśli Canaris jest zdrajcą – pomyślał Vogel – to dlaczego większość ich siatek w Anglii funkcjonuje? To się nie trzyma kupy. Gdyby Canaris wsypał agentów, Anglicy natychmiast by ich zwinęli. Sam fakt, że decydująca większość niemieckich agentów wysłanych do Wielkiej Brytanii nadal pracuje, można uznać za dowód, że Canaris nie zdradził Niemiec.
Teoretycznie siatce Vogla nie groziła zdrada. Zgodnie z ich umową, Canaris miał bardzo ogólnikowe pojęcie o Łańcuchu V. Agenci Vogla nie kontaktowali się z innymi szpiegami. Opracowano dla nich odrębne kody radiowe, procedury spotkań i linie finansowania. Vogel zaś trzymał się z dala od Hamburga, ośrodka kontroli angielskich siatek. Pamiętał tych idiotów, których Canaris i jego podwładni wysłali do Anglii, zwłaszcza latem czterdziestego roku, kiedy inwazja na Wielką Brytanię zdawała się przesądzona i Canaris zapomniał nawet o minimalnej ostrożności. Agenci byli słabo wyszkoleni i słabo zaopatrzeni. Vogel wiedział, że niektórzy dostali tylko po dwieście funtów – żałosne grosze – ponieważ
Abwehra i sztab generalny sadzili, że Wielka Brytania padnie równie łatwo jak Polska i Francja. Większość tych szpiegów to skończeni kretyni, jak choćby Karl Becker, zboczeniec, żarłok, który szukał w szpiegostwie pieniędzy i przygody. Vogel do tej pory nie pojmował, jakim cudem Becker jeszcze nie wpadł. On sam nie lubił przygód. Nie ufał nikomu, kto sam z siebie chciał udać się za linię wroga i szpiegować; tylko głupiec mógłby o czymś takim marzyć. A głupcy nie nadają się na agentów. Vogel szukał tylko ludzi obdarzonych charakterem oraz inteligencją. Resztę: motywację, przygotowanie, gotowość do posłużenia się przemocą, załatwiał on sam.
W miarę jak pięli się krętą Kehlsteinstrasse, temperatura spadała. Silnik samochodu rzęził, koła tańczyły na śliskiej nawierzchni. Po pewnym czasie kierowca zatrzymał się przed olbrzymimi wrotami z brązu u stóp góry Kehlstein. Grupa esesmanów przeprowadziła błyskawiczną rewizję, po czym naciśnięciem guzika otworzono wrota. Samochód zostawił za sobą wirujące płatki śniegu i zanurzył się w długi tunel. Marmurowe ściany oświetlone były ozdobnymi latarniami z brązu.
Słynna winda Hitlera już na nich czekała. Wyłożona miękkim dywanem, wyposażona w skórzane fotele i aparaty telefoniczne, przypominała raczej pokój hotelowy. Canaris z Voglem weszli pierwsi. Canaris usiadł i natychmiast zapalił papierosa, tak że gdy pojawili się Himmler z Schellenbergiem, wewnątrz było pełno dymu. Czterech mężczyzn siedziało w milczeniu, każdy wpatrzony w przestrzeń, podczas gdy winda przenosiła ich do Obersalzberg, ponad pięć tysięcy metrów nad Berchtesgaden. Rozdrażniony dymem papierosowym Himmler podniósł do ust dłoń w rękawiczce i delikatnie zakaszlał.
Voglowi trzeszczało w uszach od szybkiej zmiany wysokości. Patrzył na trzech mężczyzn, którzy wraz z nim jechali na górę, trzech najpotężniejszych oficerów wywiadu Trzeciej Rzeszy – hodowcę drobiu, zboczeńca i nadętego admirała, który mógł być i zdrajcą. W rękach tych ludzi spoczywała przyszłość Niemiec.
Boże, miej nas w swej opiece – pomyślał Vogel.
Olbrzymie byczysko, esesman o nordyckim typie urody, pełniący rolę osobistego ochroniarza Hitlera, wprowadził ich do pokoju. Vogla, zwykle dość obojętnego na uroki natury, zdumiało piękno krajobrazu rozciągającego się za oknem. W dole widać było dzwonnice i wzgórza Salzburga, rodzinnego miasta Mozarta. Nieopodal wznosił się Unterberg, góra, na której cesarz Fryderyk oczekiwał słynnego wezwania, by powstał i odbudował chwałę Niemiec. Sam pokój był olbrzymi, a Voglowi w głowie się kręciło od wysokości, dopóki nie dotarł do foteli przy kominku. Zajął miejsce w rogu rustykalnej kanapy i wzrokiem przebiegał po ścianach, na których wisiały wielkie oleje i arrasy. Vogel podziwiał kolekcję führera – akt, najprawdopodobniej namalowany przez Tycjana, krajobraz Spitzwega, rzymskie ruiny Panniniego. Do tego popiersie Wagnera i duży zegar, zwieńczony brązowym orłem. Kelner bez słowa nalał kawy dla gości i herbaty dla Hitlera. W chwilę później drzwi się otworzyły i do salonu wkroczył Hitler. Canaris* jak zwykle, podniósł się ostatni. Führer ruchem dłoni kazał gościom usiąść, przy czym sam nie usiadł, żeby móc krążyć.
Читать дальше