Wedle ukutego przez Vicary'ego scenariusza Przepiórka przejechał w ciągu dnia przez Kent. W rzeczywistości zrobił to tego ranka sam Vicary na tylnym siedzeniu służbowego rovera. Z zagłębienia skórzanego fotela, osłonięty derką, Vicary wyobrażał sobie, jakie świadectwa obecności wojskowej wypatrzyłby agent pokroju Przepiórki. Mógł widzieć na drogach ciężarówki wojskowe. W pubie, w którym jadł lunch, mógł zauważyć grupkę amerykańskich wojskowych. Przy stacji, gdzie się zatrzymał, żeby zatankować, mogły mu wpaść w ucho pogłoski, że w pobliżu poszerza się drogi. Okruchy informacji, szczegóły bez znaczenia, ale doskonale się pokrywające z osobowością Przepiórki. Vicary nie mógł mu pozwolić wpaść na coś wyjątkowego, na przykład kwaterę generała Pattona; mocodawcy z Abwehry nigdy by nie uwierzyli, że agent pokroju Przepiórki byłby zdolny do takich odkryć. Ale te wskazówki Przepiórki wpasowywały się w cały plan dezorientacji wroga, uzupełniały obraz, który brytyjski kontrwywiad chciał odmalować przed oczami Niemców: olbrzymie siły aliantów, szykujące się do uderzenia przez La Manche na Calais.
W drodze powrotnej do Londynu Vicary sporządzał raport Przepiórki. Raport zostanie przełożony na szyfr Abwehry, a następnie, dziś późnym wieczorem, Karl Becker nada go do Hamburga. Vicary wyobraził sobie kolejną nie dospaną albo całkiem bezsenną noc. Skończywszy sprawozdanie, przymknął oczy i oparł głowę o szybę, zamiast poduszki podkładając zrolowany płaszcz. Kolebanie samochodu i cichy pomruk silnika ukołysały go do lekkiej drzemki. Śniła mu się Francja, tyle że tym razem do jego łóżka w szpitalu polowym podszedł Boothby, a nie Brendan Evans. „Zginęło tysiące ludzi, Alfredzie, a wszystko to przez ciebie! Gdybyś złapał szpiegów, ci ludzie by dziś żyli!". Vicary zmusił się do otwarcia powiek, przed oczami mignęły mu lasy i łąki. Znowu przysnął.
Tym razem śniło mu się, że leży w łóżku w piękny wiosenny poranek sprzed dwudziestu pięciu laty, poranek, gdy po raz pierwszy kochał się z Helen. Spędza weekend w posiadłości ojca Helen. Przez okno sypialni widzi poranne słońce, rzucające ró- żowawy blask na wzgórza. Właśnie dziś zamierzają z Helen powiadomić jej ojca o swoich planach małżeńskich. Słyszy ciche stukanie do drzwi – we śnie brzmi dokładnie tak samo jak wtedy – i odwróciwszy głowę dostrzega Helen, śliczną, rozespaną, która w samej koszuli nocnej wślizguje się do jego pokoju. Kładzie się obok niego i całuje go w usta. „Ukochany, myślałam o tobie cały ranek". Sięga pod koc, rozpina mu piżamę i smukłymi, pięknymi palcami gładzi go leciutko. „Helen, myślałem, że chcesz poczekać, aż się po…". Ucisza go pocałunkiem w usta. „Nie chcę o tym więcej rozmawiać. Ale musimy się spieszyć. Jeśli tato nas nakryje, zabije nas". Ostrożnie, by nie urazić go w kolano, siada na nim. Podnosi koszulę i sama prowadzi go w głąb siebie. Alfred natyka się na przeszkodę. Helen mocniej napiera ciałem, głośno wciąga powietrze z bólu i oto kochanek już w niej jest. Przyciąga sobie do piersi jego dłonie. Już wcześniej ich dotykał, ale tylko przez ubranie i sztywną bieliznę. Teraz kołyszą się swobodnie pod koszulą, miękkie, wspaniałe. Próbuje rozpiąć koszulę Helen, ale ona mu nie pozwala. „Szybko, kochanie, szybko". Po wszystkim on chce, żeby została – chce ją obejmować, zrobić to jeszcze raz – lecz ona tylko poprawia koszulę nocną, całuje go i natychmiast wraca do siebie.
Obudził się na wschodnich obrzeżach Londynu z lekkim uśmiechem na twarzy. Pierwszy raz z Helen nie rozczarował go – tyle że okazał się inny, niż się spodziewał. W swoich młodzieńczych fantazjach zawsze kochał się z kobietami o olbrzymich piersiach, a one krzyczały i szlochały z rozkoszy. Tymczasem z Helen wszystko odbyło się powoli i spokojnie, a zamiast krzyczeć, uśmiechnęła się i ucałowała go czule. Brakowało namiętności, ale było cudownie. Dlatego cudownie, że kochał ją aż do bólu.
Tak samo to wyglądało z Alice Simpson, choć z innego powodu. Vicary ogromnie ją lubił, podejrzewał wręcz, że może być w niej zakochany – cokolwiek by to znaczyło. A przede wszystkim cenił jej towarzystwo. Była inteligentna, dowcipna, i podobnie jak Helen, odrobinę wyniosła. Wykładała literaturę w szkole dla dziewcząt i pisała nienadzwyczajne sztuki o bogaczach, którzy zawsze wiedli dogłębne spory o podstawowych problemach egzystencji przy kieliszku jasnej sherry i filiżance herbaty Earl Grey w ładnie urządzonym saloniku. Pisała też, pod pseudonimem, romanse, które Vicary, choć nie przepadał za tym gatunkiem powieści, uważał za całkiem niezłe. Kiedyś Lillian Walford, jego sekretarka na uniwersytecie, przyłapała go na lekturze jednej z książek Alice Simpson. Następnego dnia przyniosła mu stertę powieści Barbary Cartland. Vicary z trudem je zmógł. Kiedy bohaterowie z romansów Alice się kochali, słyszeli huk fal i czuli, jak otwiera się nad nimi niebo. Tymczasem prawdziwa Alice była czuła, nieśmiała, nieco purytańska i zawsze nalegała, by się kochali przy zgaszonym świetle. Niejednokrotnie Vicary przymykał oczy i pod powiekami widział Helen w białej koszuli nocnej, skąpaną w świetle poranka.
Wraz z wybuchem wojny jego związek z Alice Simpson rozluźnił się. Nadal przynajmniej raz w tygodniu rozmawiali przez telefon. W jednym z pierwszych nalotów straciła mieszkanie i na pewien czas przeniosła się do Vicary'ego. Okazjonalnie umawiali się na kolację, ale nie kochali się już od wielu miesięcy. Nagle Vicary zdał sobie sprawę, że pomyślał o Alice Simpson po raz pierwszy od dnia, kiedy Edward Kenton na podjeździe domku ciotki Matyldy wymówił imię Helen.
Ham Common, Surrey
Dużą, niezbyt zgrabną, trzypiętrową wiktoriańską rezydencję otaczała podwójna siatka i płot, chroniąc ją przed światem zewnętrznym. Na dziesięciu akrach rozstawiono hangary, w których mieszkała większość załogi. Po pierwszej wojnie teren ten znano jako Latchmere House: szpital psychiatryczny i ośrodek rehabilitacyjny dla ofiar nerwicy wojennej. Ale w 1939 roku przekształcono go w główny punkt przesłuchań oraz więzienie MI- 5, nadając wojskową nazwę Obóz 020.
W pomieszczeniu, do którego wprowadzono Vicary'ego, pachniało pleśnią, środkiem dezynfekcyjnym i jeszcze czymś, jakby gotowaną kapustą. Vicary nie miał na czym powiesić płaszcza – strażnicy wywiadu starannie dbali, by nie stworzyć więźniom okazji do samobójstwa – więc go nie zdjął. Zresztą było tu jak w średniowiecznych lochach: mokro i wilgotno, idealne środowisko dla infekcji. Cela posiadała tylko jedną rzecz, dzięki której stawała się nadzwyczaj użyteczna: wąską szparę, zastępującą okno, przez którą doprowadzono antenę. Vicary otworzył pokrywę walizkowego radia Abwehry – przyniósł je ze sobą – tego samego, które w 1940 roku odebrał Beckerowi. Podłączył antenę i przekręcił gałkę. Na podświetlonej na złoto skali szukał odpowiedniej częstotliwości.
Ziewnął, przeciągnął się. Była za piętnaście dwunasta. Becker miał nadać komunikat o północy.
Czemu ta cholerna Abwehra wybiera takie dzikie godziny na transmisję? – pomyślał.
Karl Becker był oszustem, złodziejem, dewiantem – człowiekiem bez skrupułów i poczucia lojalności. A mimo to potrafił oczarować, błyszczeć inteligencją i w ciągu tych kilku lat między nim a Vicarym zrodziło się coś bliskiego przyjaźni zawodowej. Wszedł teraz do salki skuty, ściśnięty między dwoma potężnymi strażnikami. Strażnicy zdjęli mu kajdanki i zniknęli bez słowa. Becker uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Vicary uścisnął ją: była zimna jak piwniczny kamień.
Читать дальше