W południe zmienili samochody. Furgonetkę sklepu kolonialnego zastąpiła identyczna, tyle że z nazwą nie istniejącej pralni. Szykowano ją w takim pośpiechu, że zamiast słowa pralnia napisano „pralnja", a białe worki wypchano nie ubraniami, lecz pomiętymi gazetami. O drugiej obserwatorzy dostali termos z herbatą i torbę kanapek. Po godzinie Pope, który już zjadł swój przydział i wypalił kilka papierosów, zaczął się niepokoić. Jordan siedział w budynku już prawie siedem godzin. Robiło się późno. Wszystkie strony gmachu mieli obstawione. Ale jeśli Jordan opuści budynek po zapadnięciu zmroku, w zaciemnionym mieście prawie na pewno go przegapią. Na szczęście o czwartej, kiedy już się ściemniało, Jordan wyszedł głównymi drzwiami.
Powtórzył tę samą trasę co rano, tyle że w odwrotnej kolejności. Przeszedł przez plac do mniejszego budynku, z tą samą ciężką walizeczką przykutą do ręki, i zniknął w środku. Po jakimś czasie ponownie się wynurzył z mniejszą teczką, tą, którą niósł rano. Deszcz ustał i Jordan najwyraźniej uznał, że spacer dobrze mu zrobi. Skierował się na zachód, potem skręcił na południe w Park Lane. Śledzenie go z ciężarówki nie wchodziło w rachubę. Pope wyskoczył i postanowił ruszyć za Jordanem, trzymając się parę ładnych metrów za nim.
Okazało się to o wiele trudniejsze niż Pope przypuszczał. Duży hotel Grosvenor House przy Park Lane przejęli Amerykanie i urządzili w nim kasyno oficerskie. Dziesiątki ludzi kręciły się po chodniku na zewnątrz. Pope zbliżył się do Jordana, upewniając się, czy nie pomylił go z innym oficerem. Na Pope'a, przemykającego w tłumie za komandorem, zerknął żandarm. Na niektórych ulicach West Endu Anglik tak samo wyróżniał się w tłumie jak w Teksasie. Pope znieruchomiał. Potem uświadomił sobie, że nie robi nic złego. Po prostu idzie ulicą w swoim własnym kraju. Odprężył się i żandarm odwrócił wzrok. Jordan minął Grosvenor House. Pope ostrożnie szedł za nim.
Zgubił go na Hyde Park Corner.
Jordan wtopił się w grupę wojskowych i cywilów czekających na przejściu. Kiedy zmieniło się światło, Pope ruszył na Grosvenor Place za oficerem amerykańskiej marynarki mniej więcej wzrostu Jordana. Dopiero kiedy zerknął w dół, zauważył, że oficer nie trzyma aktówki. Zatrzymał się, obejrzał, mając nadzieję, że Jordan jest za nim. Ale Jordan zniknął.
Pope usłyszał trąbienie samochodu i podniósł wzrok. To był Dicky.
– Poszedł na Knightsbridge – powiedział. – Wskakuj.
Dicky wykonał genialny zwrot na zatłoczonej ulicy. Po chwili Pope namierzył Jordana i westchnął z ulgą. Dicky podjechał do krawężnika i Pope wrócił na ulicę. Obiecawszy sobie w duchu, że więcej nie zgubi Amerykanina, szedł za nim w mniejszej odległości.
Vandyke Club był klubem amerykańskich oficerów z Kensington, niedostępnym dla brytyjskich cywili. Jordan wszedł do środka.
Pope ruszył za nim, ale zaraz się wycofał. Dicky zaparkował po drugiej stronie ulicy. Przemarznięty, przewiany do cna Pope wsiadł do furgonetki i zamknął drzwi.
– Następnym razem, kiedy komandor Jordan postanowi przeleźć przez pół Londynu, to ty wychodzisz i go śledzisz, Dicky – oświadczył.
Jordan wyszedł po czterdziestu pięciu minutach.
Proszę, Panie Boże, byle nie kolejny spacerek – modlił się w duchu Pope.
Jordan stanął przy krawężniku i zatrzymał taksówkę.
Dicky ostrożnie włączył się do ruchu. Jazda za taksówką była łatwiejsza. Jordan pojechał na wschód, minął Trafalgar Square, Strand, a po chwili skręcił w prawo.
– No, to już bardziej mi się podoba – oświadczył Pope. Patrzyli, jak Jordan płaci taksówkarzowi i wchodzi do hotelu Savoy.
Większość angielskich cywili przebiedowała wojnę na minimalnych racjach żywnościowych: paru uncjach mięsa i sera tygodniowo, a przy odrobinie szczęścia kilku szklankach mleka i jajku. Delikatesy w rodzaju brzoskwiń i pomidorów z puszki jadało się od wielkiego dzwonu. Nikt nie głodował, ale tylko garstka ludzi przybrała na wadze. Równocześnie jednak istniał drugi Londyn: Londyn wytwornych restauracji i luksusowych hoteli, które regularnie zaopatrywały się na czarnym rynku w mięso, ryby, warzywa, wino i kawę, a potem żądały niewiarygodnych pieniędzy za przywilej stołowania się właśnie u nich. Do takich miejsc należał hotel Savoy.
Portier był ubrany w zielony płaszcz ze srebrnymi lamówkami i cylinder. Pope minął go i wszedł do środka. Przemierzył hali i za Jordanem skierował się do sali, gdzie w wygodnych fotelach spoczywali bogaci biznesmeni i piękne kobiety w najmodniejszych strojach wieczorowych, kilkunastu amerykańskich i angielskich oficerów w mundurach oraz odziani w tweedy ziemianie, którzy wpadli na kilka dni do stolicy. Na widok tego bogactwa i dobrobytu Pope'em szarpały mieszane uczucia – bogacze z West Endu żyją tu sobie w luksusie, podczas gdy biedacy z East Endu cierpią głód, a ponieśli największe straty podczas nalotów. Z drugiej jednak strony on i Vernon zbili fortunę na czarnym rynku. Uznał te dysproporcje za jeden z niefortunnych skutków wojny.
Pope poszedł za Jordanem do baru przy restauracji Grill. Komandor stał samotnie w ciżbie, na próżno próbując zwrócić na siebie uwagę barmana i zamówić drinka. Pope zajął stanowisko o dwa metry od niego. Pochwycił spojrzenie barmana i zamówił whisky. Kiedy się obejrzał, przy Jordanie stał już wysoki mężczyzna o czerwonej twarzy i pogodnym uśmiechu, oficer amerykańskiej marynarki wojennej. Pope przysunął się o krok, żeby posłuchać ich rozmowy.
– Hitler powinien tutaj przyjechać i spróbować dostać drinka w piątkowy wieczór. Jestem przekonany, że poważnie by się zastanowił, czy naprawdę chce podbić ten kraj – mówił wysoki mężczyzna.
– Chcesz spróbować szczęścia w Grosvenor House? – spytał Jordan.
– Czyś ty zmysły postradał? Francuski kucharz dał wczoraj wymówienie. Kazali mu szykować posiłki z racji kartkowych i odmówił.
– Chyba ostatni rozsądny człowiek w Londynie.
– Święte słowa.
– Co trzeba zrobić, żeby tu dostać drinka?
– To zwykle skutkuje: dwa martini, u licha ciężkiego! Barman podniósł wzrok, uśmiechnął się szeroko i sięgnął po butelkę Beefeaters.
– Dobry wieczór, panie Ramsey.
– Dobry wieczór, Williamie.
Pope zanotował w pamięci: przyjaciel Jordana nazywa się Ramsey.
– Dobra robota, Shepherd.
Shepherd Ramsey – uzupełnił w myślach Pope.
– Czasem się przydaje być trochę wyższym od innych.
– Zarezerwowałeś stolik? Nie dostaniemy się do Grilla bez rezerwacji.
– Jasne, że tak. Gdzieżeś ty się w ogóle podziewał? Próbowałem się z tobą skontaktować w ubiegłym tygodniu. Wydzwaniałem, aż twój telefon dostał chrypki. W biurze też nic. Twierdzili, że nie możesz podejść do aparatu. Zadzwoniłem następnego dnia, to samo. Co, do cholery, porabiałeś, że przez dwa dni nie mogłeś podejść do telefonu?
– Nie twój interes.
– A, nadal harujesz nad tym swoim projektem?
– Odczep się, Shepherd, albo skopię ci tyłek, tu, w tym barze.
– Chyba w swoich snach, staruszku. Zresztą, jeśli urządzisz tu przedstawienie, to gdzie, do cholery, będziemy pić? W żadnym porządnym lokalu nie przyjmują takich typków jak ty.
– Słuszna uwaga.
– Więc kiedy mi powiesz, nad czym pracujesz?
– Kiedy się skończy wojna.
– Coś ważnego, hę?
– Taa…
– Cóż, przynajmniej jeden z nas robi coś ważnego. – Shepherd Ramsey wychylił drinka. – William, jeszcze dwie proszę.
– Zamierzasz się upić przed kolacją?
Читать дальше