Vernon Pope nie znosił, kiedy młodszy brat podawał w wątpliwość jego postanowienia. To on tutaj podejmował decyzje, a Robert zajmował się wykonaniem.
– Poradzimy sobie. Kazałeś ją śledzić?
– Dicky z chłopcami siedli jej na ogonie, kiedy wyszła.
– Dobrze. Chcę się dowiedzieć, co to za kobieta i w co się bawi.
– Może udałoby nam się to rozegrać na naszą korzyść? Zrobilibyśmy sobie przody w policji, gdybyśmy dyskretnie powiedzieli, co panienka knuje.
– Nic takiego nie zrobimy. Czy to jasne?
– Może powinieneś bardziej się skupić na interesach, a nie na swoim kutasie.
Vernon rzucił się na brata i złapał go za szyję.
– Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. Zresztą, moje zabawy są o niebo lepsze niż twoje igraszki z Dickym.
Robert poczerwieniał.
– Czego się tak na mnie gapisz, Robert? Myślisz, że nie wiem, co tu się dzieje?
Vernon rozluźnił uścisk.
– A teraz jazda na ulicę, gdzie twoje miejsce, i dopilnuj, żeby Dicky nie zgubił dziewczyny.
Catherine zauważyła obstawę w dwie minuty po wyjściu z magazynu. Spodziewała się jej. Tacy ludzie jak Vernon Pope nie osiągają swojej pozycji, jeśli nie cechuje ich ostrożność i podejrzliwość. Ale obstawa była niezręczna i amatorska. W końcu to Dicky ją wpuścił, przeszukał i wprowadził. Znała jego twarz. Co za głupota właśnie jego wysłać, żeby ją śledził. Łatwo będzie go zgubić.
Dała nura w stację metra, wtapiając się w wieczorny tłum. Przeszła przez tunel i pojawiła się po drugiej stronie ulicy. Stał tam autobus. Wsiadła i zajęła miejsce obok starszej pani. Przez zaparowaną szybę patrzyła, jak Dicky z przerażoną miną pędzi po schodach i wypada na ulicę.
Zrobiło jej się go trochę żal. Biedaczysko, gdzież mu do zawodowca. A Vernon Pope się wścieknie. Ona nie będzie ryzykować. Weźmie taksówkę, dwie, trzy przesiadki autobusowe, spacer po West Endzie, dopiero potem powrót do domu.
Na razie jednak umościła się wygodniej na siedzeniu i rozkoszowała przejażdżką.
W sypialni było ciemno, kiedy Vernon Pope wszedł i cicho zamknął drzwi. Vivie wyprostowała się na kolanach. Vernon podszedł do łóżka i mocno ją pocałował. Bardziej bezwzględnie niż zwykle. Vivie podejrzewała, że wie dlaczego. Przesunęła ręką po jego spodniach.
– O Boże, Vernon. Czy to dla mnie, czy dla tej suki? Vernon rozchylił poły jej szlafroka i zsunął z ramion.
– Obawiam się, że i jedno, i drugie – przyznał, znowu ją całując.
– Chciałeś jej tam, w gabinecie. Poznałam to po twojej twarzy.
– Zawsze była z ciebie spostrzegawcza dziewczynka. Jeszcze raz go pocałowała.
– Kiedy wraca?
– Pod koniec tygodnia.
– Jak się nazywa?
– Podobno Catherine.
– Catherine – powtórzyła Vivie. – Śliczne imię. Jest piękna.
– Tak – odparł Pope zamyślony.
– A jaką miała do ciebie sprawę?
Pope zrelacjonował jej spotkanie. Nie było między nimi tajemnic.
– Drażliwa sprawa. Myślę, że chyba mocno ją przyciśniemy.
– Sprytna z ciebie dziewczynka.
– Nie, tylko bardzo niegrzeczna.
– Vivie, zawsze wiem, kiedy twoja główka knuje podstępne plany.
Zaśmiała się dziko.
– Mam trzy dni na wymyślenie wszystkich cudowności, które zrobimy tej kobiecie, gdy znowu się pojawi. A teraz zdejmuj te portki, ulżę ci.
Vernon Pope zrobił, co kazała.
Po chwili rozległo się ciche pukanie. Robert Pope wszedł, nie czekając na odpowiedź. Promień światła padł na parę kochanków. Vivie spojrzała bez skrępowania na Roberta i uśmiechnęła się.
– Ile razy ci powtarzałem, żebyś nie wchodził, kiedy drzwi są zamknięte! – wybuchnął Vernon Pope.
– To ważne. Zwiała nam.
– Jak to się stało, do cholery?
– Dicky zaklina się, że w jednej chwili ją miał, a w moment później zniknęła. Po prostu się rozpłynęła.
– Na miłość boską!
– Nikt się nie zrywa Dicky'emu. Ta kobieta to bez wątpienia profesjonalistka. Powinniśmy się trzymać od niej z daleka.
Vivie ogarnęła nagła panika.
– Wynoś się i zamknij za sobą drzwi, Robert. Kiedy zniknął, Vivie żartobliwie polizała Vernona.
– Chyba nie posłuchasz rady tej małej cioty, Vernon? – Oczywiście, że nie.
– To dobrze. A teraz… na czym to myśmy stanęli?
– O Boże – jęknął Vernon.
Londyn
Wczesnym rankiem następnego dnia Robert Pope i Richard „Dicky" Dobbs z dużą niechęcią zadebiutowali w świecie wojennego wywiadu i rozpoczęli improwizowaną obserwację komandora porucznika Petera Jordana, na widok której obserwatorzy MI- 5 pozielenieliby z zazdrości.
Zaczęli, zanim wstał wilgotny, lodowaty poranek. Czarną furgonetką, z paką załadowaną jedzeniem w puszkach i z nazwą lokalnego sklepu kolonialnego z boku, podjechali we dwóch pod osiemnastowieczny dom Jordana w dzielnicy Kensington. Czekali prawie do ósmej, Pope przydrzemując, Dicky nerwowo żując gąbczastą bułkę i popijając kawę z papierowego kubka. Vernon Pope zagroził mu poważnym uszczerbkiem na ciele za wczorajszą wpadkę z tą babą. Niech go licho porwie, jeśli zgubi dziś Petera Jordana. Dicky, uważany za najlepszego kierowcę w kryminalnym światku Londynu, poprzysiągł sobie w duchu, że jak będzie trzeba, gotów przejechać w pogoni za Jordanem nawet przez środek Green Parku.
Nie musiał się jednak zdobywać na aż tak heroiczne wyczyny, gdyż o siódmej pięćdziesiąt pięć pod mieszkaniem Jordana zatrzymała się amerykańska limuzyna i zatrąbiła. Drzwi się otworzyły i pojawił się w nich mężczyzna średniego wzrostu. Był w mundurze marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, białej czapce i ciemnym płaszczu. W ręku trzymał cienką skórzaną teczkę. Zniknął w samochodzie i zatrzasnął drzwiczki. Dicky tak się na nim koncentrował, że zapomniał uruchomić silnik. A gdy teraz to zrobił, silnik zarzęził i zgasł. Dicky przeklął go, zwymyślał, zagroził najstraszniejszymi konsekwencjami i dopiero potem znowu spróbował. Tym razem silnik zapalił z rykiem i rozpoczęła się ich cicha obserwacja Petera Jordana.
Pierwszy problem pojawił się na Grosvenor Square. Roiło się tam od taksówek, limuzyn generalicji i wojskowych pędzących we wszystkie strony. Wóz Jordana minął plac, wjechał w boczną uliczkę i zahamował przed niewielkim, nie oznakowanym budynkiem. Nie było mowy o zatrzymaniu się na ulicy. Po obu stronach stały zaparkowane samochody, wolne dla ruchu było tylko jedno pasmo, a amerykański żandarm wojskowy w białym hełmie patrolował okolicę, leniwie machając pałką. Pope wyskoczył z furgonetki i niecierpliwie spacerował po ulicy, podczas gdy Dicky krążył w pobliżu. Po dziesięciu minutach Jordan wynurzył się z budynku; do nadgarstka miał przykutą ciężką walizeczkę.
Dicky zgarnął Pope'a i zawrócił. Na Grosvenor Square przyjechali akurat w chwili, gdy Jordan znikał w wejściu do SHAEF. Dicky znalazł miejsce do parkowania na placu z dobrym widokiem na budynek i wyłączył silnik. Kilka minut później mignął im generał Eisenhower, który błysnął jednym ze swych słynnych uśmiechów, zanim wszedł do środka.
Nawet gdyby Pope przeszedł trening w samej MI- 5, nie mógłby lepiej rozegrać następnych ruchów. Uznał, że nie mogą obserwować budynku tylko z jednego punktu. To olbrzymi kompleks z najróżniejszymi wejściami i wyjściami. Z budki zadzwonił do Vernona i zażądał trzech ludzi. Kiedy się zjawili, ustawił jednego za kamienicą na Blackburn Street, drugiego ulokował na Upper Brook Street, trzeciego zaś na Upper Grosvenor Street. Po dwóch godzinach znowu zadzwonił do brata i zażyczył sobie trzech nowych twarzy; podejrzliwie tu spoglądano na cywili kręcących się w pobliżu amerykańskich instytucji. Gdyby Vicary i Boothby mogli słyszeć ich rozmowę, ogarnąłby ich pusty śmiech, gdyż podobnie jak każdy przyzwoity biurokrata i funkcjonariusz terenowy Vernon i Robert wykłócali się o ludzi. Ich jednak problem leżał w czym innym: Vernon potrzebował mięśni do odebrania transportu kradzionej kawy i pogonienia sklepikarza, który zalegał z haraczem.
Читать дальше