– A jak i gdzie chcą go leczyć?
– No, w szpitalu.
– Chyba nie mówią poważnie! – wybuchnąłem z niedowierzaniem.
– Miranda niby będzie mogła mu towarzyszyć, ale to się jej nie podoba. Próbuje przekonać wszystkich, że Dominic powinien zostać w domu tylko z nią i spędzić w spokoju kilka najbliższych dni. Uważa, że jeśli zostaną sami, chłopiec znów zacznie mówić.
Pomyślałem, że kiedy wieść o uprowadzeniu i odbiciu chłopca trafi na łamy gazet, cała rodzina przez dłuższy czas nie zazna spokoju, ale ogólnie rzecz biorąc, matka kombinowała całkiem nieźle. To mogło się udać.
– Jak sądzisz – zacząłem – czy mogłabyś przekonać Johna Nerrity’ego w oparciu o swoje własne przeżycia, że przewiezienie do szpitala i pobyt wśród całkiem obcych osób byłby w obecnej sytuacji dla Dominica niewskazany, a wręcz szkodliwy i nawet gdyby mogła być przy nim Miranda, na pewno nie wyszedłby mu na zdrowie?
Zapadła cisza. W końcu Alessia odpowiedziała powoli: – Gdyby tato wysłał mnie do szpitala, chybabym oszalała.
– Ludzie czasami w dobrej wierze robią straszne rzeczy.
– To prawda – przyznała. – Jesteś w domu?
– Nie. W firmie. A jeżeli chodzi o ten lunch… naprawdę bardzo mi przykro…
– Przełożymy to na kiedy indziej – rzekła nieobecnym głosem. – Pomówię z Johnem i oddzwonię do ciebie.
Zatelefonowała akurat, kiedy z Tonym skończyliśmy pisać raport i wróciłem do domu, aby całkiem zasłużenie przespać się choć kilka godzin.
– Zdziwiłbyś się, jaki John był potulny – powiedziała. – Zero napuszenia i zadufania. Zgodził się dać Dominicowi trochę czasu, a ja zaprosiłam Mirandę z Dominikiem na jutro do Lambourn. Popsy jest taka kochana. Mówi, że prowadzi dom otwarty dla ofiar porwań. Ciebie też zaprasza, o ile tylko możesz przyjechać, a ja… tak sobie myślę… że byłoby naprawdę cudownie… gdybyś się jednak pojawił.
– Jak najbardziej – odparłem. – Dzięki za zaproszenie. Będę.
– To świetnie – rzuciła. I jakby po namyśle dodała: – John wydawał się zadowolony, że Mirandy i Dominica nie będzie jutro w domu. Jest jakiś dziwny. Można by przypuszczać, że powinien szaleć z radości, iż odzyskał syna, a on… wydaje się wręcz… rozdrażniony.
– Pomyśl, w jakim stanie był twój ojciec, kiedy wróciłaś do domu.
– Tak, ale… – przerwała. – To bardzo dziwne.
– John Nerrity – powiedziałem ze spokojem – jest jak jedna z tych szklanych kul z płatkami śniegu w środku, tylko że w nim wirują strach, poczucie winy, ulga, wrogość i podłość. Jest naprawdę wstrząśnięty. W jego wnętrzu panuje chaos. Potrzeba czasu, aby człowiek doszedł do siebie po tak traumatycznych wydarzeniach, jakie miały miejsce w ostatnich dniach, tak jak potrzeba czasu, aby śnieg wirujący wewnątrz kuli opadł i mogło być tak jak wcześniej.
– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.
– Czy on zdaje sobie sprawę – zapytałem – że podobnie jak ty, znajdzie się w kręgu zainteresowania prasy? Że dziennikarze rzucą się na niego jak sępy?
– Nie, chyba nie. A rzucą się?
– Obawiam się, że tak. Ktoś w Sussex na pewno da im cynk.
– Biedna Miranda.
– Da sobie radę. Kiedy znów do niej zadzwonisz, powiedz, aby podczas wywiadów mocno tuliła do siebie Dominica i szeptała mu na ucho, że nic mu nie grozi, że jest już bezpieczny i że ci wszyscy ludzie niedługo sobie pójdą.
– Przekażę jej – zapewniła.
– I do zobaczenia jutro – powiedziałem.
Dominicstał się sensacją telewizji śniadaniowej i porannych gazet. Miranda, co mnie ucieszyło, stawiła czoła dziennikarzom opanowana i szczęśliwa, a milczące dziecko wydawało się po prostu onieśmielone. John Nerrity z uniesioną dumnie głową i starannie przystrzyżonym wąsikiem potwierdził, że sprzedaż jego zwycięzcy Derby przebiega zgodnie z planem, aczkolwiek zapewnił, że wcale nie stoi u progu bankructwa, miała to być jedynie sprytnie opracowana bajeczka mająca zamącić w głowach porywaczom. Wszyscy pytali, kto ocalił jego syna.
– Policja – odparł John Nerrity. – I to im należą się wszelkie pochwały.
Większość osób w firmie po obejrzeniu programu w telewizji i lekturze gazet przeczytała raport Ton’ego z zaciekawieniem, a na poniedziałkowej odprawie obaj z Tonym odpowiadaliśmy na ich pytania. Gerry Clayton kilka razy uniósł brwi, nikt jednak nie wnikał zbytnio w szczegóły naszej działalności wykraczającej poza zwykłe w takich przypadkach doradztwo. Prezes skonkludował, że nawet gdyby Nerrity zawziął się i odmówił wypłaty naszego honorarium, nie powinniśmy się przejmować. Uwolnienie Dominica, powiedział z zadowoleniem, zostało przeprowadzone wyjątkowo szybko i sprawnie, a firma poniosła w związku z tym minimalne koszty. Współpraca z policją układała się wyśmienicie. Dobra robota, chłopaki. Coś jeszcze? Jeżeli nie, dzisiejsze spotkanie uważam za zakończone.
Tony wybrał się do najbliższego pubu, a ja do Lambourn, choć na miejsce dotarłem później, niż mogłem sobie tego życzyć.
– Bogu dzięki – rzekła Alessia, wychodząc mi na powitanie. – Już myślałam, że się gdzieś zgubiłeś.
– Musiałem zostać dłużej w firmie. – Uściskałem ją czule.
– To żadna wymówka.
Miała w sobie dziwną, nową promienność – to dodało mi otuchy.
Przeprowadziła mnie przez kuchnię do salonu, gdzie Dominic siedział czujnie na kolanach Mirandy, a Popsy nalewała wino.
– Cześć – rzuciła Popsy, całując mnie na powitanie z butelką w jednej, a kieliszkiem w drugiej ręce. – Użyj swoich czarów, są bardzo potrzebne.
Uśmiechnąłem się, patrząc w jej zielone oczy, i przyjąłem napełniony kieliszek.
– Szkoda, że nie jestem o dwadzieścia lat młodsza.
Posłałem jej spojrzenie mówiące „o, tak” i podszedłem do Mirandy.
– Witam – powiedziałem.
– Dzień dobry. – Była cicha i rozdygotana, wyglądała na chorą.
– Cześć, Dominicu.
Dziecko patrzyło na mnie z powagą swymi dużymi, szeroko otwartymi oczami. Miało niebieskie oczy. Ciemnoniebieskie, ale dopiero teraz, przy świetle mogłem ujrzeć ich prawdziwą barwę.
– Świetnie pani wypadła w telewizji – powiedziałem. – Po prostu znakomicie.
– Alessia powiedziała mi… co mam robić.
– Alessia powiedziała, że ma się ładnie ubrać, zachować spokój i udawać, że wszystko jest w porządku – wtrąciła Popsy. – Słyszałam, jak z nią rozmawiała. Mówiła, że nauczyła się tego od ciebie, i cieszy się, mogąc przekazać tę wiedzę Mirandzie.
Popsy w kuchni przyrządziła naprędce lunch, a potem zawiozła nas wszystkich swoim land roverem do Downs. Zapewne uznała instynktownie, że skoro Alessia poczuła się tu w pełni rozluźniona, to podobnie będzie z Dominikiem.
– Czy Dominic jadł coś, odkąd przywieźliśmy go z powrotem? – zapytałem po drodze.
– Wypił tylko mleko – odrzekła Miranda. – Nawet tego nie chciał, dopóki nie podałam mu jego starej, ulubionej butelki. – Pocałowała go delikatnie. – Zawsze pijał przed snem mleko z butelki, prawda, ptysiu? Skończył z tym nie dalej jak sześć miesięcy temu.
Wszyscy w milczeniu rozważaliśmy regres Dominica do okresu niemowlęctwa, a Popsy zatrzymała wóz przy placu ćwiczeń.
Ona i pozostałe dwie kobiety usiadły na kocu, Dominic wciąż tulił się do matki, a ja oparłem się o land rovera i uznałem, że Popsy mogła mieć rację, spokój tego miejsca wydawał się wręcz namacalny.
Miranda wyjęła autko-zabawkę, a Alessia zaczęła jeździć nim po kocu, po nodze Mirandy, a w końcu także po nodze Dominica. Chłopiec przez dłuższą chwilę przyglądał się jej z niezmąconą powagą, aż w końcu wtulił się w szyję matki.
Читать дальше