Tony mruknął pod nosem: – Czarujące. – Zaczął zwijać żyłki. – Chyba to, co usłyszeliśmy, w zupełności nam wystarczy, prawda? Druga pluskwa jest założona na najwyższym piętrze, od strony ulicy.
Skinąłem głową. Tony przestawił przełącznik i drugi głos, już na dole, powiedział: – Leży i tylko się gapi, tak jak zwykle. Trochę mnie to przeraża. Mówię ci, aż mi ciarki przeszły po plecach. Im szybciej palniemy mu w łeb, tym lepiej.
– Cierpliwości – rzekł pierwszy głos, jakby zwracał się do półgłówka. – Trzeba poczekać, aż facet opyli tego konia. Nie trać głowy. Musimy wytrzymać. Daliśmy mu tydzień. I dokładnie tyle zaczekamy.
– Ale nie uda nam się zgarnąć pięciu melonów, co? – wydawał się zasmucony. – Nie ma szans.
– Nigdy nie liczyliśmy na pięć melonów, głupku. Jak powiedział Peter, żądasz pięciu dużych baniek, aby przyprawić tatuśka o palpitację serca, a potem zgarniasz na czysto pół bańki i wszyscy są zadowoleni.
– Ale jeżeli Nerrity da znać psom i nas dopadną?
– Jak dotąd się nie pojawili, co nie? Nie bądź dzieckiem. Terry i Kevin wypatrzyliby każdego glinę, gdyby tylko pojawił się w zasięgu ich wzroku. Ci dwaj mają antenki zamiast oczu. W hotelu się nie zjawili. Ani w domu w Sutton. Mam rację?
Drugi głos burknął coś niezrozumiale, a pierwszy odparł: – Peter wie, co robi. Już się tym wcześniej zajmował. To ekspert. Specjalista. Masz robić, co ci każe, a wszyscy będziemy bogaci. Dlatego przestań sarkać, mam już serdecznie dość tego twojego gderania, weź się w garść, do cholery.
Tony przerzucił wiosło za burtę i bez pośpiechu popłynęliśmy pod prąd w stronę, skąd przybyliśmy. Pozwijałem żyłki, odwiązałem od nich haczyki, wykonywałem te czynności mechanicznie, podczas gdy w głowie miałem istną gonitwę myśli.
– Nie mówmy nic Eaglerowi, dopóki… – zacząłem.
– Nie mówmy – poparł mnie Tony.
Spojrzał w moją stronę, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. – Prezesowi też ani słowa – dodałem. – Ani Gerr’emu Claytonowi.
Na twarzy Tony’ego również pojawił się uśmiech, promienny jak słońce. – Już się bałem, że będziesz nalegał.
– Nie będę – uciąłem jego domysły. – Ty będziesz obserwować z wody, a ja od lądu, dobra? A wieczorem powiadomimy Eaglera. Na naszych warunkach.
– Tak, żeby zachować dyskrecję.
– Weź tylko tę pompę próżniową, co mruczy cicho jak kot, i nie spadnij tam z wysokiego muru.
– W naszym raporcie – rzekł Tony – napiszemy, że to policja odnalazła kryjówkę porywaczy.
– Bo tak właśnie będzie – powiedziałem z naciskiem.
– Dokładnie tak – przyznał Tony z satysfakcją w głosie. Ani ja, ani Tony nie należeliśmy do tych fanatyków, którzy ślepo przestrzegali obowiązującej w firmie polityki wyłącznie doradzania, a nie działania, choć obaj staraliśmy się jej trzymać, gdy było to możliwe, i w większości przypadków nie odmawialiśmy jej słuszności. Tony ze swoimi wyjątkowymi zdolnościami zawsze wykonywał większość nielegalnych operacji w terenie, a jego raporty pełne były zwrotów w rodzaju: „odkryto” albo „przypadkiem ujawniono, że”, zamiast niewygodnych prawd, np. „umieściłem tuzin zakazanych urządzeń podsłuchowych i dzięki nim dowiedziałem się, że” czy „wrzuciłem świece dymną i pod osłoną oparów…”
Tony podpłynął łodzią do brzegu, gdzie zostawiliśmy samochód, i pospiesznie uruchomił drugie radio, by odbierało przez antenę w aucie.
– No i już – oznajmił. – Lewy przełącznik obsługuje podsłuch na dole, środkowy ten na górnym piętrze. Nie dotykaj pokręteł. Prawy przełącznik podnosisz do góry, abym ja mógł mówić do ciebie, a opuszczasz, gdybyś ty chciał mi coś powiedzieć. Wszystko jasne?
Przez chwilę grzebał wśród swych niesamowitych zabawek, z którymi rzadko się rozstawał, po czym skinął głową z zadowoleniem i wyjął plastikowe pudełko obiadowe.
– Zapasy żywności, żelazne racje, aby utrzymać się przy życiu – oznajmił, pokazując mi zawartość. – Batoniki z orzechami, suszona wołowina, pigułki witaminowe, to wystarczy, aby utrzymać cię w formie i zdolnego do walki przez dobrych parę tygodni.
– To nie południowoamerykański busz – odparłem łagodnym tonem.
– Ale dzięki temu unikam częstego robienia zakupów. Uśmiechnął się i wstawił pudełko do łódki obok plastikowej butelki z wodą.
– Gdyby wydarzyło się najgorsze – dodał – i postanowili przenieść dzieciaka w inne miejsce, bylibyśmy ugotowani.
Pokiwałem głową. To przysporzyłoby nam mnóstwa problemów. Z prawem i naszą własną firmą, że o wyrzutach sumienia nie wspomnę.
– Nie zapominajmy – dodał powoli – że gdzieś tam są jeszcze Terry, Kevin i Peter, wszyscy kręcący czułkami na lewo i prawo jak wariaci, a w dodatku nigdy nie wiadomo, czy ten kretyn Rightsworth nie zjawi się pod domem Nerrity’ego w radiowozie z włączoną syreną i błyskającym kogutem.
– Chyba nie jest aż tak szurnięty.
– To buc. W dodatku zadufany i nadęty. I przez to jeszcze bardziej niebezpieczny. – Przekrzywił głowę w bok i zamyślił się. – Coś jeszcze nam zostało?
– Wrócę do hotelu, zapłacę rachunek i zabiorę walizki.
– Doskonale. Daj mi znać, kiedy będziesz na posterunku. – Wsiadł do łódki i odcumował ją. – Ach, jeszcze jedno, masz czarny sweter? Czarny, najlepiej golf?
– Tak, zabrałem z sobą jeden.
– Dobrze, no to do zobaczenia wieczorem.
Patrzyłem, jak odpływa w dal, mężczyzna niski wzrostem, ale wielki duchem, każdy jego ruch był pewny, dokładny i oszczędny. Pomachał mi zdawkowo na pożegnanie, a ja uruchomiłem silnik samochodu i wyruszyłem, by zrobić to, co do mnie należało.
Godziny mijały powoli, w napięciu i znudzeniu zarazem, które jak przypuszczam, musieli odczuwać żołnierze czekający na zbliżającą się bitwę. Mój puls co chwila to zaczynał szaleć, to znów uspokajał się, tak jakbym miał zaraz zasnąć. Tylko raz, w południe podczas tego czuwania, przeżyłem chwilę grozy.
Prawie przez cały ranek wsłuchiwałem się w odgłosy dochodzące za pośrednictwem pluskwy podłożonej na niższym z dwóch pięter; nie stałem przez cały czas w jednym miejscu, lecz przemieszczałem się od jednej ulicy do drugiej, w zasięgu odbioru radia w moim aucie. Dwaj porywacze zachowywali się niemal dokładnie tak samo jak wcześniej – jeden zrzędził, marudził, a drugi go uciszał.
W pewnej chwili Dominic zaczął płakać.
– Gnojek wyje – powiedział pierwszy głos.
Przełączyłem się na górny podsłuch i usłyszałem żałosny, tęskny lament, szloch dziecka, które straciło nadzieję, że dostanie to, czego chciało. Nikt nie przyszedł, by z nim porozmawiać, ale w tej samej chwili jego głos zagłuszyły dźwięki muzyki pop włączonej na cały regulator.
Przestawiłem urządzenie na dolny podsłuch i poczułem, że mięśnie w moim ciele naprężają się jak postronki.
Rozległ się nowy głos: -…facet siedzi w aucie, o kilka ulic dalej, po prostu siedzi i nic. To mi się nie podoba. I jakoś podejrzanie mi przypomina jednego z tych typów z hotelu.
Głos pierwszego porywacza: – Idź i sprawdź go, Kev. Jeżeli nadal tam będzie, wracaj w try miga. Nie będziemy w cholerę ryzykować. Dzieciaka się wrzuci do rury.
Głos drugiego porywacza: – Aleja przez cały czas siedzę przy tym zafajdanym oknie. Nie widziałem ani żywego ducha, nikogo, kto mógłby nas szpiegować. Ludzie tylko spacerują, nikt podejrzanie się nie rozgląda.
Читать дальше