– W twoich ustach brzmi to tak prosto.
– Bo to jest proste. Kwanzi i Sundiata robili to nieraz. Oni mają zimną krew. I naprawdę znają się na tym.
– Ale kiedyś dali się złapać.
– Bo nie mieli prawdziwej motywacji.
– A teraz mają?
– Teraz mają – odparła Olivia. Przez moment uderzyło ją to, z jaką łatwością skłamała. Kłamała więc dalej: – Kiedyś byli kryminalistami. A teraz są rewolucjonistami. Wiedzą, jak wykorzystać swoją wiedzę dla dobra walki.
Ciemnowłosa kobieta przymknęła oczy.
– Cóż – odezwała się. – Chyba lepiej by było, gdybyśmy na pierwszą akcję wybrali coś łatwiejszego, ale wierzę ci.
– To dobrze. I pomyśl o pieniądzach. Nowa broń. Lepsze kwatery. Nowi członkowie. Brygada Feniksa stanie się rzeczywistością. Staniemy się prawdziwie rewolucyjną organizacją. Zostaniemy zauważeni. Z całą pewnością.
Emily roześmiała się.
– Boże, ale te Świnie się wkurzą.
Olivia ułożyła się obok niej, jej palce powędrowały po szyi kobiety.
– Musisz mi zaufać – powiedziała. – Musisz robić to, co ci mówię. Razem stanowimy armię.
– Będę. Wszyscy będziemy.
Palce Olivii, przesuwając się w dół, rozpinały guziki dżinsowej bluzy kobiety, badały kształt jej piersi. Emily przymknęła oczy.
– Bill jest zazdrosny, kiedy to robimy – powiedziała. Przebiegł ją dreszcz, gdy Olivia dotknęła jej brzucha. Wyciągnęła rękę i przeczesywała palcami jasne włosy Olivii. – Musi się przyzwyczaić do tego, że i ciebie kocham.
– I ja ciebie kocham – odparła Olivia odsuwając zamek jej dżinsów. – Zawsze kochałam i będę kochać. – Nie powiedziała jednak: "Jesteś jedyną, która się dla mnie liczy. Jedyną, na której mi zależy". – Kiedy się to wszystko skończy, odejdziemy stąd i zaczniemy od nowa, pozbędziemy się tych pogmatwanych politycznych pasożytów, które się nas uczepiły. Razem poświęcimy się nowemu światu. To my jesteśmy prawdziwą Brygadą Feniksa. My obie. Razem.
Emily zachichotała.
– Wszyscy są tak podnieceni. Chyba każdy to robi dzisiejszego ranka. Roześmiały się jednocześnie. Potem szybko się rozebrały. Olivia zaczęła się na nią nasuwać, kiedy zauważyła, że drzwi do sypialni lekko uchyliły się. Usłyszała czyjś oddech.
– Wejść – zakomenderowała. Odczekała, póki nie zobaczyła brodatej twarzy męża swojej kochanki. – Możesz sobie popatrzeć – odezwała się do Billa Lewisa obcesowo. – Tylko nie odzywaj się i nie ruszaj. Po prostu patrz. – Brzmiało to jak polecenie, wydane tonem nie podlegającym dyskusji. Głową wskazała mu kąt pokoju. Mężczyzna poczerwieniał, blizna na szyi zapłonęła jak latarnia morska. Zawahał się, po czym skinął głową. Cicho, bez słowa podszedł do wyznaczonego miejsca. Olivia uśmiechnęła się do siebie w przypływie poczucia władzy i wślizgnęła na swoją partnerkę.
Tuż przed południem brygada zebrała się w salonie.
– Świetnie – powiedziała Olivia. – Przećwiczmy nasz plan jeszcze raz. Ważne jest, żeby nie było żadnych wątpliwości co do roli poszczególnych osób. Szybkim ruchem wskazała Emilię. – Co należy do ciebie?
– Wchodzę pierwsza do banku, staję przy kontuarze i wypełniam formularz. Biorę na cel strażnika, kiedy bracia ruszają na opancerzoną furgonetkę.
Olivia obróciła się raptownie i wskazała na czarnoskórych. Odpowiedział Kwanzi:
– To my zaczynamy całą zabawę. Zdejmujemy konwojenta, gdy tylko wejdzie w drzwi. Sundiata od środka, ja z zewnątrz.
– Che?
– Ja zajmuję się kasjerami, upewniam się, że nie włączyli alarmu. Skinęła głową i błyskawicznie zwróciła się do Duncana.
– Ty?
– Siedzę za kierownicą pierwszej furgonetki. Parkuję na rogu River i Sunset, tak by widzieć wejście do banku. Kiedy Kwanzi i Sundiata przystąpią do akcji, podjeżdżam do nich i otwieram tylne drzwi samochodu.
– Co dalej?
– Czekam spokojnie.
– Słusznie. Megan?
Megan wzięła głęboki oddech i próbując powstrzymać drżenie odpowiedziała:
– Siedzę w drugiej furgonetce, zaparkowanej za drogerią, z włączonym silnikiem. Czekam, aż się pokaże wóz Duncana. Ruszam, kiedy wszyscy do niego wsiądą. Powoli w dół Sunset, obok banku.
– Tak jest.
Olivia zawahała się.
– A co się dzieje wewnątrz banku? Kwanzi natychmiast odpowiedział:
– Żadnych strzałów bez potrzeby. A jeśli już, to w sufit. Pamiętajcie, że nic nie daje Świniom takiego popędu jak strzelanina.
Wszyscy kiwnęli głowami.
– Nie chcę stosu trupów.
– Uważam, że broń powinniśmy mieć zabezpieczoną – stwierdził Duncan. – Będziemy wtedy pewni, że nikt nie zrobi błędu. Musimy pamiętać o naszym celu – zabrać pieniądze i wygłosić oświadczenie. Jeśli się wdamy w strzelaninę, to świńska prasa nazwie nas po prostu bandą rabusiów.
Pozostali zgodzili się z nim.
– Brat ma rację – powiedziała Olivia. – Musimy pamiętać po co tu jesteśmy. Żeby nikogo broń nie swędziała.
– A jeśli strażnicy sięgną po broń? – zapytała Emily.
– Nie sięgną – orzekła Olivia. – Są nauczeni, że w razie napadów mają zachowywać się spokojnie. – Roześmiała się. – A poza tym, to przecież nie ich pieniądze. – Na twarzach obecnych pojawiły się uśmiechy. – Zanim zorientują się, że to napad, nas już tam nie będzie.
– Jeszcze jedno – dodał Sundiata. – Nie ruszać szuflad kasjerów. Może, co prawda, być w nich kilka patyków, ale banknoty mogą być specjalnie oznakowane. Lepiej nie być zachłannym. Chodzi nam o pieniądze z furgonetki, bracia i siostry, nie traćmy więc zimnej krwi.
Rozległ się szmer aprobaty.
– Będzie tego ze sto tysięcy.
Ta liczba, wymieniana już wcześniej, nadal robiła wrażenie. Po chwili Olivia przerwała milczenie.
– Jakieś pytania?
– A kto zajmie się obserwacją? – zapytał Duncan.
– Ja – odparła Olivia. – Będę w drzwiach, obserwując ulicę. Mamy na wszystko cztery minuty. Minimalny czas na zareagowanie, w razie gdyby ktoś był na tyle głupi, żeby włączyć alarm, wynosi pięć minut. Mamy więc pół minuty, żeby się zmyć, zanim pojawi się pierwszy wóz policyjny. Zresztą, Świnie rzucą się pewnie prosto do środka, nie rozglądając się na zewnątrz. Tylko pamiętajcie, kiedy powiem: "Idziemy!", to idziemy. Rozumiecie mnie?
– Siostra ma rację – przyznał Kwanzi. – Sundiata i ja wpadliśmy w sklepie monopolowym tylko dlatego, że nie spieszyliśmy się z wyjściem, kiedy jeszcze było można. Niech nikt nie spieprzy roboty, ludzie.
– Jesteśmy armią – zaznaczyła Olivia. – I działamy jak jeden mąż.
– Jasne – odpowiedzieli chórem dwaj czarnoskórzy.
– Pamiętajcie – odezwała się Olivia. – Wycofujemy się w takim samym porządku, w jakim przyszliśmy. Prosto do furgonetki.
Rozległ się nerwowy śmiech.
– No dobrze – Olivia zerknęła na zegarek. – Już niedługo. Ruszamy za godzinę.
Po chwili grupa rozproszyła się. Kwanzi wyciągnął butelkę szkockiej, pociągnął łyk i podał ją Sundiacie.
– Trzymaj.
Sundiata podał ją dalej.
– Żeby podrażnić sobie trochę nerwy. – Obaj popatrzyli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
Cholerni zboczeńcy udający mężczyzn, pomyślała Olivia. Czarne więzienne pedały. Wydaje im się, że jestem na tyle głupia, żeby im zaufać. Myślą, że wykorzystają nas dzięki temu całemu pseudorewolucyjnemu bajdurzeniu i nowym afrykańskim imionom. Przejrzałam ich w jednej chwili. Ale oni nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Nie mają pojęcia o moim zapale i że w końcu w nim spłoną.
Читать дальше