Tommy pokręcił głową.
– Nie, nigdy.
– A jak Sto Pierwsza Spadochronowa zdobywała Bastogne?
Znowu pokręcił głową. Uśmiechnął się. Już wiedział, że dziadek odpowiada na jego pytanie.
– A jak marines wycofywali się znad Jalu?
– O tym opowiadałeś mi – odparł Tommy. – Prawdę mówiąc, parę razy.
Sędzia uniósł wnuka do góry i mocno wziął w ramiona. – Najpierw porozmawiamy o odwadze, Tommy. Potem powiem ci, co zamierzam zrobić.
– Megan! Gdzie się podziewałaś? – wykrzyknął Duncan, kiedy zadyszana ukazała się w drzwiach wejściowych.
W mgnieniu oka znalazł się przy niej, w korytarzu. W jego oczach malowało się napięcie z całego dnia.
– Przeraziłaś nas śmiertelnie. Nie mieliśmy pojęcia, co z tobą. Do cholery, nie rób tego więcej!
Wyciągnęła ręce i chwyciła go kurczowo za ramiona. Była blada, nie mogła wydobyć z siebie słowa.
– Czujesz się dobrze? – zapytał, powoli opanowując nerwy. Pokiwała głową.
– Powiedz, co się stało?
– Znalazłam ich – odrzekła spokojnie. Duncan patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie?
– W jednym z wynajętych domów.
– Jesteś pewna?
– Widziałam Billa Lewisa.
– Gdzie to jest?
– Niedaleko. Jakieś trzydzieści kilometrów za miastem.
– Mój Boże!
– Tak, wiem.
– Mój Boże – powtórzył Duncan.
Tym razem Megan tylko pokiwała głową.
– Po twoim telefonie strasznie się denerwowałem. Myślałem… Sam nie wiem, co myślałem. Jedyne co robiłem, to denerwowałem się.
– Nic mi nie jest – uspokajała go Megan. Chociaż w to sama nie wierzyła. Duncan wyswobodził się z jej rąk i zacisnął pięści.
– Cholera! Mamy szansę! Odwrócił się do Megan.
– Ona dzwoniła – powiedział krótko. Był już spokojny.
– I? – Megan poczuła jak serce jej się ściska.
– Mówi, że wypuści ich, ale nadal mamy u niej dług. Że dostała za mało. Ze wróci po więcej. Pewnego dnia. I że to nigdy się nie skończy.
Megan skamieniała. Wydało jej się, że nie wytrzyma już dłużej bólu i udręki. Spróbowała uspokoić nerwy.
– Nigdy się nie skończy? – zapytała.
– Tak – potwierdził Duncan. Ramiona mu opadły, jednak po chwili odzyskał zimną krew.
– Chodź, musimy porozmawiać – powiedział i zaprowadził Megan do salonu.
Były tam bliźniaczki, milczące jak rzadko kiedy. Musiały wykrzesać z siebie tyle siły i odwagi. Dotąd nie zdawały sobie sprawy jakie naprawdę są, pomyślała. Ogarnął ją smutek. Tak nagle, nieoczekiwanie musiały stać się dorosłe. Podeszła do nich i mocno je przytuliła.
– Uważam, że przyszedł czas, by z tym skończyć – powiedziała do córek.
– Ale jak? – zapytała Lauren. – Jakie mamy wyjście?
– Tylko jedno – stwierdził Duncan. – Jedyne. Musimy uwolnić ich sami.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytała Karen.
– Nie wiem – odparł Duncan. – Ale wiemy, gdzie ich trzymają, więc po prostu pojedziemy tam. Mamy pistolet. Nie jest to dużo, ale może uda nam się coś wymyślić…
Widząc, że Megan się podnosi zawiesił głos. A ona nie zwracając uwagi na wiatr i ziąb wyszła z pokoju, przez korytarz, do samochodu. Wzięła jeden z pakunków z zakupami ze sklepu z artykułami sportowymi i szybko weszła do środka.
– O co chodzi, Megan? – Duncan patrzył na nią zdziwiony.
Zanim zdążył coś dodać, wypakowała półautomatyczny karabinek. Uniosła go w górę, żeby wszyscy mogli zobaczyć. Broń błyszczała w jasnym świetle salonu.
– Przed powrotem do domu – powiedziała – zrobiłam małe zakupy.
Olivia Barrow podeszła do okna w sypialni i wbiła wzrok w ciemność. Słyszała jak Bill krząta się po kuchni, sprzątając nagromadzone przez cały okres pobytu papierowe talerze i różne tanie naczynia. Wiedziała, że Ramon w drugim pomieszczeniu czyści broń. Zastanawiała się, czy rzeczywiście będzie miał na tyle zimnej krwi, by zrobić to, co zamierzał. Skrzywiła się z niezadowoleniem na myśl, że nie jest w stanie przewidzieć, co zrobią jej towarzysze.
Jutro wszystko się skończy.
Odwróciła się od okna i spojrzała na stos pieniędzy leżący na łóżku. Podeszła i wzięła garść banknotów. Doznawała sprzecznych uczuć: widok i dotyk gotówki nie dawał jej satysfakcji. Było trochę tak, jakby kochanek, który zdradził, właśnie kończył się usprawiedliwiać.
Zaczęła metodycznie upychać pieniądze do czerwonej sakwy. Myślami powędrowała do Duncana i Megan. Ciekawe, czy uda im się zasnąć tej nocy. Zachichotała cicho myśląc: wątpię w to.
Kiedy skończyła chować pieniądze, na samym wierzchu położyła rewolwer i zamknęła torbę. Podeszła z powrotem do okna. Niebo czarne jak onyks usiane było gwiazdami. Rozciągało się przed nią w nieskończoność. Noc zaczyna się już we mnie, pomyślała.
Ta sama noc, uznała, zamyka się też nad Duncanem i Megan, i też wchłania ich w siebie. Zastanawiała się, co ma z nimi począć.
Mogę ich zabić. Mogę ich okaleczyć. Mogę ich zrujnować.
Jak oni uczynili ze mną.
Skrzyżowała ramiona na piersi, jakby próbując zatrzymać przy sobie osiągnięty sukces. Potem, stopniowo, zwolniła uścisk i szeroko rozłożyła ręce w bok. Uniosła stopę i, jak w balecie, wyrzuciła ją do przodu. Przed oczami stanął jej obraz matki, tańczącej nocą z subtelną gracją, póki choroba nie odarła jej z energii i urody. Olivia wspięła się na palce, tak jak kiedyś czyniła to matka. I powoli powróciła do pozycji wyjściowej.
Pomyślała o "gościach" na górze. Co z nimi się stanie.
Bill Lewis był wierny jak pies gończy, Ramon Gutierrez – kapryśny jak terier. Gdzie podzieje swoje pieniądze, kiedy skoczą sobie do oczu?
Uśmiechnęła się. Jaka to, zresztą, różnica.
I tak żaden z nich nie wyjdzie z tego żywy.
A obaj zakładnicy – cóż, wzruszyła ramionami, stanie się, co ma się stać. Spróbowała odnaleźć w sercu ślad współczucia. Daremnie. Uznała, że każdy rezultat będzie dobry. Nie rozumiała, jak mogła tak zagubić się rano. Jeśli umrą, nic się nie stanie. A jeśli zostaną przy życiu, wtedy będzie mogła tu wrócić, tak jak to obłudnie obiecywała Duncanowi.
– Ja mogę zrobić wszystko – szeptała w stronę okna i bezbrzeżnej nocy. – Mogę zrobić wszystko, co będę chciała i kiedy tylko będę chciała.
Wybuchnęła krótkim, urwanym śmiechem. Wyobraźnią przeniosła się daleko do ciepłych plaż i luksusowego wydawania pieniędzy. Szybki samochód, postanowiła, naprawdę szybki samochód. I trochę drogich ubrań. A potem zobaczymy, co przyszłość przyniesie. Z uśmiechem, błąkającym się na ustach, cofnęła się w głąb pokoju i zabrała do pakowania swoich pozostałych rzeczy.
Duncan był przy drugim telefonie, osłaniając dłonią słuchawkę, trzymaną przy uchu. Megan, napotykając jego spojrzenie, kiwnęła głową i wzięła głęboki oddech dla uspokojenia. Bliźniaczki siedziały spokojnie, wsłuchując się w daleki sygnał telefoniczny.
W pewnym momencie dźwięk się urwał i Megan usłyszała przyjacielskie, serdeczne "Halo?".
– Barbara? Tu Megan Richards z agencji Country Estates Realty.
– Megan! Kochana! Kopę lat!
– Och, Barbaro, ostatnio byliśmy strasznie zajęci – zaszczebiotała Megan fałszywie żartobliwym głosem. – A jak interesy Premier Properties?
– Och, miałam jedną wspaniałą transakcję, pamiętasz dom Halginów, ten który był tak bardzo wysoko wyceniony? Tacy ludzie z Nowego Jorku mieli na niego chrapkę.
Читать дальше