– No cóż, to jest dowcip dla dorosłych.
– Nieprzyzwoity?
– Tak" a kto nauczył cię tego określenia?
– Karen i Lauren.
– I co ci jeszcze powiedziały?
– Właściwie więcej nic. Powiedziały, że jestem za mały.
– Rzeczywiście, jesteś.
– Och dziadku, proszę.
– Jesteś za mały.
– Opowiesz mi ten dowcip?
– Kiedy będziesz starszy. – Och, dziadku.
– Kiedy będziesz starszy. Taki jak Karen i Lauren.
– No dobrze – zgodził się Tommy niechętnie. – No więc co się stało?
– Słyszeliśmy ten dowcip chyba z milion razy, tyle razy, ile mieliśmy stracha. Ale najdziwniejsze, że zawsze nas rozśmieszał. Mimo że znaliśmy jego sens, znaliśmy go słowo po słowie, zawsze nas rozśmieszał. A przecież nie był to dowcip szczególnie wysokich lotów. Z jakichś jednak powodów, nie wiem z jakich, ale myślę, że miały one coś wspólnego z napięciem, w jakim trwaliśmy, sprawiał, że cały pluton wybuchał głośnym rechotem…
No więc, było około trzeciej nad ranem i większość plutonu próbowała spać, tylko Jerry i ja, i jeszcze kilku chłopaków, którzy byli na warcie, trwaliśmy w stałym napięciu, ponieważ cały czas wydawało się, że dżungla wokół nas wciąż się rusza bez względu na to, która była godzina, i naprawdę trudno było zgadnąć, czy były to odgłosy wydawane przez zwierza czy przez ludzi. Było gorąco, byliśmy zmęczeni i nagle usłyszałem, jak tuż obok Jersey Jerry zaczyna opowiadać swój dowcip. Jestem zły, przerażony, próbuję go uciszyć, ale on nie daje za wygraną i opowiada dalej, i wreszcie zaczynam się śmiać. Nie za głośno, tylko trochę. Ale budzi to człowieka śpiącego obok mnie, który odwraca się i pyta: "Co jest?" – a ja odpowiadam: "Jerry znów opowiada kawał". Ten najpierw jęknął, ale ponieważ znał dowcip na pamięć, jak i pozostali, też zaczął się śmiać. Wtedy obudził się porucznik i paru innych. I w ciągu kilku sekund nikt już nie spał, wszyscy byli wściekli na Jersey Jerry'ego za to, że ich obudził, i wtedy usłyszałem coś z przodu plutonu, jakiś obcy odgłos.
– Co to było?
– Okazało się, że to był oddział nieprzyjaciela, który czaił się tuż przed naszymi pozycjami.
– I co się stało?
– Stoczyliśmy walkę i wygraliśmy.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
– Była strzelanina i tak dalej?
– Tak. Wezwaliśmy artylerię na pomoc, tak więc dookoła rozlegały się wybuchy. Jakbyśmy znaleźli się w samym środku fajerwerków z okazji 4 lipca: Było przerażająco, ale i pięknie zarazem.
– Czy zastrzeliłeś kogoś?
– I tak, i nie.
– To znaczy?
– Było ciemno, więc niewiele było widać. Strzelałem z karabinu jak wszyscy inni, ale nie wiem, czy kogoś trafiłem. Nie w tym jednak rzecz. Chodzi o to, że gdybyśmy nie obudzili się wszyscy z powodu tego dowcipu, moglibyśmy zostać zaskoczeni i być może nie zwyciężylibyśmy w tej walce.
– No tak. A co się stało potem?
– Rano toczyła się wielka bitwa. Ale to już inna historia. Ale muszę powiedzieć jedno. Po tej nocy wprowadziliśmy pewien zwyczaj: Jerry Jersey zawsze opowiadał swój dowcip, kiedy zaczynało być kiepsko. Był jakby receptą na szczęście, ponieważ tamtej nocy uratował nam wszystkim życie.
– Coś jakby magiczne zaklęcie? – Tak.
– Może i my coś takiego wymyślimy?
– Świetnie, spróbujmy.
Nagle przykre wspomnienie nawiedziło sędziego Pearsona. Magiczne zaklęcie zawiodło. Przypomniał sobie, jak miesiąc później, na innej wyspie, zostawiał za sobą ciało przyjaciela, który został trafiony przez snajpera w czoło. Sędzia pamiętał, jakich uczuć doznawał potem na widok ludzi zabitych pojedynczym strzałem albo odłamkiem szrapnela. W dziwny sposób wolał widzieć ludzi, których ciała były poszarpane, rozdarte potężnymi wybuchami, poszatkowane serią z automatu, porozrywane przez miny. To tak, jakby ich śmierć była mniej przypadkowa, mniej nietypowa. Gdyby Jersey Jerry schował głowę ułamek sekundy wcześniej, pozostałby wśród żywych. W walce, gdy mordercze odłamki metalu śmigają w powietrzu, śmierć jest jakby logiczna i zrozumiała. Jak można oczekiwać, że przetrwa się burzę ogniową! Ale nie mógł znieść myśli, że ktoś powoli kieruje lufę karabinu prosto w czyjeś serce lub głowę i bez skrupułów kradnie mu życie.
Jednakże mimo jego śmierci, nadal opowiadaliśmy sobie ten dowcip. I chyba to nam pomagało, choćby w małym stopniu.
– Dziadku, posłuchaj zgadywanki, której nauczyłem się w szkole. Co to jest: rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?
Sędzia Pearson znał odpowiedź, chociaż od wielu, wielu lat nie słyszał tej zagadki.
– No nie wiem, może jakiś robak?
– Człowiek! – zawołał chłopiec. – Kiedy jest niemowlakiem, chodzi na czworakach, gdy jest trochę starszy – na dwóch nogach, a jak już jest całkiem stary, bardziej niż ty, dziadku, pomaga sobie laską. I to jest ta trzecia noga.
Sędzia Pearson roześmiał się.
– Świetna zagadka – powiedział.
– Czy moglibyśmy zrobić z niej magiczny dowcip? – zapytał chłopiec.
– Będziemy po prostu mówić: opowiedz zagadkę o chodzeniu i zaraz będziemy wiedzieć, o co chodzi. Co o tym myślisz?
– Zagadka o chodzeniu. Dobrze.
Tommy wyciągnął rękę i ujął dłoń dziadka. W sposób żartobliwie uroczysty wymienili uściski.
– Myślisz, że będzie miała czarodziejską moc? – zapytał.
– Dlaczego nie?
– No właśnie – powiedział Tommy stanowczym głosem – dlaczego, do diabła, nie?
– Tommy! Kto tak…
– Ojej, tata tak mówi, kiedy go trochę ponosi i chce wydawać się taki zdecydowany i niezadowolony, na przykład: "Tommy, dlaczego, do diabla, nie idziesz do łazienki?", albo coś w tym rodzaju.
Sędzia wybuchnął śmiechem, słysząc jak świetnie chłopiec naśladuje głos ojca. Zapominamy czasami, że w domu wychowujemy małe lusterka, w których wszystko jest dokładnie widoczne.
Tommy podniósł się i uśmiechnął do dziadka.
– Wiesz, cały dzień myślę o czymś. Pierwszy raz w życiu przez cały czas, to znaczy w ciągu całego dnia, nie udało mi się ani przez chwilę popatrzeć na niebo. I zupełnie nie wiem, jak jest na dworze. Nawet wtedy, kiedy byłem chory w domu, było tam okno. I nawet jak poszedłem do szpitala na badania, też coś wiedziałem. Mogłem popatrzeć przez szybę i już wiedziałem jaki jest dzień i w co bym się bawił na podwórku. A tutaj nie mam pojęcia, czy pada deszcz, czy śnieg, czy jest wiatr, czy świeci słońce, a może zrobiło się cieplej i mógłbym wyjść na boisko szkolne w samym swetrze. Nie wiemy kompletnie nic i nie daje mi to spokoju. Zupełnie jakbyśmy byli w więzieniu.
Sędzia wstał i stanął obok chłopca. Więzienie, pomyślał. Dziwna myśl zaczęła w nim kiełkować.
– No cóż, spróbujmy to odgadnąć, dobrze? – odpowiedział, chociaż cały czas przeżuwał to, co usłyszał od wnuka.
– Dobrze, ale jak?
– Gdyby padało, to słychać byłoby jak krople deszczu uderzają w dach i spływają rynnami. Rynny muszą być tuż przy strychu, gdzieś tu obok, więc chyba deszcz możemy wykluczyć.
– No tak. Nie pada. A śnieg?
– Dobre pytanie. Gdyby padał śnieg moglibyśmy sprawdzić, czy leży na dachu. Chodź, podniosę cię, dotkniesz dachu i powiesz, czy jest bardzo zimny.
W tym przypadku sędzia nie był pewny, czy ma rację, ale podsadził wnuka, żeby ten mógł ręką dotknąć sufitu.
– Jest zimny – stwierdził Tommy – ale nie za bardzo.
– A więc?
Читать дальше