Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie. Wszystkie przestępstwa są ważne. – Nie była pewna, czy przełknął to zawodowe kłamstwo, czy w ogóle je zauważył, ponieważ spuścił głowę przyglądając się uważnie sałatce; trochę chrupkiej sałaty z ćwiartką pomidora i z przyczepionym z boku dresingiem. Nadział pomidora na widelec, uniósł go do ust mówiąc:
– Numer sześć New Jersey.
– Co?
– Pomidory z Jersey. Prawdę mówiąc, jeszcze zbyt wczesna pora na nie, lecz ten sprawia wrażenie, jakby był o rok za stary, przynajmniej o rok. Wiesz, co z nimi robią? Zrywają je zielone, na długo zanim dojrzeją. Dzięki temu są naprawdę twarde, twarde jak kamienie. Podczas krojenia nie rozlatują się. Ani pestki, ani soczysty miąższ pomidora nie odczepiają się. Tego właśnie chcą restauracje. Oczywiście nikt nie zje zielonego pomidora, więc wstrzykuje im się czerwony barwnik, żeby wyglądały jak dojrzałe. Sprzedają je w miliardach sztuk do miejsc z szybką żywnością.
Popatrzyła na niego uważniej. Marudzi, pomyślała. No cóż, trudno go winić. Całe jego życie jest w strzępach. Może to nas łączy.
Przez kilka chwil siedzieli w milczeniu. Małomówna kelnerka przyniosła obiad i ustawiła talerze na stole przed nimi. Andrea Shaeffer nie mogła już dłużej wytrzymać.
– Powiedz mi, co według ciebie, u diabła, się stanie?
Jej głos brzmiał nisko, niczym konspiracyjny szept, lecz był przesycony ostrym, nie znoszącym sprzeciwu naleganiem. Cowart odchylił się nieco do tyłu i wpatrywał się w nią przez chwilę, zanim odpowiedział:
– Myślę, że znajdziemy Roberta Earla Fergusona u jego babki.
– I?
– I myślę, że porucznik Brown aresztuje go ponownie za zabójstwo Joanie Shriver – nawet jeśli okaże się to nie uzasadnione, lub za stawianie oporu policji. Może za składanie fałszywych zeznań pod przysięgą lub jako świadka zniknięcia Wilcoxa, lub za cokolwiek. A potem ty i on zbierzecie wszystko co wiemy do kupy i zaczniecie go przesłuchiwać, a ja napiszę artykuł i będę czekać na wybuch.
Cowart przerwał, wpatrując się w dziewczynę.
– Przynajmniej będzie pod ręką, a nie gdzieś poza zasięgiem robiąc to, na co będzie miał ochotę. Podsumowując, zostanie zatrzymany.
– I będzie to takie proste? Cowart potrząsnął przecząco głową.
– Nie – odparł. – To wszystko łączy się z niebezpieczeństwem i ryzykiem.
– Wiem o tym – powiedziała spokojnie. – Chciałam się tylko upewnić, że ty również o tym wiesz.
Cisza wypełzła na wierzch, umiejscawiając się w ich myślach przez kilka niezręcznych chwil, po czym Cowart odezwał się ponownie:
– To stało się tak szybko, no nie?
– Co masz na myśli?
– Wydaje się, że od chwili gdy Blair Sullivan poszedł na krzesło, upłynęło już sporo czasu, a przecież to dopiero kilka dni.
– Wolałbyś, żeby więcej? – spytała.
– Nie. Chciałbym tylko, żeby to wszystko już się skończyło.
Andrea Shaeffer zaczęła coś mówić, lecz nagle zmieniła zdanie i spytała:
– A co będzie, jeśli to się jeszcze nie skończy?
Cowart wahał się przez chwilę.
– Zawsze będę miał szansę powrócić do tego, co robiłem, zanim się to zaczęło. Chociaż szansę.
Zatrzymał dla siebie swoje prawdziwe myśli. Powinien powiedzieć: Będę miał szansę być bezpieczny.
Roześmiał się z sarkazmem.
– Prawdopodobnie dostanę porządnie w dupę. Tak jak Tanny Brown. A może ty również, ale… – Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że to nie ma już znaczenia. Co było oczywiście kłamstwem.
Shaeffer gładko przełknęła jego słowa. Pomyślała, że ludzie chcący, by ich sprawy powróciły do poprzedniego stanu, byli prawie zawsze beznadziejnie naiwni. I zawsze niezadowoleni z rezultatów.
– Czy ufasz Brownowi? – spytała nagle.
Cowart zawahał się.
– Uważam, że jest niebezpieczny, jeśli o to chodzi. Myślę, że oscyluje na krawędzi przepaści. Myślę również, że robi to, co mówi.
Chciał jeszcze dodać: Myślę, że jest przepełniony prawdziwą wściekłością i nienawiścią, bardzo szczególną. Ale powiedział tylko:
– Nie wie jednak, gdzie się obecnie znajduje łamiąc zasady. Doszedł tam, dobrze grając swoją grę. Szedł wzdłuż określonej linii, zachowując się dokładnie tak, jak od niego oczekiwano. Pogwałcił tę regułę po raz pierwszy, gdy pozwolił, by Wilcox wydusił siłą zeznanie od Fergusona. Następnym razem już nie popełni podobnego błędu.
– Ja również myślę, że znajduje się blisko krawędzi – zgodziła się Shaeffer – lecz wydaje się, jakby mocno stał na nogach.
Sama nie wiedziała, czy wierzyć swoim słowom. Wiedziała natomiast, że to samo można było powiedzieć o Cowarcie czy nawet o niej samej.
– Co nie robi żadnej różnicy – stwierdził nagle Cowart.
– Dlaczego?
– Ponieważ wszyscy będziemy świadkami wydarzeń do samego końca.
Podeszła kelnerka i zabierając talerze zapytała, czy mają ochotę na deser.
Podziękowali zarówno za deser, jak i za kawę. Kelnerka pozostała niewzruszona, jakby już wcześniej przewidziała ich odpowiedź. Zdążyła podliczyć rachunek i położyła go bezceremonialnie na stole. Shaeffer nalegała, żeby zapłacić za swoją część. Udali się do swoich pokoi, nie rozmawiając już więcej. Nie powiedzieli sobie nawet „dobranoc”.
Andrea Shaeffer zamknęła za sobą drzwi i podeszła prosto do toaletki. W głowie kłębiły jej się obrazy z ostatnich kilku dni, urywki rozmów, powodując zamęt i niepokój. Zebrała się w sobie i zaczęła działać powoli, lecz zdecydowanie. Położyła saszetkę na toaletce i wyjęła z niej półautomatyczny pistolet kaliber.38. Sprawdziła, czy w magazynku znajdują się wszystkie pociski. Potem zabezpieczyła broń i sprawdziła, czy wszystkie ruchome części działają bez zarzutu. Załadowała pistolet, położyła go przed sobą. Poszukała w saszetce drugiego magazynku, sprawdziła i położyła obok pistoletu.
Przez chwilę wpatrywała się w broń.
Pomyślała o godzinach spędzonych na ćwiczeniach w strzelaniu i posługiwaniu się dziewiątką. Wydział Szeryfa Okręgu Monroe zorganizował symulowaną akcję, która odbyła się w opustoszałej osadzie, tuż za Marathon. Zadanie było proste; przechodziła przez kolejne opuszczone budynki, a raczej zniszczone skorupy domów, wyblakłe do białości od intensywnych promieni słonecznych. Oficer dyżurny elektronicznie manipulował serią celów. Okazała się naprawdę dobra, zdobywała nieustannie dziewięćdziesiątki. Najbardziej bawiła ją jednak sama akcja; musiała dostrzec cel, odróżnić wroga od przyjaciela i strzelać bądź odpowiednio wstrzymać ogień. Była doskonale skoncentrowana, nie zwracała uwagi na nic z wyjątkiem słońca, ciężaru broni spoczywającej w ręku i ukazujących się co chwila celów. Czuła się wspaniale, sama, z tym jednym zadaniem: pokonać szlak.
Ponownie spojrzała na broń.
Nigdy w życiu nie wystrzeliłam do niczego innego oprócz pozorowanych celów, pomyślała. Przypomniała sobie mgłę i chłód na ulicach Newark.
Nie spodziewała się właśnie takich doznań. Nie czuła, że znajdowała się w centrum akcji. Ludzie na chodniku, przerażające spojrzenia i ruchy, beznadziejna pogoń ulicami miasta. Po raz pierwszy to wszystko działo się naprawdę. Zacisnęła mocno zęby. Obiecała sobie, że nie obleje takiego testu po raz drugi.
Położyła pistolet na łóżku i sięgnęła po telefon. Za trzecim razem udało jej się uzyskać połączenie z Michaelem Weissem.
– Andy, hej! – powiedział szybko. – Jezu, jak się cieszę, że cię słyszę. Co się działo u ciebie przez ten czas? Co z tym twoim złym chłopcem?
Читать дальше