Minęła druga, potem trzecia i czwarta. Zacząłem wątpić, czy mój plan rzeczywiście tak szybko przyniesie wyniki, jakich się spodziewałem. Jednak piętnaście po czwartej Julia w końcu zawołała do mnie, żebym ją wpuścił. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem, jak stoi przede mną w prostej jasnożółtej plażowej sukience. Przez materiał prześwitywały sutki.
– Nie ma powrotu do przeszłości – oświadczyła. – Umowa stoi? Co było, to było?
– Stoi.
– Przysięgasz na śmierć i życie?
Wyszedłem za próg, chwyciłem ją w ramiona i pocałowałem. Gdy się do mnie tuliła, poczułem rosnące podniecenie.
– Wejdźmy do środka – zaproponowała.
Potrząsnąłem głową i przesunąłem ręce po jej udach, zadzierając sukienkę. Wsunąłem palce pod materiał. Nie miała majtek.
– Daj spokój – pisnęła, starając się wyrwać. – Nie róbmy tego na widoku.
Zabrałem ręce, ale pocałowałem ją jeszcze namiętniej.
– Zabierz mnie znowu w jakieś ustronne miejsce – poprosiłem. – Gdzieś daleko stąd. Mam dla ciebie niespodziankę.
Spojrzała na moje krocze.
– Chyba się domyślam.
– Wspomniałaś kiedyś o jakiejś swojej kryjówce.
Uśmiechnęła się.
– Dobrze – odparła.
Poprowadziła mnie obok domu swojej matki, potem przez podwórze za domem, do ścieżki ciągnącej się w głąb gęstego zagajnika. Zaczarowanego lasu. Gdy przeszliśmy jakieś trzydzieści stóp, chwyciłem Julię i przycisnąłem do cienkiego pnia drzewa. Położyłem ręce na jej nogach i przesunąłem je do góry, pod sukienkę. Moje palce wędrowały po wewnętrznej stronie ud coraz wyżej, nie zatrzymując się, aż jeden z nich wślizgnął się głęboko w nią. Pochyliła się, żeby mnie pocałować, ale odsunąłem się. Zabrałem ręce i zadarta sukienka opadła. Odstąpiłem od niej.
– Nie tutaj. Chodźmy tam, dokąd mnie prowadziłaś.
Odwróciła ode mnie twarz. Przez chwilę wyglądała, jakby była zła. Potem jednak uśmiechnęła się figlarnie.
– Złap mnie! – zawołała i pobiegła ścieżką.
Ruszyłem za nią w pogoń. Biegła szybko. Musiałem pędzić z całych sił,aby nie stracić jej z oczu. Ale pomimo tupotu moich stóp i poszumu wiatru w uszach parę razy odniosłem wrażenie, że słyszę za sobą czyjeś kroki. Miałem nadzieję, że nie było to złudzenie. Jeśli wydarzenia rozwijały się zgodnie z moim planem, mieliśmy być z Julią śledzeni, a w kotle miało naprawdę zacząć wrzeć.
Byłem bliski złapania Julii, kiedy raptem las się skończył i wybiegliśmy prosto na strumień. Woda z pluskiem płynęła po kamieniach w dolince między dwoma niewielkimi wzgórzami. W powietrzu unosił się zapach lawendy. Zatrzymałem się i popatrzyłem, jak Julia podbiega do brzegu strumyka i odwraca się, ciężko dysząc. Słońce przeświecające przez gałęzie drzew malowało jej ciało pasemkami światła.
Sięgnęła do szyi i rozwiązała wstążki przytrzymujące sukienkę, ściągnęła ją przez głowę i rzuciła na ziemię. Stanęła przede mną naga. Nieskazitelnie piękna. Ewa przed wygnaniem z raju. Grzesznie piękna.
Podszedłem do niej, czując, że jesteśmy obserwowani. Wiedziałem jednak, że na razie nic nam nie grozi. Podglądacz nigdy nie zaatakowałby mnie w obecności Julii. Nie mógł ryzykować zdemaskowania. Nadszedł jednak czas, żeby go rozpalić do białej gorączki.
Uklęknąłem przed Julią na jednym kolanie. Całowałem jej brzuch i wodziłem językiem po pępku, nie mogąc wyjść ze zdumienia, że pomimo tego, co zrobiła, ta kobieta wciąż tak bardzo mnie podnieca. Uniosłem głowę i spojrzałem jej w oczy, które błyszczały jaśniej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Chcę, żebyś za mnie wyszła – powiedziałem, przesuwając język w dół jej łona.
– Frank – jęknęła, zamykając oczy. Wciągnęła głęboko powietrze i zadrżała, gdy mój język zawędrował jeszcze niżej.
Złapałem ją za nadgarstki. Czułem jej przyspieszone tętno. Wstałem.
– Wyjdź za mnie – powtórzyłem. Pogłaskałem ją po policzku. Zrozumiałem teraz, że Julia jest uzależniona od trzech rzeczy: seksu, pieniędzy i przepychu. Zamierzałem podać jej koktajl złożony z tych trzech ingrediencji. – Jutro wynajmiemy samolot, polecimy do Vegas, weźmiemy ślub i spędzimy resztę tygodnia w Paryżu. Już zarezerwowałem apartament w Ritzu. Chcę spędzić z tobą życie.
Przesunęła palcami po moich wargach.
– Też bym tego chciała, tylko…
– Powiedz tylko „tak”.
Spojrzała mi w oczy. Minęło kilka sekund.
– Tak – szepnęła. A potem bez zbędnych słów uklęknęła przede mną i rozpięła mi dżinsy.
Środa, 24 lipca 2002
Było tuż po pierwszej. O północy zgasiłem wszystkie światła w swoim domku. Jedynie blade światło księżyca ledwie prześwitywało przez listewki w żaluzjach.
Leżałem na łóżku w ubraniu, przykryty prześcieradłem, walcząc z sennością. Do kieszeni dżinsów wetknąłem swojego browninga.
Byłem pewny, że założyłem na haczyk odpowiednio dużą przynętę. Julia szykowała się, by wyjechać ze mną do Vegas. Zdobyłem nagrodę, jakiej pragnął dla siebie zabójca Brooke. Musiał dyszeć żądzą zemsty.
Domek miał tylne drzwi zamykane na haczyk. Zdjąłem go. Zostawiłem również otwarte na oścież dwa okna z tyłu domu – zaproszenie dla mordercy.
Wiedziałem, czyich odwiedzin mogę się spodziewać w środku nocy, lecz moja teoria opierała się na dowodach, które nie były bezdyskusyjne. Próba zabicia mnie mogłaby się stać takim niezbitym dowodem.
Z każdą minutą powieki robiły mi się coraz cięższe. Zeszłej nocy prawie nie zmrużyłem oka. W ogóle w ciągu kilku ostatnich tygodni ani razu dobrze się nie wyspałem. Wstałem, podszedłem do zlewu i spryskałem twarz zimną wodą. Niewiele to pomogło. Wróciłem do łóżka i raz po raz szczypałem się w udo, żeby nie zasnąć.
To również niewiele pomogło. Zapadłem w sen i ocknąłem się bliski paniki. Nie wiem, ile czasu upłynęło. Pięć minut, piętnaście, a może pięćdziesiąt. Serce waliło mi jak młotem, gdy przepatrywałem ciemny pokój. Nic nie zobaczyłem. Byłem sam, bezpieczny. Na razie.
Usiadłem i spuściłem nogi. Może wezmę prysznic, pomyślałem. Wstałem i ruszyłem do łazienki. Nagle jednak zamarłem, słysząc dochodzący z tyłu domu odgłos kroków.
Poklepałem się po kieszeni z browningiem i ruszyłem w stronę, z której dobiegły te dźwięki. Ktoś nadepnął na liście i gałęzie. Nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę, ale odgłosy ucichły.
Stanąłem pod ścianą i ostrożnie uchyliłem zasłonkę w jednym z otwartych okien. Zerknąłem w mrok. Raptem zaparło mi dech w piersiach, gdy uświadomiłem sobie, że ziszcza się mój najgorszy koszmar.
Zauważyłem Garreta, który przysiadł na najniższej gałęzi rozłożystego wiązu jakieś dziewięć stóp nad ziemią i piętnaście od drzwi domu. W bladej poświacie księżyca ledwie widać było jego muskularny tors i pętlę na szyi.
Wybiegłem na zewnątrz, przerażony, że powtarza się to, czego najbardziej żałowałem w swoim życiu. Tylko jeden z moich pacjentów popełnił samobójstwo – Billy Fisk, i to z jego powodu zająłem się sprawą Bishopa. Czyżbym miał być świadkiem zabójczych skutków mojej niekompetencji? Najwyraźniej wywarłem zbyt dużą presję na Garreta, która pchnęła go nie do morderstwa, ale samobójstwa.
Bo to, że on jest mordercą Brooke, zrozumiałem na widok jego szafki z książkami wypełnionej tomikami poezji Yeatsa. W swoim tajemniczym liście Julia zacytowała właśnie Yeatsa:
Читать дальше