– Nie wyjdę – odparła Julia, szukając u mnie wsparcia.
Zobaczyłem, że Karlstein przymknął lewe oko, coś przeżuwając w umyśle.
– Mogłabyś zostawić nas na chwilę samych? – zwróciłem się do Julii.
Wzięła głęboki oddech i otarła łzy.
– Czuję się dobrze – rzekła. – Nie będę przeszkadzać. Obiecuję.
Kiwnąłem głową.
– Daj nam minutkę. Zaraz do ciebie przyjdę. – Przeszedłem w róg pokoju, a Karlstein powlókł się za mną.
– Powiedz mi, co sądzisz ojej stanie – powiedziałem, wskazując głową pokój Tess.
– Zamierzam wezwać kardiologa, aby wszczepił jej tymczasowo rozrusznik serca. Nie podoba mi się to nagłe załamanie. Tachykardia komorowa ni z tego, ni z owego…
– Jakie twoim zdaniem ma szansę?
– Trudno powiedzieć. Nawet jeśli wyjdzie stąd zdrowa, przez dwa albo nawet więcej lat będą jej groziły kłopoty z sercem.
– I nagła śmierć.
– Trafiłeś. Dwadzieścia pięć procent osób, które przeżyły zatrzymanie akcji serca, umiera w ciągu pięciu lat od wyjścia za szpitala. Weź cztery lata, a prawdopodobieństwo rośnie do trzydziestu jeden procent. Nikt nie wie dokładnie dlaczego.
– I tak ma większe szansę niż trzy minuty temu.
Karlstein uśmiechnął się.
– Dzięki za przypomnienie. – Potrząsnął głową. – Wiesz co, to miejsce może nawet przypaść do gustu, ale tylko nienormalnemu. – Parsknął śmiechem.
Wiedziałem. Karlstein też wiedział, że jego dowcip wcale nie jest śmieszny.
– Zawsze możesz do mnie zadzwonić – rzuciłem na wpół żartem, starając się złagodzić formę zaproszenia.
Klepnął mnie w plecy.
– Należę do tych facetów, co wariują, gdy mają kilkadziesiąt minut przerwy na zastanowienie się nad tym, co robią. Już wolę bezustanny zapieprz.
Nie odpowiedziałem, co wystarczyło, by Karlstein zrozumiał, że nie pochwalam takiego podejścia.
– W związku z tym, że jesteś zaangażowany w sprawę Bishopa – przynajmniej jako psychiatra sądowy – muszę ci powiedzieć dwie rzeczy. – To, jak powiedział „przynajmniej”, kazało mi się zastanowić, czy nie wyczuł, że łączy mnie z Julią coś więcej niż stosunek zawodowy.
– Wal.
– Mam zamiar poprosić o konsultację psychiatryczną dla matki. Pracuję w tym fachu na tyle długo, by wiedzieć, że dzieje się z nią coś niedobrego.
– W porządku. Jestem pewny, że wiesz, co robisz.
– I zgłoszę także zapotrzebowanie na całodobową opiekę.
– Chcesz, żeby dziecko było non stop pilnowane przez opiekunkę?
– Jedna z sióstr zasugerowała mi taką możliwość, ale już wcześniej chodziło mi to po głowie. – Wziął głęboki oddech, zerknął na Julię, po czym popatrzył na mnie. – Na krok nie chce odejść od łóżka. No wiesz, wisi tu nad nami. To jedna z tych przylepnych matek.
Tak określamy nadopiekuńczych rodziców.
– Masz wątpliwości, czy na pewno leży jej na sercu dobro dziecka. Chcesz, żeby ktoś miał na nią oko.
– Leży na sercu? A to dobre. – Karlstein uśmiechnął się.
– Nie to miałem na myśli.
– No cóż, freudowskie przejęzyczenie. – Spoważniał. – Spójrzmy prawdzie w oczy, Frank, w tej rodzinie było już morderstwo. Jeśli Tess znowu postawi oddział na nogi, chciałbym, kurczę, wiedzieć, czy to z powodu wczorajszego zatrucia nortryptyliną, czy też czegoś, co mamusia przyniosła w torebce.
– Ta kobieta już straciła jedną córkę. Teraz może umrzeć druga. Nie mam nic przeciwko opiekunce, ale nie sądzę, żeby to była „normalna” procedura w takiej sytuacji.
– Zgadza się, ale chcę przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności. Taki już jestem.
Z trudem przełknąłem ślinę, zdając sobie sprawę, że następna osoba, którą darzę szacunkiem, zaczyna traktować Julię jak podejrzaną.
– W porządku. Rób, jak uważasz. Powiem jej, że może oczekiwać towarzystwa.
Podszedłem do Julii.
– Siedzenie tu na okrągło nie poprawi rokowań Tess – powiedziałem do niej. – Naprzeciwko jest hotel. Pozwól, że wezmę dla ciebie pokój. Zjesz coś, może prześpisz się trochę. Potem możesz tu wrócić.
– Boję się, że wpuszczą do niej Darwina.
– Zostanę z nią, póki nie przyjdziesz.
Potrząsnęła głową.
– Nie wyjdę.
– W porządku… – Musiałem jej powiedzieć o opiekunce. – I tak ktoś będzie stale czuwał przy Tess. Karlstein zamówił dla niej opiekunkę.
– Kto to taki?
– Zwykle studentka college’u lub uczennica szkoły pielęgniarskiej. Osoba, która przez dwadzieścia cztery godziny siedzi przy chorym.
– Po co?
Chciałem skłamać, że niby po to, by obserwować, co z oddechem dziecka, ale postanowiłem być z nią szczery.
– Przy trwającym dochodzeniu szpital musi chronić Tess przed każdym, kto wcześniej mógł podać jej truciznę.
– Łącznie ze mną.
– Tak – odparłem, obserwując jej reakcję.
– To dobrze. To mnie trochę uspokaja. Przynajmniej poważnie podchodzą do jej bezpieczeństwa.
Julia również mnie uspokoiła. Rodzice, którzy skrzywdzili swoje dzieci, zwykle sprzeciwiają się takim posunięciom władz szpitala, grożąc odwołaniem się do rzecznika praw pacjenta lub nawet wezwaniem adwokata.
– Czy to znaczy, że pomyślisz o hotelu?
– Pójdę tam, ale później – powiedziała bez przekonania.
– Wiesz, mieszkam dziesięć minut stąd, w Chelsea. Zawsze możesz…
– Dzięki – odparła. Chwyciła moją dłoń i przez chwilę ją trzymała. – Jesteś cudowny. Potrzebuję cię, żeby przez to wszystko przejść.
– Masz mnie.
– Czystym trafem, jak się zdaje.
Wpadłem do Cafe Positano na szybką i późną kolację. Gdy czekałem na trzy kawałki pizzy, jaką można zjeść tylko w Rzymie, Mario podał mi cappuccino. Dobrze wrócić na znajome terytorium. Kiedy wszedł Carl Rossetti, po raz pierwszy od kilku dni poczułem się odprężony.
– Będziesz chciał to kupić – oświadczył, siadając obok mnie przy barze.
– A co, znudził ci się twój dwukaratowy kamień? – zapytałem.
– Mam dla ciebie informacje. Ale to cię będzie kosztować. Podwójne espresso, flaszkę lemoniady i canoli.
– Zgoda.
Rossetti położył ręce na barze, wciąż dumnie obnosząc się ze swoim pierścionkiem.
– Byłbym do ciebie zadzwonił, ale wiem to dopiero od dwóch godzin i musiałem poczekać, bo wiesz, byłem na rozprawie w Suffolk, a tam nie wolno wnosić telefonów komórkowych.
– Jak ci poszło?
– Nie najlepiej tym razem. Gwałt kodeksowy. Facet jest księgowym, dwadzieścia sześć lat, nie karany poza mandatami. Spotkał dziewczynę, która powiedziała mu, że ma siedemnaście lat, tak on to przedstawia, a naprawdę ma czternaście, no prawie piętnaście. Siedzę tam i patrzę na tę dziewczynę, która wygląda niesamowicie, jak z rozkładówki. I tak sobie myślę, że niewielu facetów oparłoby się pokusie, co? Nie Roman Połański, nie Elvis Presley, nie Jerry Lee Lewis. Pewnie ja też nie. Miałem ochotę zapytać sędziego i woźnego, czy oni też nie daliby się skusić tej małej.
– Założę się, że tego nie zrobiłeś.
– Nie. Poprosiłem o sześć miesięcy aresztu.
– A co dostałeś?
– Sędzia Getchell dał mu popalić, wysłał go do MCI Concord na dwa lata. Jego nazwisko trafi do rejestru pedofilów, warunkowo na pięć lat. Oczywiście o ile wyjdzie żywy z Concord. Jeśli inni więźniowie dowiedzą się, że trafi do nich facet oskarżony o przestępstwo seksualne, z utęsknieniem będą go wypatrywać.
Читать дальше