Patrzył na nią. Widział, że rozumie jego słowa. Lekkie zmieszanie na jej twarzy. Poza tym żadnej innej reakcji. Patrzył jej prosto w oczy. Nie reagowała.
Pomóż mi wydostać się stąd, dziewczyno.
Jedna sekunda.
Dwie.
Brak reakcji.
Reacher wstrzymał oddech. Do licha, rób, co do ciebie należy, Yanni. Jeszcze moment i wszystko diabli wezmą.
Nic.
Potem skinęła głową. Załapała. Reacher odetchnął. Dobry wybór. Zawodowy refleks. Była przyzwyczajona chwytać wiadomości jednym uchem i sekundę później powtarzać je na antenie, jakby wiedziała o wszystkim od dawna.
– Jakie alibi? – zapytał Emerson.
Yanni spojrzała na niego. Potem na Rodina.
– Myślałam, że chodzi o Jacka Reachera – odezwała się.
– Bo chodzi – rzekł Emerson.
– Przecież to jest Joe Gordon – odparła. – A przynajmniej tak mi się przedstawił.
– Powiedział pani, że nazywa się Joe Gordon?
– Kiedy się poznaliśmy.
– Czyli kiedy?
– Dwa dni temu.
– Pokazywaliście jego zdjęcie w wiadomościach.
– To było jego zdjęcie? Zupełnie niepodobne. Miał inną fryzurę. Nie widzę żadnego podobieństwa.
– Jakie alibi? – powtórzył Emerson.
– Na kiedy? – spytała.
– Na tę noc, kiedy zabito dziewczynę. O tym tutaj rozmawiamy.
Yanni milczała.
– Jeśli pani coś wie, musi nam pani powiedzieć – rzekł Rodin.
– Wolałabym nie – odparła Yanni.
Reacher uśmiechnął się pod nosem. Powiedziała to w sposób, który gwarantował, że za chwilę Emerson i Rodin będą błagać, żeby im powiedziała. Stała tam, zarumieniona na zawołanie aż po brwi, wyprostowana jak struna, z trzema odpiętymi guzikami bluzki. Była wspaniałą aktorką. Reacher doszedł do wniosku, że przypuszczalnie jak wszystkie komentatorki z telewizji.
– To poważna sprawa – rzekł Emerson.
– Najwidoczniej – powiedziała Yanni. – A nie możecie mi uwierzyć na słowo?
– Że co?
– Że on tego nie zrobił.
– Musimy poznać szczegóły – nalegał Rodin.
– A ja muszę myśleć o mojej reputacji – odparła Yanni.
– Jeśli wycofamy zarzuty, pani oświadczenie nie zostanie podane do wiadomości publicznej.
– A może pan zagwarantować, że wycofacie zarzuty?
– Nie przed wysłuchaniem pani oświadczenia – powiedział Emerson.
– Zatem to typowy paragraf dwadzieścia dwa.
– Obawiam się, że tak.
Nie przeciągaj struny, pomyślał Reacher. Nie mamy czasu.
Yanni westchnęła. Wbiła wzrok w podłogę. Podniosła głowęi spojrzała Emersonowi w oczy, wściekła, zmieszana, wspaniała.
– Spędziliśmy tę noc razem – powiedziała.
– Pani i Reacher?
– Ja i Joe Gordon. Emerson wskazał palcem.
– Ten człowiek?
Yanni skinęła głową.
– Ten.
– Całą noc?
– Tak.
– Od której do której?
– Mniej więcej od jedenastej czterdzieści. Wtedy skończyły się wiadomości. Aż do rana, kiedy zbudził mnie pager, bo znaleźliście ciało.
– Gdzie byliście?
Reacher zamknął oczy. W myślach odtworzył rozmowę z Ann Yanni poprzedniego wieczoru w podziemnym parkingu. Szyba w bocznym oknie, opuszczona półtora cala. Powiedziałem jej czy nie?
– W motelu – powiedziała Yanni. – W jego pokoju.
– Recepcjonista pani nie widział.
– Oczywiście, że mnie nie widział. Muszę myśleć o swojej reputacji.
– Numer pokoju? Mówiłem jej?
– Osiem – powiedziała Yanni.
– Nie opuszczał w nocy pokoju?
– Nie.
– Ani na chwilę?
– Nie.
– Jest pani tego pewna?
Yanni odwróciła głowę.
– Ponieważ nie zmrużyliśmy oka.
W biurze zrobiło się cicho.
– Może pani jakoś tego dowieść? – zapytał Emerson.
– Na przykład jak?
– Znaki szczególne? W tej chwili niewidoczne, ale takie, które mogła widzieć osoba na pani miejscu?
– Och, proszę.
– To ostatnie pytanie – oświadczył Emerson.
Yanni milczała. Reacher przypomniał sobie, jak zapalił światło w mustangu i podniósł koszulę, pokazując łyżkę do opon. Przesunął skute dłonie, kładąc je na brzuchu.
– Jakikolwiek – nalegał Emerson.
– To ważne – dodał Rodin.
– Ma bliznę – powiedziała Yanni. – Nisko na brzuchu. Okropnie dużą.
Emerson i Rodin jednocześnie spojrzeli na Reachera. Ten wstał. Chwycił oburącz koszulę i wyciągnął ją ze spodni. Podniósł.
– W porządku – powiedział Emerson.
– Co to było? – zapytał Rodin.
– Kawałek szczęki sierżanta piechoty morskiej – wyjaśnił Reacher. – Lekarze twierdzili, że ten fragment ważył prawie cztery uncje. Leciał z prędkością pięciu tysięcy stóp na sekundę z epicentrum eksplozji trotylu. Niósł go podmuch, aż trafił we mnie.
Opuścił koszulę. Nie próbował schować jej do spodni. Kajdanki bardzo by to utrudniały.
– Zadowoleni? – zapytał. – Czy już dostatecznie wprawiliście tę damę w zakłopotanie?
Emerson i Rodin spojrzeli po sobie. Jeden z was doskonale wie, że jestem niewinny, pomyślał Reacher. A nie obchodzi mnie, co myśli drugi.
– Pani Yanni będzie musiała złożyć oświadczenie na piśmie – oświadczył Emerson.
– Proszę sporządzić protokół, a ja go podpiszę – powiedziała Yanni.
Rodin spojrzał na Reachera.
– A pan może to jakoś udowodnić?
– W jaki sposób?
– Czymś w rodzaju tej pana blizny. Tylko u pani Yanni. Reacher kiwnął głową.
– Owszem, mógłbym. Jednak tego nie zrobię. A jeśli po
prosi pan o to ponownie, wbiję panu zęby do gardła.
W biurze zrobiło się cicho. Emerson włożył rękę do kieszeni i wyjął klucz od kajdanek. Obrócił się i rzucił go Reacherowi. Ten miał skute ręce, ale przezornie wyciągnął najpierw prawą dłoń. Złapał nią kluczyk i uśmiechnął się.
– Rozmawiałeś z Bellantoniem? – zapytał.
– Dlaczego podał pan pani Yanni fałszywe nazwisko? – zainteresował się Emerson.
– Może nie było fałszywe – odparł Reacher. – Może Gordon to moje prawdziwe nazwisko.
Odrzucił kluczyk, podszedł do Emersona, wyciągnął ręce i czekał, aż detektyw go rozkuje.
***
Zek odebrał telefon dwie minuty później. Znajomy głos mówił cicho i pospiesznie.
– Nie udało się – powiedział. – Miał alibi.
– Prawdziwe?
– Pewnie nie. Jednak nie będziemy go podważać.
– I co teraz?
– Siedźcie spokojnie. Jest o krok od was. A w takim razie wkrótce sam do was przyjdzie. Zamknijcie się, naładujcie broń i czekajcie.
***
– Nie opierali się zbyt mocno – zauważyła Ann Yanni. -
Prawda?
Zapuściła silnik mustanga, zanim Reacher zdążył zamknąć drzwi.
– Wcale tego nie oczekiwałem – odparł. – Niewinny
wie, że nic na mnie nie mają. A ten winien wie, że po wy-
puszczeniu zniknę ze sceny szybciej, niż gdybym siedział w celi.
– Dlaczego?
– Ponieważ oni mają Rosemary Barr i wiedzą, że zamierzam ją odszukać. Będą czekali na mnie, gotowi do zabawy. Do rana mam już nie żyć. To ich nowy plan. Tańszy niż odsiadka.
***
Pojechali prosto do biura Franklina, wbiegli po schodach i zastali detektywa siedzącego przy biurku. Światła w pokoju były zgaszone i twarz Franklina oświetlał jedynie blask monitora. Wpatrywał się weń pustym wzrokiem, jakby niczego nie mógł zeń wyczytać. Reacher powiedział mu o porwaniu Rosemary Barr. Franklin znieruchomiał i zerknął w kierunku drzwi. Potem na okno.
Читать дальше