– Nie – odparł Reacher. – Nie ma lekarstwa ani środków zapobiegawczych. Tylko leki łagodzące przebieg choroby. Pomaga fizjoterapia. I sen. Objawy ustępują, kiedy chory śpi.
– Może dlatego łykał tabletki nasenne. Żeby uciec przed chorobą.
– Nie powinien uciekać zbyt często. Kontakt z innymi ludźmi pomaga.
– Powinnam pojechać do szpitala – doszła do wniosku Rosemary.
– Wyjaśnij mu sytuację – zaproponował Reacher. – Powiedz, co naprawdę zdarzyło się w piątek.
Rosemary skinęła głową. Przeszła przez pokój i otworzyła drzwi. Minutę później Reacher usłyszał, jak jej samochód odjeżdża.
***
Franklin wyszedł do kuchni zaparzyć kawę. Reacher i Helen Rodin zostali w biurze sami. Reacher usiadł na krześle, na którym siedziała Rosemary Barr. Helen podeszła do okna i spojrzała na ulicę. Stała plecami do pokoju. Była ubrana tak samo jak Rosemary Barr. Czarna bluzka, czarna spódnica, półbuty z czarnej skóry. Nie wyglądała jednak jak wdowa. Raczej jak mieszkanka Nowego Jorku lub Paryża. Miała wyższe obcasy, a nogi długie i opalone.
– Ci faceci, o których mówimy, to Rosjanie – powiedziała. Reacher milczał.
– Mój ojciec jest Amerykaninem.
– Amerykaninem, który nazywa się Aleksiej Aleksiejewicz – przypomniał Reacher.
– Nasza rodzina przybyła tu przed pierwszą wojną światową. On na pewno nie jest z nimi powiązany. Jak mógłby być? Ci ludzie, o których mówimy, to męty.
– Co robił twój ojciec, zanim został prokuratorem okręgowym?
– Był zastępcą prokuratora.
– A przedtem?
– Zawsze pracował w prokuraturze.
– Powiedz mi o jego serwisie do kawy.
– Jakim serwisie?
– Pija z chińskiej porcelany na srebrnej tacy. To nie jest służbowa zastawa.
– Co z tego?
– I jego garnitury.
– Garnitury?
– Wponiedziałek miał na sobie garnitur za tysiąc dolarów. Niewielu urzędników państwowych nosi takie.
– Ma kosztowny gust.
– Skąd go na to stać?
– Nie chcę o tym mówić.
– Jeszcze jedno pytanie. Helen milczała.
– Czy nalegał, żebyś nie brała tej sprawy?
Helen nie odpowiedziała. Spojrzała w lewo. I w prawo. Potem odwróciła się.
– Powiedział, że przegrana może być zwycięstwem.
– Martwił się o twoją karierę?
– Tak myślałam. Nadal tak uważam. Jest uczciwym człowiekiem.
Reacher skinął głową.
– Jest pięćdziesiąt procent szans na to, że masz rację.
Franklin wrócił z kawą kiepskiej jakości zaparzoną w trzech
różnych kubkach, z których dwa były wyszczerbione. Niósł je na korkowej tacy razem z otwartym kartonikiem mleka, żółtym pudełkiem z cukrem oraz jedną łyżeczką z wytłaczanej stali. Postawił tacę na biurku i Helen Rodin spojrzała na nią jak na dowód prawdziwości twierdzenia Reachera: Tak podaje się kawę w biurze.
– David Chapman znał w poniedziałek twoje nazwisko – powiedziała. – To pierwszy adwokat Jamesa Barra. Wiedział o twoim istnieniu od soboty.
– Jednak nie wiedział, że się tu pojawię – odparł Reacher. – Zakładam, że nikt mu tego nie wyjawił.
– Ja znałem twoje nazwisko – przypomniał Franklin. – Może i mnie należałoby umieścić w kręgu podejrzanych.
– Tylko że ty znałeś prawdziwy powód mojego przyjazdu – odparł Reacher. – Nie kazałbyś mnie atakować, tylko raczej wezwać na świadka oskarżenia.
Zamilkli.
– Pomyliłem się co do Jeba Olivera – rzekł Reacher. -
On nie jest dealerem. W jego stodole nie było nic poza starym
pick-upem.
– Miło usłyszeć, że czasem się mylisz – powiedziała Helen.
– Jeb Oliver nie jest Rosjaninem – zauważył Franklin.
– Raczej nie.
– Chcę przez to powiedzieć, że ci faceci mogą pracować z Amerykanami. To może być Emerson. Niekoniecznie prokurator okręgowy.
– Pięćdziesiąt procent szans – przyznał Reacher. – Jeszcze nikogo nie oskarżam.
– Jeśli masz rację.
– Ci faceci bardzo szybko mnie znaleźli.
– To mi nie wygląda na robotę Emersona czy prokuratora. Dobrze znam obu.
– On ma nazwisko – wtrąciła Helen Rodin. – Nazywa się Alex Rodin.
– Nie sądzę, żeby to był któryś z nich – powiedział Franklin.
– Wracam do pracy – oznajmiła Helen.
– Podwieziesz mnie? – zapytał Reacher. – Wysadzisz mnie koło autostrady?
– Nie – odparła Helen. – Naprawdę nie mam na to ochoty.
Podniosła torebkę i walizeczkę, po czym sama wyszła z biura.
***
Reacher siedział i słuchał odgłosów ulicy. Usłyszał dźwięk otwieranych i zamykanych drzwiczek samochodu. Uruchamianego silnika. Odjeżdżającego samochodu. Upił łyk kawy i rzekł:
– Chyba ją zdenerwowałem. Franklin kiwnął głową.
– Na to wygląda.
– Ci faceci muszą mieć kogoś na górze. To oczywiste, prawda? To fakt. Powinniśmy to przedyskutować.
– Gliniarz wydaje się odpowiedniejszy niż prokurator.
– Nie zgadzam się z tym. Policjant kontroluje tylko te sprawy, które prowadzi. Natomiast prokurator ma kontrolę nad wszystkimi.
– Wolałbym takie wyjaśnienie. Byłem policjantem.
– Ja też – powiedział Reacher.
– I muszę przyznać, że Alex Rodin umarza wiele spraw. Ludzie nazywają to ostrożnością, ale może to być coś innego.
– Powinieneś sprawdzić, jakie sprawy umarza.
– Jakbym miał mało roboty.
Reacher skinął głową. Odstawił kubek. Wstał.
– Zacznij od Oline Archer – poradził. – Od ofiary. Teraz
ona jest najważniejsza.
Podszedł do okna i sprawdził ulicę. Nic nie zauważył. Kiwnął głową Franklinowi, poszedł korytarzem do drzwi i na schody.
***
Przystanął na najwyższym stopniu i przeciągnął się. Poruszył ramionami, rozprostował palce, zaczerpnął tchu. Zdrętwiał po całym dniu siedzenia za kierownicą i na krześle. I miał dość ukrywania się. Dobrze było tak stać i nic nie robić, nie ruszać się i nie chować. Na otwartej przestrzeni w blasku dnia. Oprócz czarnego suburbana Franklina wszystkie samochody zniknęły z małego parkingu. Na ulicy panował spokój. Reacher spojrzał w prawo. Na drodze prowadzącej z północy na południe już zaczynał się wzmożony ruch. Po lewej jeszcze nie. Postanowił najpierw ruszyć na zachód. Będzie musiał zatoczyć szeroki łuk, by ominąć posterunek policji. Potem pójdzie na północ. Na północ od centrum miasta rozciągał się labirynt uliczek. Tam czuł się najlepiej.
Zaczął schodzić. Kiedy stanął na chodniku, usłyszał jakiś dźwięk za plecami. Chrzęst cienkiej podeszwy na wapiennym żwirze. Cichy. Potem charakterystyczny odgłos przeładowywanej śrutówki.
I głos, który powiedział:
– Nie ruszaj się.
Obcy akcent. Słaby, ale wyraźnie słyszalny. Gdzieś z północy. Reacher zatrzymał się. Stał spokojnie i spoglądał przed siebie, na ceglany mur po drugiej stronie ulicy.
– Zrób krok w prawo – powiedział głos. Reacher zrobił krok w prawo. Długi krok.
– Teraz odwróć się, tylko bardzo wolno.
Reacher odwrócił się, naprawdę powoli. Trzymał ręce z daleka od ciała. Zobaczył niskiego człowieczka, stojącego piętnaście stóp dalej. Tego samego, którego zauważył poprzedniego wieczoru. Najwyżej pięć stóp i cztery cale wzrostu, sto trzydzieści funtów wagi, szczupły, blady, ze sterczącymi krótko ściętymi włosami. Chenko. A raczej Charlie. W prawej ręce trzymał obrzyna z pistoletową kolbą. W lewej jakiś czarny przedmiot.
– Łap – powiedział Charlie.
Читать дальше